Czytelnicy nie mają wątpliwości, że szkolna praktyka segregowania dzieci według kryterium zamożności ich rodziców jest powszechna. I opisują przykłady ze swoich szkół. "Mój syn poszedł do zerówki w podstawówce nr 86, której rejon obejmuje dzielnice starych domów i nowo powstające osiedla apartamentowców na obrzeżach Gdańska. Wcześniej dyrekcja wręczyła nam na zebraniu tzw. karty ucznia, w których trzeba było podać miejsce zamieszkania, zawód, a nawet czas, jaki poświęcamy dziecku. I na tej podstawie podzielono dzieci na dwie grupy" - opowiada ojciec 6-latka.

Reklama

"Różnica była widoczna gołym okiem, wystarczyło popatrzeć, jak są ubrane dzieci i ich rodzice. Ci z klasy A wyglądali znacznie dostatniej niż z B, do której trafił mój syn" - opowiada mężczyzna. Jest rozgoryczony, bo uważa, że dyrekcja wykorzystała zebrane dane, by podzielić dzieci na lepsze i gorsze. Gdy zadzwonił ze skargą do wizytatora z kuratorium, usłyszał, że szkoły mają pełne prawo rozdawać rodzicom ankiety personalne i można jedynie apelować, by stosowały je z rozwagą.

Inna czytelniczka zadzwoniła, by opowiedzieć, że w publicznym gimnazjum na Saskiej Kępie w Warszawie dzieci z tzw. rejonu są kierowane do jednej klasy, podczas gdy uczniowie przyjęci na podstawie konkursu świadectw i dodatkowych testów są umieszczani w drugiej. "W ten sposób dyrekcja ma pewność, że dzieci z rejonu, pochodzące z biedniejszych domów w pobliżu szkoły, będą uczyły się osobno, nie będą przeszkadzały tym z naboru" - mówi wzburzona kobieta.

Kolejną, równie bulwersującą historię o szkolnej segregacji opowiedziała nam Henryka Sobkiewicz, emerytowana nauczycielka języka polskiego z podstawówki w podwarszawskim Rembertowie. "Tuż przed emeryturą dostałam klasę, w której było tylko siedmiu uczniów. To była specjalna grupa, do której skierowano dzieci z najpoważniejszymi problemami edukacyjnymi i wychowawczymi. Nauczyciele mówili o nich <nieujarzmiony element>" - wspomina.

Reklama

"Nasza szkoła miała wiele sukcesów w olimpiadach i różnych artystycznych konkursach, więc te dzieci mogłyby w dobrych klasach przeszkadzać" - wspomina nauczycielka. Jej zdaniem uczniowie bardzo przeżywali to, że skazano ich na klasowe getto. "To była zwykła dyskryminacja i one doskonale o tym wiedziały. Zostały uznane za najgorszy element i tak się też zachowywały, choć w gruncie rzeczy były dobrymi dzieciakami" - dodaje Henryka Sobkiewicz.

Ale bardzo często to nie dyrektorzy, ale sami rodzice przyczyniają się do szkolnej segregacji. Jak twierdzi wychowawczyni 4 klasy w jednej z warszawskich podstawówek, potrafią nawet wymusić na dyrektorze placówki, by ich dzieci uczył wybrany przez nich nauczyciel. "Ci profesorowie, właściciele firm, a nawet znana dziennikarka, mają w szkole bardzo dużo do powiedzenia. Chcą decydować o wszystkim. A gdy są niezadowoleni, od razu piszą skargę do kuratorium" - opowiada nauczycielka. I dodaje, że rodzice swą roszczeniową postawę wobec szkoły z reguły argumentują dobrem dzieci i troską o to, by ich talenty się nie zmarnowały.

Tomasz Mażuchowski, który napisał do DZIENNIKA obszerny list, uważa, że klasowe getta nie są wytworem ostatnich lat. Jak wspomina, on sam na podstawie ankiety personalnej już w latach 80. trafił do klasy, w której uczyły się ubogie dzieci z rejonu i sprawiające kłopoty wychowawcze. "Mnie się udało - mam już za sobą kilka fakultetów, jednak wielu moich kolegów z klasy nigdy nie odważyło się sięgnąć wyżej. Nie dlatego, że nie mogli - bo nie brakowało im inteligencji czy umiejętności. Zabrakło im odwagi, którą od samego początku zabijano w nas krytyką i skazaniem na życie w szkolnym getcie" - podsumował.

Reklama

p

Mądrość życiowa to nie tylko wiedza

KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA: Czy zdolne dzieci tracą, jeśli wymiesza się je w klasach ze słabszymi?
IRENA ZIELIŃSKA*:Nie. Tracą, jeśli już na początku edukacji separuje się je w odrębnych klasach, czy nawet szkołach.

Ale często sami rodzice walczą, by ich dzieci nie mieszały się - jak to okreśają - z "hołotą". Dla ich dobra.
Rozumiem przesłanki tych rodziców, ale takie kierowanie życiem własnych dzieci – apodyktyczne, na miarę własnych marzeń - zawsze źle się kończy. To pułapka. Segregacja na pierwszym etapie nauki - w szkole podstawowej lub gimnazjum, kiedy tworzy się osobowość dziecka, wyrządza mu krzywdę. Takie dziecko czuje się wyróżnione zbyt wcześnie. Edukacja w wyselekcjonowanej śmietance uczy niezdrowej konkurencji. Potem ci uczniowie niejednokrotnie nie radzą sobie w życiu.

Podam przykład. Syn profesorów, którzy od początku dbali, żeby uczył się z dziećmi innych inteligentów, chodził do elitarnych klas, zgodnie z życzeniem mamy ukończył humanistyczne studia. Niestety nie odnalazł się w zdobytym zawodzie, przez problemy ze znalezieniem pracy rozstał się z żoną, a dziś pracuje fizycznie.

Wielu dyrektorów szkół ulega presji rodziców.
To błąd. Bo wiedza i zdolności nie są sprawą najważniejsza w karierze zawodowej, w życiu rodzinnym i społecznym. Dziecko z elitarnej klasy, gdzie nie ma koleżanek i kolegów, którym czasem trzeba pomóc w odrobieniu trudnego zadania, podzielić się z nimi kanapką, wyrasta na egoistę.

Człowiek, któremu wydaje się, że może być samowystarczalny, maproblemy z komunikacją, nawiązaniem relacji. A to przecież utrudnia budowanie zintegrowanej osobowości i poczucia własnej wartości oraz odniesienie sukcesu, o którym marzą jego rodzice. Mądrość życiowa to nie tylko wiedza, ale i umiejętność odnalezienia się w różnych sytuacjach, z różnymi ludźmi. Poza tym samo życie podzieli te dzieci w zupełnie naturalny sposób na etapie wyboru szkoły ponadgimnazjalnej.

*Irena Zielińska, pedagog i konsultant ds. pomocy psychologicznej i pedagogicznej w Małopolskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli w Krakowie

p

Rozmowa ze nieprawomyślnym rodzicem

Klara Klinger: Za rok pośle pan dziecko do szkoły, jaką klasę pan wybierze?
Mateusz Skorzyk*: Segregacja w szkole, a więc odtwarzanie w strukturach szkolnych marginalizacji społecznej, jest oczywiście zjawiskiem negatywnym. Jednak z perspektywy indywidualnej, kiedy myślę o tym, czego bym chciał dla mojego dziecka, jasne jest, że walczyłbym do upadłego, by zapewnić mu jak najlepszy start. Czyli posłałbym je do takiej klasy, która zapewniłaby mu możliwie najlepszy poziom edukacyjny.

Nie przeszkadzałoby panu, że do klasy obok chodzą "gorsze" dzieci?
Integracja sama w sobie z punktu widzenia społeczności jest elementem pozytywnym, ale z punktu widzenia mojego indywidualnego nie przedstawia żadnej wartości. Mieszanie dzieci złych z dobrymi jest tylko zamiataniem problemu pod dywan - takie działania to równanie wszystkich w dół. Dlatego nie chciałbym, żeby moje dziecko w nich uczestniczyło. Nie rozumiem w imię czego miałoby trafić do klasy z dziećmi, które mają obniżone kompetencje poznawcze spowodowane choćby zmniejszoną znajomością języka polskiego, znajomością literatury, bo z nią nie obcują w środowisku domowym. Co niby w ten sposób moje dziecko miałoby osiągnąć? To oznaczałoby tylko zaniżanie poziomu edukacji, jaką otrzymuje.

Dzieci w "lepszej" klasie nie uczą się wrażliwości społecznej, nie mają szans poznać innego życia ani wybrać swojej drogi.
Rolą rodziców jest, by dziecko nauczyć takiej wrażliwości. I na pewno jej nauka nie polega na wrzucaniu wszystkich do jednego garnka i sprawdzaniu, czy sobie poradzą, czy nie. Dzieci i tak są zdeterminowane. Świetnie potwierdzają to statystyki, z których wynika, że np. jest bardzo mało małżeństw mieszanych, jeżeli chodzi o poziom wykształcenia. Takich rzeczy się nie zmieni narzucaniem odgórnych praw. Ta struktura tak czy inaczej się odtwarza.

Dzieci sztucznie gromadzone w "lepszych" bądź "gorszych" klasach są jak w bańce mydlanej – widzą albo tylko zdolnych i bogatych, albo tylko biednych i źle się uczących?
W środowisku szkolnym odtwarzane są problemy społeczne w skali mikro, tu się dzieci uczą konkurencji. I wymieszanie nie spowoduje, że nauczą się wrażliwości albo że dzięki temu staną się zwycięzcami. W praktyce przy tak ostrej konkurencji, jaka panuje w życiu, spowoduje to, że moje dziecko na starcie będzie przegrane. I w imię czego? W imię wrażliwości społecznej? W tym systemie nie zwycięża się wrażliwością społeczną. W tym systemie zwycięża się konkretnymi parametrami, które wiążą się z posiadaną wiedzą i doświadczeniem. W tym kontekście narażenie dziecka na porażkę w imię dobrze brzmiących idei byłoby absurdem.

*Ojciec sześcioletniego dziecka

p

Zmienić system rankingowy
Krystyna Starczewska, polonistka, filozof, etyk i pedagog
Jedną z przyczyn szkolnej segregacji są rankingi szkół tworzone na podstawie końcowych wyników uzyskiwanych przez uczniów. Powoduje to, że szkoła chce się pozbyć uczniów słabych, z problemami. Dlatego oceniając szkoły, trzeba brać pod uwagę wartość dodaną, czyli to, co dana szkoła włożyła w edukację ucznia. Porównać wiedzę, z jaką uczeń przyszedł do danej szkoły, z tą, z którą ją skończył.

Walczyć z selekcją powinni rodzice
prof. Marek Safjan,przewodniczący Doświadczenie i Przyszłość
Z problemem selekcji i segregacji generowanym przez szkoły albo wymuszanym przez rodziców powinni przede wszystkim walczyć oni sami. Przede wszystkim powinni zdać sobie sprawę z konsekwencji, jakie segregacja niesie - nie chodzi tylko o złe doświadczenie szkolne dziecka, ale jakość jego życia w przyszłości. Dlatego powinni walczyć o respektowanie podstawowych praw swoich dzieci. Rolą pedagogów i mediów jest uświadomić im to.

Powołamy oscary szkolne
Jolanta Lipszyc, dyrektor biura edukacji w Urzędzie Miasta Warszawy
Segregacji sprzyjają rankingi szkół. By temu przeciwdziałać, chcemy zmienić kryteria oceny placówek oświatowych. Jako urząd miasta przygotowujemy konkurs tzw. oscarów szkolnych. Będziemy promować i nagradzać szkoły, biorąc pod uwagę takie aspekty jak atmosfera, udział w wolontariacie, nauka w duchu tolerancji, dodatkowe programy dla uczniów.

h

Magdalena Janczewska: Czy istnieje klucz, według którego dobiera pani dzieci do klas? Hilkka Jurvajoki*: Nie ma żadnego klucza. Siłą fińskiej szkoły jest różnorodność. Obowiązuje rejonizacja, a dzieci przydziela się do klas, kierując się kolejnością zgłoszeń. Ale rzeczywiście do lat 70. w Finlandii funkcjonował system podziału dzieci według uzdolnień: na klasy zdolne i mniej zdolne. Lecz mimo licznych protestów, także rodziców, zostało to zlikwidowane. To była słuszna decyzja.

Dlaczego?
Takie praktyki były niepedagogiczne. Każde dziecko ma swój potencjał i rolą nauczyciela jest go odkryć. Jedno może być uzdolnione plastycznie, drugie mieć umysł ścisły. Dlatego gdy poznajemy uczniów lepiej, tworzymy dla nich specjalne kółka zainteresowań, gdzie mogą rozwijać swoje talenty. Są w nich dzieci o różnym stopniu zaawansowania. Jedne mogą uczyć się od drugich.

Czego zdolne dziecko nauczy się od mniej zdolnego?
Empatii, umiejętności pomagania innym. Dostrzegania trudności. To czasem o wiele bardziej przydatna wiedza od tej książkowej. Poza tym, jak widać po rankingach, nasz system się sprawdza.

Rodzice nie wywierają na panią presji, aby stworzyć specjalną klasę dla lepszych?
Jedyne prośby, z jakimi się spotykam, dotyczą tego, że któreś dziecko wolałoby być w klasie z kimś znajomym, i zazwyczaj się do nich przychylam.

*Hilkka Jurvajoki jest dyrektorką szkoły podstawowej w Helsinkach

p

To jawna dyskryminacja, uważam, że nie powinno się segregować dzieci z racji statusu społecznego czy umiejętności w nauce. Może od razu podzielmy nasze społeczeństwo na kasty. Tym gorszym z niższych warstw społecznych przyklejmy łatkę nieudaczników, jeszcze zanim podejmą nukę. Czy ten mały człowiek jest winny, że urodził się w rodzinie robotniczej? Poza tym to głównie od nauczyciela zależy, jak przekazuje wiedzę.
e.t.

Jestem gorącym zwolennikiem selekcji. Ale selekcja nie powinna mieć wymiaru majątkowego. Uważam, że w szkołach powinien obowiązywać system ligowy. Najzdolniejsze dzieci powinny uczęszczać do klasy A, te troszkę mniej zdolne do B itd.

Na koniec roku (semestru?) najlepsze dzieci z klasy B powinny zastępować słabeuszy z A. Cześć zajęć powinna być wspólna (zmieszana), aby kształtować postawy zespołowe (np. WF). Wyrównanie poziomu nauczania w klasie spowoduje, że każdy będzie mieć szansę czegoś się nauczyć. Więcej dzieci dostanie zadania odpowiednie dla swojego poziomu. Geek przygotuje się do olimpiady. Miernotka uzupełni zaległości i otrzyma szansę na lepsze stopnie. Bo przy geekach to dopiero jest skazana na trójczyny.
Hanby upodlenia

To normalna praktyka w szkołach. Uczniowie są dzieleni na klasy lepszych i gorszych. Podejście nauczycieli też jest inne - w superklasach starają się czegoś nauczyć, w byle jakich uczą z łaski, byleby poznali podstawy materiału... Skąd wiem? Bo jestem początkującym nauczycielem i widzę, jakie podejście do sprawy mają starsi nauczyciele i dyrektorzy szkół.
seba1

Jestem córką nauczycieli, którzy nie zarabiali nigdy bardzo dużo. Poza tym dzielnica, w której mieszkałam, nie była za ciekawa. Chodziłam do normalnej szkoły i były w mojej klasie bardzo różne osoby. I choć część z nich rzeczywiście pozostała w swoim świecie, zdecydowana większość obecnie studiuje i pracuje. Gdyby w klasie byli sami mali bandyci, pewnie wszyscy by tak skończyli. A tak widzieli, że można inaczej, jeśli się chce. Trzeba dać szansę takim dzieciom, mimo że są biedne.
nauczyciel x

Segregacja może podnieść wyniki uczniów, ale pytanie, czy dzieci uczone w ten sposób potrafiłyby normalnie żyć w społeczeństwie. Obawiam się, że te z lepszych klas zawsze patrzyłyby na mniej zdolnych z góry, być może nawet gardziłyby nimi. Sam uczyłem się w mieszanej klasie i nie mogę powiedzieć, bym był z tego powodu pokrzywdzony. Zdolniejsze dzieci chodziły na zajęcia dodatkowe (nadobowiązkowe, np. kółko matematyczne) i nikt nie narzekał. Zdałem bardzo dobrze maturę, dostałem się na dobre studia, nie sądzę więc, by segregacja była konieczna.
j.w