W maju ubiegłego roku redakcja "TP" poinformowała, że zawiesza współpracę z ks. Malińskim. Powodem takiej decyzji były - jak wyjaśniono w oświadczeniu - powracające "pogłoski o tym, że ks. Maliński współpracował z SB". Redakcja napisała, że od niedawna zna treść części dokumentów z archiwum komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, znajdujących się obecnie w IPN, a dotyczących tajnego współpracownika SB o pseudonimach Mechanik i Delta. "Może z nich wynikać, że pod tymi pseudonimami Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała ks. Mieczysława Malińskiego"- głosiło oświadczenie.

Redakcja przeprowadziła na ten temat z ks. Malińskim autoryzowany wywiad. W ostatniej chwili wycofał on jednak swoją zgodę na wydrukowanie tekstu, nie wyjaśniając powodów. Teraz, po ukazaniu się autobiografii ks. Malińskiego "Ale miałem ciekawe życie" "Tygodnik Powszechny" zdecydował się na opublikowanie tej rozmowy.

Oto fragmenty tego wywiadu, umieszczone na stronach portalu Onet.pl.

TP: W dokumentach z 1971 r. jest zachowana tzw. dokumentacja werbunku tajnego współpracownika "Delta", z adnotacją w kwestionariuszu osobowym, że "Delta" to Ksiądz. W dokumencie tym czytamy, że ustalono z Księdzem hasło wywoławcze ("tu Przemysław z Rabki"), znak rozpoznawczy (portmonetka Księdza), lokal kontaktowy ("Róża"), że prowadzący księdza esbek dał Księdzu swój telefon, zaś Ksiądz dał mu swoje numery, domowy i w parafi i św. Anny. Ustalono, że wiadomość o proponowanym spotkaniu może być też przekazywana przy pomocy wrzuconej do samochodu Księdza karteczki podpisanej pseudonimem. Cały ten system wskazuje, że tu nie chodziło o przypadkowe spotkania, ale o regularną współpracę.
Ks. Mieczysław Maliński: Chcę powtórzyć, że – niezależnie od tego, co znajduje się w "teczce" – nigdy nie chciałem nikomu szkodzić, uczynić jakiejkolwiek krzywdy. Tak zresztą, jak w ogóle w moim życiu. Jeżeli jednak – niezależnie od mojej woli i intencji – ktoś czuje się skrzywdzony, proszę, niech skontaktuje się ze mną i powie mi to, a ja zadośćuczynię, jak tylko będę mógł.

Ksiądz już kilka razy mówił publicznie, że wielokrotnie rozmawiał z esbekami, zaprzeczając zarazem, że była to świadoma współpraca z SB. Jak to było: oni przychodzili do Księdza czy Ksiądz do nich? Czy zawsze na wezwanie, czy może z własnej inicjatywy? Czy to była rozmowa z jednym, czy z kilkoma? O czym chcieli słuchać? Co im Ksiądz chciał mówić?
To były wezwania. Wezwania telefoniczne. Do mnie nigdy żaden esbek do mieszkania nie wszedł. Szedłem tam na określoną godzinę, no i rozmawiałem. Tematy dotyczyły przeważnie pielgrzymek papieskich, bo to było zwykle po moim powrocie ze świata, z papieskich pielgrzymek.









Reklama

Czy potem Ksiądz o tych kolejnych spotkaniach mówił Kardynałowi albo komuś z władz kościelnych? W archidiecezji duchowni mieli zakaz samodzielnego rozmawiania z władzami, a jeśli to już zrobili, musieli informować przełożonych i po powrocie zdawać sprawę.
Ja mówiłem Wojtyle tyle, że spotykam się, że rozmawiam.

Rozumiem, że nie szczegółowo i nie po każdym spotkaniu?
Nie po każdym i nie szczegółowo. Ale Wojtyła wiedział, że ja takie rozmowy prowadzę. Nawet mnie czasem zagadnął: no i co, rozmawiasz? Odpowiadałem: rozmawiam.

A kiedy Wojtyła został Papieżem, czyjego następca kardynał Franciszek Macharski wiedział o tych Księdza rozmowach?
Nie wiedział. Ograniczyłem się tylko do relacji składanych Wojtyle.

Całość wywiadu w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego", który 24 października ukaże się w kioskach.