"We wtorek podpisałem zezwolenie na rozpoczęcie procedury negocjacyjnej z dwoma producentami. Chodzi o zakupy wartości 60 mln zł" - powiedział DZIENNIKOWI minister obrony Bogdan Klich. Według niego MON chce teraz kupić bezzałogowce o zasięgu powyżej 50 kilometrów.

Reklama

Według naszych rozmówców wyposażona w taki sprzęt armia mogłaby prowadzić działania z zaskoczenia i znaczną część pracy rozpoznawczej wykonywałyby za nią maszyny. Pozwoliłoby to nie narażać życia żołnierzy. W przyszłości można by nawet za pomocą bezzałogowców przeprowadzać część akcji ofensywnych.

>>>Zobacz film, jak działają bezzałogowe samoloty

Nie wiadomo na razie, kto je dostarczy. Wiadomo, że nowe maszyny trafią m.in. do Afganistanu. Minister nie chce zdradzać szczegółów negocjacji. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, za 60 mln zł MON chce kupić nawet sześć zestawów, w każdym od trzech do czterech bezzałogowców. Zdaniem eksperta od spraw techniki wojskowej i redaktora naczelnego miesięcznika "Raport" Grzegorza Hołdanowicza największe szanse na zdobycie zamówienia mają firmy izraelskie. "Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że chodzi o IAI produkującą bezzałogowce I - View 50 oraz firmę Aeronautics, producenta Aerostara" - twierdzi Hołdanowicz. Mniejsze szanse ma Skylark 2 z Elbit Systems.

Reklama

Na razie polska armia dysponuje jedynie kilkunastoma małymi bezzałogowcami typu Orbiter o zasięgu do 20 km. Niektóre wykorzystywane są w Afganistanie i Iraku. Pozostałe służą w kraju do szkolenia.

Nowy zakup to kolejny krok w realizacji planu wyposażenia polskiej armii w całą rodzinę bezzałogowców o różnych zasięgach. Sztab Generalny zaplanował, że jeszcze w 2009 r. armia zostanie wyposażona w maszyny o promieniu działania do 300 km oraz takie, które operują w promieniu powyżej 750 km (prawdopodobnie do 2012 r.). Te ostatnie mają być zdolne nie tylko do filmowania, ale także do przenoszenia bomb i zdalnie sterowanych rakiet.

"Jeden samolot bezzałogowy z rakietą mógłby zastąpić pluton żołnierzy. Żołnierze nie musieliby jechać do akcji przez dwie godziny po wybojach i narażać się na wybuch improwizowanego ładunku wybuchowego pod kołami ich samochodu. Siedząc w bazie, patrząc na monitor, mogliby wykryć wrogi obiekt, naprowadzić na niego pocisk i zniszczyć go. Samolot tylko wracałby po kolejną rakietę" - mówi dowódca wojsk lądowych gen. broni Waldemar Skrzypczak.

Część naszych rozmówców mówi, że bezpilotowe samoloty nie tylko pozwolą oszczędzić życie żołnierzy, ale także uniknąć wielu tragedii, jak ta, do której doszło w Nangar Khel, gdzie na skutek ostrzału zginęli cywile.