Renata Kim: Matura z większości przedmiotów jest żenująco prosta, podobnie jak egzaminy gimnazjalne i kończące podstawówkę. A mimo to z roku na rok wyniki tych testów są coraz niższe. Co złego dzieje się z polską szkołą?

Jarosław Klejnocki*: Standardy szkoły zawsze wyznaczają dwie sprawy: forma egzaminu końcowego i oczekiwania praktyczne wobec szkoły. Mówiąc brutalnie - szkoła uczy tak, jaki jest egzamin na koniec danego etapu nauczania. Teraz na maturze z języka polskiego w żaden sposób nie wymaga się, nie sprawdza ani nie wymierza retorsji za to, że człowiek jest ignorantem, jeśli chodzi o wiedzę encyklopedyczną, podstawową z tego przedmiotu. Można pisać dowolne bzdury, ale zamieścić też odpowiedzi, które znajdą się w schemacie odpowiedzi, czyli tzw. kluczu. Młodzież bardzo szybko wychwyciła, że nie wymaga się od niej żadnych informacji, podstawowej wiedzy na temat teorii literatury, te zasady, tylko - za przeproszeniem - pierdół w stylu: ”porównaj jednego bohatera z drugim bohaterem”. Więc po prostu przestała się tego uczyć. A poza tym sami nauczyciele przestali przykładać do tego wielką wagę i po prostu odpuścili, wiedząc, że nikt ich z tego nie będzie rozliczał.

Reklama

Gdzie zrobiono błąd?

To wszystko wina niedokończonej reformy edukacji sprzed kilku lat. Żadna z kolejnych ekip oświatowych nie potrafiła doprowadzić dobrych w zamyśle zmian do końca.

Reklama

A może jednak wina leży po stronie samych uczniów? Nie uczą się, więc mają słabe wyniki.

Rzeczywiście, coraz trudniej jest spotkać młodego człowieka, który byłby subtelny intelektualnie i wrażliwy na kulturę. Ale nie oskarżałbym o to jedynie szkoły. Dziecko przychodzi do szkoły z konkretnymi doświadczeniami kulturowymi nabytymi w domu. A skoro połowa Polaków nie przeczytała w ciągu ostatniego roku ani jednej książki, to i ich dziecko będzie edukacyjnie jałowe. Ponieważ ogląda nałogowo telewizję, to szybciej spotka się z filmem niż ze słowem pisanym. I takie dziecko trafia do szkoły, gdzie przestało się zwracać uwagę na to, co jest fundamentem nauczania, czyli różnego rodzaju faktografię. Uczeń nie zdobywa wiedzy faktograficznej w szkole podstawowej ani w gimnazjum, więc potem na lekcjach w liceum nie jest w stanie zrozumieć zjawisk społecznych czy historycznych. Bo jego mózgowy twardy dysk jest pozbawiony podstawowych faktów.

Czego nie wie polski licealista?

Reklama

Mogę mówić tylko o moich doświadczeniach. Najczęściej spotykanym u uczniów problemem jest nieznajomość kontekstów historycznych. Nie ma sprawy, jeśli analizujemy wiersze Friedricha Holderlina, ale jeśli bierzemy się za wiersze Kochanowskiego, to bez kontekstu historycznego i odwołań do fundamentalnej wiedzy o renesansie nie da rady. A tymczasem u ucznia jest tu kompletna pustynia! Pomieszanie z poplątaniem, oświecenie mylone z odrodzeniem itp.

A kto ich powinien był tego nauczyć? Nauczyciele w gimnazjum?

Oczywiście. Jeśli dzieci nie zdobywają w 3-letnim gimnazjum podstawowych informacji na temat okresów historycznych, to co robią? Nie chodzi przecież o to, by nauczyciele zrobili uczniom krótki kurs od Adama i Ewy albo Australopiteka po wojny o Falklandy, tylko żeby nauczyli ich fundamentalnej orientacji w chronologii. To przecież niezbędna wiedza humanistyczna! U moich uczniów boli mnie również niesamowite niechlujstwo języka. Te dzieciaki mówią fatalną polszczyzną. Mówią: włanczać światło, wziąść, nie stosują przypadków. W dłuższej, kilkuzdaniowej wypowiedzi muszę im poprawiać wiele błędów. Ale za to winiłbym raczej dom rodzinny niż szkołę.

A dlaczego nie szkołę? Przecież to ona ma uczyć i wychowywać nasze dzieci?

Szkoła też ma sporo na sumieniu. Przecież od gimnazjum można by wymagać, by takiego niechluja wyprostowało. Podam inny przykład: jeśli do mojej klasy w liceum przychodzi uczeń z dysleksją, to znaczy, że żaden nauczyciel przez poprzednie 9 lat tego nie zauważył. Przecież on nie dostał dysleksji w czasie wakacji! To tylko kilka z wielu zaniedbań, jakich dopuszcza się wobec młodzieży polska szkoła. Ale nie oczekujmy od polskiej szkoły tego, by dzieci wychowywała. To mrzonka. Wystarczy, by wykształcała w dzieciach pewne konkretne umiejętności. Tymczasem tego ewidentnie zaniedbuje i to na coraz bardziej masową skalę. A przecież jej psim obowiązkiem jest nie tylko dobrze przygotować młodych ludzi do egzaminów, ale także po prostu dobrze uczyć. I nie może stać się zakładnikiem okrutnego pragmatyzmu rodziców, którzy przychodzą do nauczyciela z żądaniem, by dobrze nauczył ich do egzaminów. Edukacja oczywiście musi prowadzić do skutecznego zdawanie testów, ale nie może się do tego ograniczyć. Nie może zapominać o tym, że to właśnie szkoła ma wyrobić w uczniach nawyk czytania, dać im narzędzia do uczestnictwa w kulturze, wyrobić w nich umiejętność dyskusji.

Jak można to zmienić?

Mogę mówić tylko o tym, na czym się znam, czyli przedmiotach humanistycznych. Moim zdaniem należałoby przede wszystkim opracować twardą listę lektur, która byłaby logiczną konsekwencją całego pomysłu na kształcenie. Czyli najpierw ustalić, czego chcemy nauczyć i jaką wiedzę powinien posiadać nasz produkt finalny, czyli uczeń kończący kolejny etap kształcenia. I koniecznie trzeba by się umówić, że w tej liście przez kilka lat nie będziemy gmerać, a co najwyżej korygować, by ją ulepszyć. Bo szkole - zawsze to powtarzam - potrzebna jest stabilizacja. Kolejna sprawa dotyczy egzaminów: trzeba zrezygnować z koncepcji, że są one nastawione jedynie na wyłapywanie pozytywnych rzeczy i nie karzą za błędy merytoryczne. To sprawia, że młody człowiek nie ma poczucia, że wymaga się od niego czegoś konkretnego. Idąc dalej, szkoła powinna dawać uczniom indywidualną ścieżkę edukacyjną. Czyli razem robimy standardy w danym przedmiocie, a na wyższym etapie uczeń będzie pogłębiał tę wiedzę. Bo na razie jest tak, że pewne przedmioty są po prostu okrajane do czegoś, co bardziej przypomina propedeutykę niż prawdziwe nauczanie. Na mojej liście życzeń dla polskiej szkoły umieściłbym też likwidację biurokracji, która teraz zżera nauczycielom znaczną część ich czasu. A od samych nauczycieli trzeba wymagać samokształcenia. To, co mamy teraz, jest czystą fikcją.

*Jarosław Klejnocki, pisarz, polonista, wykładowca akademicki