Przykładów wulgaryzmów jest w słowniku PWN o wiele więcej. Aby wytłumaczyć, co oznacza słowo ”macać”, autorzy opracowania umieszczają je w zdaniu: ”Żołnierze macali miejscowe dziewczyny, to była ich jedyna rozrywka”. Słowa ”penis” można z kolei użyć w zdaniu: ”żona ucięła mu penisa”, a ”ojciec zerżnął synowi dupę”.

Reklama

>>>Zobacz przykłady ze słownika

Nie byłoby w tym nic szokującego, gdyby nie to, że szkolny słownik został zainstalowany w tysiącach komputerów, które są przeznaczone dla... kilkunastoletnich dzieci. Rządowy plan przewiduje bowiem, by każdy gimnazjalista miał swój własny komputer z oprogramowaniem, które pomoże mu w nauce. Gminy właśnie przymierzają się do kupna takich komputerów.

Nauczyciele są w popłochu. ”To jak gombrowiczowski gwałt przez laptopa. Gdyby na lekcji uczeń zaczął głośno czytać hasła i dopytywać o znaczenie poszczególnych słów i wyrażeń, byłaby to dość absurdalna sytuacja” - mówi Andrzej Nowak, polonista w gimnazjum im. Staszica w Warszawie. Wtóruje mu Henryka Wróblewska z gimnazjum w Mrozach na Mazowszu, które już testowało nowe laptopy. ”U gimnazjalistów szaleje burza hormonów, a zdania podane w słowniku PWN rozbuchałyby jeszcze bardziej ich i tak mocno już wybujałą wyobraźnię” - dodaje polonistka. Jej zdaniem takie hasła pod żadnym pozorem nie powinny znaleźć się w słowniku, z którego będą korzystać uczniowie w gimnazjum. ”To karygodne i niedopuszczalne. Na dodatek takich związków frazeologicznych na co dzień wcale się przecież nie używa. A wulgaryzmów mamy i tak dużo, więc nie widzę potrzeby, by je jeszcze rozpowszechniać w pomocach naukowych” - przekonuje nauczycielka.

Reklama

Również Jerzy Piszcz, który uczy języka polskiego w gimnazjum nr 48 w Bydgoszczy, uważa, że szkoła nie powinna zachęcać uczniów do posługiwania się wulgarnym słownictwem. A już na pewno nie powinna wyjaśniać ich znaczenia w tak absurdalny sposób, jak to zrobiono w szkolnym Słowniku PWN. ”Należałoby się również zastanowić, jak przywołane na lekcji języka polskiego wulgaryzmy, które przytaczane są w słowniku, wpłyną na wyobraźnię nastolatków?” - pyta retorycznie.

Z jego wątpliwościami zgadza się psycholog Witold Ligęza. ”Nie chodzi o purytańskie ukrywanie, że takie słowa w ogóle istnieją, bo to byłaby hipokryzja. Ale po co dawać dzieciom akurat takie skojarzenia? To naprawdę bezcelowe” - krytykuje.

Co ciekawe, podobnego zdania są również niektórzy uczniowie. ”Koledzy z pewnością skorzystaliby z okazji, by wybierać co ciekawsze zdania i popisywać się nimi na przerwie. A potem powoływaliby się na słownik języka polskiego” - mówi uczennica warszawskiego gimnazjum nr 5.

Reklama

Nauczycieli najbardziej zaskakuje jednak to, że takie hasła znalazły się w słowniku poważnego wydawnictwa, za jakie uchodzi PWN. Wydawnictwo przyznaje, że doszło do błędu. ”Słownik szkolny przygotowywaliśmy na bazie słownika dla dorosłych. Staraliśmy się oczyścić go z wulgaryzmów i obscenicznych wyrażeń, ale widocznie musiało dojść do jakiegoś przeoczenia. Pewne rzeczy nie powinny się były w nim znaleźć” - przyznaje prof. Mirosław Bańko, szef Redakcji Słowników Języka Polskiego PWN.

Nie wszyscy jednak uważają, że doszło do skandalu. Znany językoznawca prof. Jerzy Bralczyk uważa wręcz, że to dobrze, że uczniowie będą oswajani z najróżniejszymi słowami oraz ich zastosowaniem. A umieszczenie ich w słowniku szkolnym sprawi, że przestaną być zakazanym owocem, więc stracą na atrakcyjności. Pedagog Alicja Sadownik uważa z kolei, że uczniowie doskonale znają wszystkie podawane w słowniku wyrażenia. ”Dla gimnazjalisty wiele zwrotów, które pojawiają się w słowniku, nie będzie określeniem, z którym spotka się pierwszy raz właśnie na lekcji języka polskiego. I byłoby o wiele gorzej, gdyby przykłady były ugrzecznione” - przekonuje Sadownik.

Zgadzają się z nią sami uczniowie. ”Co prawda nigdy z czymś takim się nie spotkałem, a już na pewno nie w słowniku, ale byłoby to w końcu coś młodzieżowego i nowoczesnego” - mówi Jacek Tatur ze społecznego gimnazjum przy ulicy Raszyńskiej w Warszawie. Zdaniem jego koleżanki Oli Krawczyk pewnie znalazłby się dowcipniś, który robiłby sobie z multimedialnego słownika żarty, ale większość przyjęłaby sprawę bez emocji. ”Bo takie słowa to w końcu dla nas nic nowego” - dodaje.