Niby niewiele się zmieniło w ostatnich latach: państwo młodzi mają po 28 lat, ze ślubem czekali, aż skończą naukę. Dzieci także odkładają na później. Przyzwyczailiśmy się już też do tego, że coraz więcej par ma dziecko w luźnym związku. W miastach to już co czwarte dziecko, na wsi co szóste – wynika z raportu GUS. Jednak wbrew temu, co lubimy sądzić, popularność wolnych związków to nie tylko efekt jakiejś wielkiej rewolucji obyczajowej, która przyszła do nas z liberalnego Zachodu. To konieczność ekonomiczna i dowód na – jak mówi dr Piotr Szukalski, demograf – przedsiębiorczość ubogich. – System przyznawania zasiłków preferuje osoby mieszkające samotnie. Stąd nagły wysyp konkubinatów i pozamałżeńskich dzieci. – Najwięcej ich jest tam, gdzie największe bezrobocie: w województwach warmińsko-mazurskim, lubuskim, zachodniopomorskim – mówi Szukalski, który od lat bada przemiany polskiej rodziny. – I dotyczy to wsi, nie miasta – dodaje.

Reklama

Także z badań prowadzonych przez zespół profesor Ireny Kotowskiej, demograf z SGH, wynika, że nieformalne związki są popularne w grupach mniej zamożnych. – W Polsce jest bardzo silna tradycja wyprawiania wesela. I koszty z tym związane często hamują przed ślubem – tłumaczy.

Oczywiście, przemiana kulturowa nie jest bez znaczenia: mieć nieślubne dziecko już dawno przestało być wstydem, stało się wręcz modne. Jak tłumaczy socjolog z UW prof. Krystyna Iglicka-Okólska, często młodzi nie chcą ślubu, bo chcą się rozwijać, a tradycyjne małżeństwo jawi się jako ograniczenie.

To jednak nie ogranicza liczby dzieci, bo rośnie liczba samotnych matek, które świadomie decydują się na ich posiadanie.

I pewnie dlatego po raz pierwszy od blisko ćwierćwiecza w ostatnich czterech latach liczba dzieci w przeliczeniu na jedną kobietę rośnie. Nieznacznie – bo z 1,2 do 1,4 dzisiaj – ale zawsze coś. Jeśli nadal dzietność będzie rosła w tym tempie, to w 2021 roku osiągniemy dopiero tzw. zastępowalność prostą pokoleń – średnio dwoje dzieci na kobietę.

Reklama

Popularność wolnych związków i przyrost pozamałżeńskich dzieci nie oznaczają jednak wcale, że tradycyjny model rodziny umiera. Po prostu – kohabitacja, oprócz małżeństwa, stała się społecznie akceptowana. Często zresztą po jakimś czasie prowadzi do małżeństwa. Bo dla Polaków właśnie życie rodzinne staje się coraz ważniejsze. Jak wynika z badań CBOS oraz Pentora, kończy się pokolenie, które stawiało na robienie kariery kosztem rodziny. – Liczy się dobra pensja, ale także zrównoważone życie rodzinne – mówi socjolog Martyna Kawińska z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego. To sposób na satysfakcję życiową w sytuacji, kiedy sytuacja na rynku pracy jest trudna i kryzys ogranicza możliwości kariery.