Zrozpaczeni, we łzach. Andrzeja Giemzę żegnały setki osób. Najbliższa rodzina, przyjaciele, przedstawiciele kopalni, górnicze poczty sztandarowe, ratownicy i orkiestra. Poruszającą homilię wygłosił ks. Piotr Machoń.

Reklama

"Tym razem nie było długiej, odległej, wczesnej zapowiedzi śmierci. Nie było powolnego procesu starzenia się, spodziewania się emerytury czy przejścia na rentę. Nie było długotrwałej choroby, nie było starczej samotności i obawy przed samotnym umieraniem" - powiedział o zmarłym duchowny. I dodał: "Były plany, zamiary, marzenia. Było przecież dla kogo żyć, było po co żyć. Była siła wieku i tak wiele jeszcze do zrobienia".

"Śmierć przyszła niechciana i niezapowiedziana, przyszła jak nieproszony gość. Gwałtownie zebrała swoje obfite żniwo" - mówił ks. Machoń. Pochowany dziś Andrzej Giemza przez 25 lat był górnikiem strzałowym i kombajnistą w kopalni "Polska-Wirek". Już na emeryturze zatrudnił się w prywatnej firmie Mard. W "Halembie" zginęło jego czternastu współpracowników oraz ośmiu górników, niezwiązanych z tą firmą.

W bydgoskiej Akademii Medycznej, dzięki badaniom genetycznym, zidentyfikowano dotąd ciała dziesięciu ofiar. Prokuratura czeka jeszcze na ustalenie tożsamości pozostałych trzynastu. Śledztwo po tragedii w "Halembie" prowadzi gliwicka prokuratura okręgowa. Własne dochodzenie robi też Wyższy Urząd Górniczy. Ale specjaliści nadal nie mogą zjechać kilometr pod ziemię - tam, gdzie zginęli górnicy. Problemem jest wysokie stężenie metanu.

Reklama

Dyrektor kopalni podejrzewa jednak, że już w poniedziałek sytuacja na dole się poprawi. I będzie można przeprowadzić wizję lokalną. Również w poniedziałek komisja prawdopodobnie ogłosi, co zabiło górników z "Halemby". W tej chwili są dwie wersje - wybuch metanu lub wybuch pyłu węglowego.

Jutro pochowanych zostanie trzech następnych górników - 38-letni Zbigniew Turniak, 45-letni Mirosław Toczek i 37-letni Krzysztof Bubała.