"Żałuję dnia, w którym go poznałam. Gdybym wiedziała, co mnie spotka przez tego drania, nawet bym na niego nie spojrzała" - mówi "Faktowi" Magdalena Rutkowska, atrakcyjna blondynka o dużych zmysłowych ustach. Ale w jej niebieskich oczach maluje się smutek. Szczupłe, zadbane dłonie drżą, gdy zaczyna swoją opowieść: "Niestety, przekonałam się o tym dopiero po tym, jak Krzysiek mnie porzucił".

Reklama

Osiem lat temu wydawało jeji się, że to prawdziwy twardziel, macho, u boku którego kobieta może się czuć bezpieczna. Poznaliśmy się w 2000 roku. Pracowała w biurze LOT-u. Chciała jednak spróbować swoich sił jako detektyw. Krzysztof był wtedy jednym z najbardziej popularnych polskich detektywów. Miał doskonałą opinię - pisze "Fakt".

Zadzwoniła do jego biura i wprost zapytała, czy mogłaby odbyć u niego praktyki i przejść szkolenia. Spotkaliśmy się na lotnisku. Oczarował ją. Zasypał komplementami. Przy nim czuła się wyjątkowo. Miała zaledwie 20 lat, a on był sławnym detektywem, którego często zapraszano do telewizji. Był wtedy na topie. No i zakochała się - twierdzi bulwarówka.

Duża różnica wieku nie wydawała jej się przeszkodą. Rzuciła pracę w LOT-cie i zaczęła zajmować się jego biurem. Ale także zostali parą. W dzień razem pracowali, a wieczorami chodzili na bankiety. Tak mocno go kochała, że była na każde jego zawołanie - dodaje bulwarówka.

Reklama

Był kierowcą zomowców

Kobieca intuicja podpowiadała jej jednak, że coś złego zaczyna się dziać w naszym związku. Zorientowała się, że coraz częściej ją okłamuje. Zaczęło się od jego rodziny. Opowiadał, z jakiej to bogatej i wysoko postawionej rodziny pochodzi. Jakie ma szerokie kontakty i jak to on wszystko potrafi załatwić w wyższych sferach. Zna polityków, którzy są na jego wezwanie. Chwalił się, że rodzice mieszkają we wspaniałej posiadłości. Była ciekawa, chciała poznać jego rodziców. Ale Krzysiek grał na zwłokę. "W końcu po wielu namowach, przyciśnięty do muru, zabrał mnie do rodzinnego Śladowa, niewielkiej wsi pod Sulejówkiem".

"Zamiast willi zobaczyłam lichą chłupę. Nie było służby, złotych klamek i wielkich basenów, tylko zwykłe życie na wsi. Ujrzała skromnych i życzliwych ludzi, ale bardzo biednych. Bardzo ich polubiłam i nawet cieszyła się, że są tacy zwyczajni. Udawałam jednak, że nie pamiętam opowieści Krzyśka o bajkowym świecie bogaczy".

Reklama

Czasem niezręcznie się z tym czuła. No bo wiedziała, że jeśli okłamał ją w sprawie swoich rodziców, to w innych kwestiach również może. No i szybko odkryła, że wcale wcześniej nie pracował w policji, tylko był zwykłym kierowcą, który w czasach PRL-u woził zomowców.

Groził, że się zabije

W ciągu ośmiu lat znajomości często rozstawali się, a potem godzili. Często kłócili się. Raz w złości rzucił w nią jejecznicą. Kiedy indziej chciał ją zamknąć w pokoju hotelowym. Po wielkich awanturach znikała, rzucała pracę u niego. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Ale on zawsze ją odnalazł. Pisał miłosne listy, błagał, by wróciła. Czekał jak pies przed domem w Warszawie, prosił na kolanach, by do niego wróciła. Groził, że popełni samobójstwo. Kochała go, więc zawsze wybaczała. I wracała - zauważa "Fakt".

Madzia, ratuj!

W 2006 roku nad Krzyśkiem zaczęły się zbierać czarne chmury. Nie miał pieniędzy, tracił kontrahentów i przyjaciół. A ona była jego ostatnią deską ratunku. W czerwcu 2006 roku mianował ją prezesem swojej spółki. Dopiero wtedy zobaczyła, że Rutkowski jest bankrutem. Jego firma miała 600 tys. zł długu, niewypłacone pensje dla pracowników. Krzysiek przepuścił pieniądze na hulaszcze życie, markowe ciuchy i drogie samochody. W lipcu 2006 roku trafił do aresztu w Bytomiu za m.in. pranie brudnych pieniędzy i przyjmowanie łapówek.

"Madzia, zatrzymało mnie ABW. Musisz mnie ratować" - usłyszała od niego w nocy z 22 na 23 lipca. Natychmiast uruchomiła wszystkie kontakty. "Pojechałam na Śląsk. Nie mogła go zostawić w takiej sytuacji".

Powiedział, że mnie nie kocha

Przez dziewięć miesięcy, gdy siedział w areszcie, jeździła do niego na każde widzenie. Opowiadał, że jak wyjdzie, to już zawsze będą razem. Nie zorientowała się, że Krzysiek podstępnie żerował na jej miłości do niego. Kaucja za areszt była dla niego przepustką do wolności. Nie miała pieniędzy, dlatego poprosiła mamę o wsparcie. Wiedziała, że ona bardzo go lubi, że widzi w nim wspaniałego zięcia. Mamusia bez wahania wyjęła z konta oszczędności swego życia.

Pojechała do sądu, żeby opłacić 80 tys. zł za wolność ukochanego. I w sierpniu znów byli razem. Czekała na niego pod aresztem. Rzucił się w jej ramiona. Jednak sielanka trwała zaledwie dwa dni. Kiedy powiedział, że już jej nie kocha, rozstali się na zawsze.

Straciłam osiem lat

Po niespełnionej miłości pozostały długi. Jej mama wniosła sprawę do sądu o zwrot 80 tys. zł kaucji. Ale to nie są jedyne pieniądze, które Krzysiek jest winien. Łącznie powinien zwrócić 300 tys. zł. To są zaległe pieniądze za prowadzenie biura, spłaty zobowiązań wobec pracowników i urzędów, opłaty adwokatów, a także prezenty do więzienia, o które prosił. Dla niej, bardziej od pieniędzy, ważne jest jednak to, że on zabrał jej osiem lat życia. Tego już nigdy nie odzyska.

Jedynym pozytywnym aspektem tej znajomości jest jej mąż Piotr. To Krzysztof ich poznał. Dzięki Piotrowi zorozumiała, jaka była kiedyś głupia. To prawdziwy mężczyzna, kocha go i jest z nim szczęśliwa - mówi "Faktowi"

W najbliższy piątek Sąd Okręgowy w Katowicach zdecyduje o wypłacie kaucji dla Krystyny Rutkowskiej, matki Magdaleny. Jeśli detektyw nie znajdzie 80 tys. zł na wpłatę kaucji, trafi ponownie do aresztu.

"Ta kobieta pała do mnie nienawiścią. Chce mnie pogrzebać. To zemsta porzuconej kochanki! Na kaucję moi koledzy oddali 49 tys. zł pani Krystynie. Resztę, 31 tys. zł oddam niebawem" - zapewnia w "Fakcie" Rutkowski.