"Jestem zszokowana, że taka ważna instytucja nie tylko straciła ogromne pieniądze, ale także zrobiła to, poważnie łamiąc prawo" - mówi DZIENNIKOWI minister Barbara Kudrycka, która na początku lipca w trybie nagłym odwołała szefa NASK Macieja Kozłowskiego.

Reklama

Okazało się, że w ubiegłym roku firma utopiła ogromne pieniądze, inwestując w bardzo ryzykowne instrumenty finansowe rynku walutowego zwane opcjami lub kontraktami terminowymi. W skrócie polega to na tym, że klient umawia się z bankiem na zakup lub sprzedaż waluty po umówionym kursie, w określonym terminie.

Opcje były bardzo popularną formą inwestowania wśród wielu polskich firm. Duża część z nich po załamaniu się kursu złotówki jesienią zeszłego roku straciła olbrzymie sumy. W przypadku NASK chodzi o kwotę dość zawrotną - około 14 mln zł. Dla porównania roczny budżet tej instytucji wynosi 65 - 70 mln zł. "W przypadku prywatnych firm tracili ich akcjonariusze lub właściciele. W tym przypadku zainwestowano pieniądze podatników. To ewidentne złamanie prawa, a konkretnie ustawy o finansach publicznych, która zabrania tego typu praktyk instytucjom publicznym" - mówi nam ekspert prawa bankowego Krzysztof Lange z kancelarii prawnej Chałas i Wspólnicy.

Jak do tego doszło? Sprawa jest dosyć tajemnicza. Ani resort nauki, ani sam NASK nie chce zdradzić szczegółów afery. Do niedawna nic nie wskazywało na to, że ta szacowna instytucja może mieć jakiekolwiek problemy finansowe. W opublikowanym w marcu raporcie z wykonania budżetu NASK kontrolerzy z resortu nauki dopatrzyli się jedynie niewielkich nieścisłości w dokumentacji finansowej. Bomba wybuchła dopiero w maju, gdy z pracy w tajemniczych okolicznościach odszedł główny księgowy, który w imieniu NASK podpisywał umowy na opcje. "To, co wyprawiano w finansach tej instytucji, jest karygodne. Tak nierozważnie nie wolno szafować publicznymi pieniędzmi" - denerwuje się Barbara Kudrycka. "Sprawa jest na tyle poważna, że zawiadomiliśmy już prokuraturę" - dodaje minister nauki.

Reklama

Jednak przedstawiciele NASK nie mają sobie nic do zarzucenia, a winą obciążają... bank, który zarządzał inwestycją. Dlaczego? Bo - jak twierdzą - doskonale wiedział, że zawarcie z NASK umowy na opcje jest złamaniem prawa. "Już złożyliśmy pozew cywilny przeciwko bankowi o uznanie nieważności całej umowy i zwrot zainwestowanych przez nas pieniędzy" - słyszymy w biurze prawnym Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej. Ani szefowie tej instytucji, ani minister nauki nie chcą ujawnić, o który bank chodzi.

Jednak zdaniem ekspertów szanse na odzyskanie 14 mln zł są niewielkie. "Bank nie ma obowiązku odmowy zawarcia umowy, to NASK powinien zadbać o to, by inwestując, nie łamać prawa" - twierdzi znany specjalista od prawa bankowego.

NASK to instytucja specyficzna. W 1991 roku koordynowała podłączenie Polski do internetu, dziś zaś zarządza wszystkimi adresami z końcówką "pl”, czerpiąc z tego milionowe dochody. Pierwsze przesłanki o tym, że nie prowadzi czystej polityki finansowej, pojawiały się kilka lat temu. W 2006 roku NIK skrytykowała jego działalność, zaznaczając, że "jedynie niewielka część zasobów służy pracom badawczo-rozwojowym”, a cała instytucja za bardzo koncentruje się na biznesie. Już wtedy ostrzegano, że NASK zyskami z usług telekomunikacyjnych i rejestracji domen finansuje dziwne inwestycje na giełdzie. Bez efektu.