Piotr Zabłocki: Teraz, w czasie strajku lekarzy, będzie pan leżał ze zwykłymi pacjentami. Na pewno będą pana chcieli wypytać o sytuację w służbie zdrowia. Jest pan przygotowany na trudne pytania?
Zbigniew Religa: Nie boję się takich rozmów. Jestem facetem, który doskonale wie, co jest w szpitalu, i który zdaje sobie sprawę, że każdy współtowarzysz, ktoś, kto mnie zauważy w pidżamie na korytarzu, będzie chciał ze mną rozmawiać. No to będziemy rozmawiali. Jakkolwiek myślę, że jednak zdecydowana większość ludzi ma wyczucie. Jak zobaczą, że ten minister zdrowia też jest chory, to większość z nich da mi święty spokój i nie będą mnie zamęczać.

A jak zapytają, czy ta szybka diagnoza i błyskawiczna operacja są dlatego, że jest pan profesorem i ministrem zdrowia?
Ale to nie dlatego, że jestem ministrem zdrowia! To dzięki pani sekretarce, która mnie wysłała na badania. Znamy się wiele lat! I po prostu jest grupa osób, która mnie darzy sympatią nie dlatego, że jestem ministrem i stąd ich opieka. Stąd ich troska.

Czy zwykły pacjent miałby szansę na taką szybką diagnozę i operację?
Zdecydowanie tak! Ja nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej! Jeśli wyszło tak, że na zdjęciu jest podejrzenie nowotworu, to natychmiast pacjent jest kierowany na tomografię komputerową! Albo ja żyję w nierealnym świecie! Ale gdybym ja miał pacjenta, u którego wychodzi podejrzenie nowotworu, to ja przecież jestem lekarzem, prawda? Więc zrobiłbym wszystko, żeby u niego natychmiast sprawę wyjaśnić. I myślę, że tak postępuje każdy lekarz.

A jeśli tak nie jest?
To bardzo źle świadczy o danym konkretnym lekarzu. Zresztą... być może jest tak, że inny pacjent, nie lekarz i minister, jak ja, zostałby zakwalifikowany do operacji na przykład tydzień później. Ale najwyżej tydzień. A w tej sytuacji tydzień niczego nie zmienia w sensie medycznym.

Jak pan się dowiedział o chorobie?
Żadnych dolegliwości nie było. Ponieważ ja miałem w swoim czasie skłonności do nadciśnienia, to jestem pod opieką koleżanki z instytutu kardiologii, która ustawia mi leczenie. I rok czasu minął, jak się z nią ostatnio widziałem. Dlatego moja pani sekretarka Małgorzata Błażejewska stwierdziła: "Panie profesorze, czas najwyższy zrobić kontrolę!".

Męczyła mnie, a ja mówiłem, że nigdzie nie idę. Ze dwa, trzy tygodnie mnie męczyła. W końcu, żeby mieć święty spokój, powiedziałem, że zrobię sobie te badania. Pojechałem do Anina. Zrobiono mi badanie ciśnienia, wszystko było absolutnie ok. Ale skoro już tam byłem, to zrobiono mi też badanie krwi i rentgen. I na rentgenie wyszło podejrzenie zmiany.

To było tak napisane, że być może jakaś zmiana jest, być może jej nie ma, więc nie przywiązywałem do tego specjalnej wagi. Ale poproszono, żebym pokazał stare zdjęcie rentgenowskie. Miałem je na szczęście przy sobie. Okazało się, że wcześniej tego czegoś nie było. Decyzja: tomografia komputerowa. Cholera. Zgodziłem się, ale cały czas zakładałem, że nic tam nie ma. No i zrobiłem tomografię. I tomografia wykazała, że jest zmiana nowotworowa.

Kiedy to się potwierdziło na 100 procent?
Teraz to sobie przypomniałem, że to dokładnie tydzień temu. W zeszłą środę.

Co pan poczuł, gdy pan usłyszał o raku?
Zaskoczę Pana, tak jak zaskoczyłem dwóch profesorów, którzy nie wiedzieli, jak mi o tych zmianach powiedzieć. Przyjąłem to absolutnie w naturalny sposób, bez żadnego specjalnego zaskoczenia.

Podszedł pan do tego osobiście czy jak lekarz?
Jako lekarz, zdecydowanie. Jako lekarz wiem, że wszystko może się zdarzyć, że nie ma immunitetu na żadną chorobę. Nawet dla lekarza, nawet dla profesora chirurgii. Druga rzecz, ja się stale liczę z możliwością nieprzewidzianych zdarzeń, również tego typu. W związku z tym potraktowałem to tak: "no dobra, zdarzyło się, więc trzeba z tym zrobić porządek".

Ja zdaję sobie sprawę ze wszystkiego. Wiem, że mogą być sytuacje, których nie sposób przewidzieć, łącznie z jakimiś powikłaniami. Nie biorę tego specjalnie pod uwagę, ale wiem, że wszystko się może zdarzyć. Sądząc po wynikach badań, to faktycznie jest to ograniczona zmiana nowotworowa, która daje chirurgowi możliwość usunięcia wszystkiego. Nic nie zostanie. Ale jest też myślenie chirurgiczne... Może być tak, że są komórki rakowe, które gdzieś tam się schowały, i w ogóle badanie ich nie wykazało, nie ma możliwości ich wykryć.

Kogo pierwszego pan poinformował o chorobie?
Oczywiście żonę. Była przerażona. Ja nie jestem ani załamany, ani nie robię tragedii. Natomiast myślę, że żona jest tym bardzo zdenerwowana. Ale na to już nie mam wpływu. Mogę tylko ją uspokajać.

Jakie są pana plany na ostatni wieczór przed operacją?
Plany są proste. Czas najwyższy na dobrą kolację. Nie wiem, czy będziemy rozmawiali o mojej chorobie. Na pewno będziemy mówili... będę prosił żonę, żeby nie siedziała w szpitalu. Żeby w czasie operacji przyjechała do domu. Będę prosił kolegów, żeby zadzwonili do niej i powiedzieli, jak to przebiega.

No i poproszę żonę, żeby wpadła do mnie w piątek. Będę potrzebował jakieś rzeczy, nie wiem, wodę do picia, soki, coś takiego. No, poza tym ona będzie chciała przy mnie być, to przecież normalne; żeby zobaczyć, czy ja żyję, czy nie żyję... jak się czuję. Natomiast poprosiłem, żeby nikt więcej do mnie nie przychodził. Dlaczego? Dlatego, że mam poczucie dyskomfortu, kiedy ludzie patrzą na mnie, kiedy ja się źle czuję i źle wyglądam.

Zakładając, ze jutrzejsza operacja przebiegnie bez powikłań, i dalej nie będzie żadnych powikłań, to...
Dyrektor instytutu w Zabrzu powiedział, że może dać mi 100 procent pewności. Ale powiedział, że muszę zaakceptować jego propozycje, które są propozycjami, jakich nie ma w książkach i nie ma w standardach. Powiedział, że jeśli chcę mieć pewność, że zostanę wyleczony, to mam go słuchać. Czyli zaproponował mi skojarzone: chemię i naświetlania.

Zgodził się pan?
One mi się wydają rozsądne, to jest moje myślenie, które ja stosowałem: niekoniecznie stosuję się do książek. To jest ponadstandardowe postępowanie, wielu chirurgów by powiedziało: nie ma potrzeby tego robić i miałoby być może rację. Ale ja osobiście uważam, że lepiej narazić się na powikłania tego typu leczenia, a jak już znokautować, to już rzeczywiście znokautować.

Trudniej się leczyć lekarzowi niż zwykłemu pacjentowi?
Nie, mi nie jest trudniej. Ja uznaję wiedzę medyczną i stosuję się do niej. I nie mam znaków zapytania w mojej głowie, które by mówiły "a może tego nie warto, a może by inaczej". Gdybym miał takie wątpliwości, to miałbym duże poczucie dyskomfortu.

Ile potrwa leczenie w szpitalu?
Będę tam chciał być jak najkrócej. Nienawidzę być w szpitalu jako pacjent. Natomiast bezsensowną rzeczą byłoby natychmiast wracać do ministerstwa. Nie zapominajcie, że mnie jutro rozpołowią. Terakotomia, czyli otwarcie klatki piersiowej, jest niezwykle bolesną rzeczą. Po prostu bolesną, i ten ból jakiś czas będzie. W związku z tym, jeśli ja miałbym być w ministerstwie i pokazywać cały czas, że mnie coś boli, to uważam, że nie ma powodu, by ludzie mnie oglądali w takim stanie. Ja powinienem wrócić do roboty, kiedy nikt nie zauważy, że coś mi jest. Tak będzie po prostu lepiej.

Czy rzuci pan palenie?
Mogę śmiało powiedzieć, że jutro nie będę mógł palić. Ten typ nowotworu jest akurat mało zależny od palenia. Natomiast skoro to się stało, skoro wiem, że jest to zmiana w jakimś procencie spowodowana paleniem, jeżeli chcę być zdrowy i nie mieć nawrotu, to nie będę palił. Założenie moje jest takie, że od jutra nie palę.


















































Reklama