Krowa pani Ireny to bardzo niesforne bydlę. Gryzła, wierzgała kopytami. W końcu złamała właścicielce rękę. Pani Irena radziła się weterynarzy, znajomych. Ale nic nie pomagało. W końcu ktoś jej poradził, żeby dawała krowie marihuanę.

Pojechała do Szczecina i tam kupiła od dilera narkotyków nasiona ziela. Posiane w namiocie foliowym rośliny pięknie wyrosły. I pani Irena zaczęła dodawać codziennie narowistej krowie po listku do paszy. Kłopoty zniknęły jak ręką odjął. Krówka zrobiła się potulna jak baranek i jakby weselsza. Dawała się już głaskać i bez problemu doić.

Reklama

Ale któryś z życzliwych sąsiadów dostrzegł uprawę i doniósł. Policjanci nie mogli wyjść ze zdumienia - wybujałe krzaki marihuany miały po trzy metry. I nawet uwierzyli w opowieść pani Ireny, że to wszystko dla krowy. Ale prawo jest nieubłagane. Wycięli krzaki. A właścicielce krowy grożą trzy lata więzienia. "Jaka ja głupia byłam" - biadoliła kobieta przed policjantami.