Agata wyjechała ze Skierniewic za chlebem do Hiszpanii. Miała zarobić i wrócić do kraju. Wraz z młodszą o 8 lat Sylwią, dziewczyną z Węglińca, którą poznała za granicą, trafiła w łapy zwyrodnialców, którzy gwałcili ją, torturowali, więzili; dla których była niewolnicą. Była silna i miała dużo szczęście. Polki uwolniła policja. Teraz Agata i Sylwia dochodzą do siebie. Przeszły badania. Są pod opieką lekarzy i psychologów. Mieszkają w jednym z hiszpańskich klasztorów.

Reklama

A wszystko zaczęło się tak dobrze. Agata wyjechała ze Skierniewic w lutym. Szybko znalazła pracę na jednej z hiszpańskich plantacji. Na początku dziewczyna była zachwycona Hiszpanią. "Opowiadała mi o wspaniałych warunkach socjalnych, o tym, że dobrze je traktują" - wspomina "Faktowi" pani Ewa. Niestety, jednak co dobre szybko się kończy. Po trzech miesiącach skończył się jej kontrakt na farmie. Postanowiła jednak poszukać nowego zajęcia. I znalazła, na plantacji truskawek w niewielkiej miejscowości Manzanilla, na południu Hiszpanii.

Przestała dzwonić do domu. Plantacja okazała się obozem pracy. Kobiety były zamknięte w budynkach gospodarskich. Pilnowali ich Marokańczycy. "Traktowali je jak szmaty" - mówi przez łzy pani Ewa. Sylwia nie wytrzymała. Postanowiła uciec. Niestety, bandyci złapali ją. Wtedy zaczęło się najgorsze. Dziewczyna została zmasakrowana i zgwałcona. To samo spotkało Agatę.

Kobieta wiedziała, że może ją uratować tylko pozorna uległość, tylko spokój. Potem marokańscy bandyci pozwolili jej nawet na telefon do domu. Zapowiedzieli od razu, że każdy fałszywy ruch skończy się dla niej tragicznie. Gest podcinania gardła mówił wszystko. Agata udawała zadowoloną. Podczas pierwszej rozmowy nic nie wspomniała o tym, co się dzieje na farmie. Matka jednak wiedziała, że coś jest nie tak. "Córka była smutna. W jej głosie rozpoznałam cierpienie" - opowiada "Faktowi".

Reklama

Wreszcie Agacie udało się ukradkiem zatelefonować do domu. "Zadzwonił telefon. Usłyszałam moją Agatkę. Błagała mnie, żeby ją ratować" - relacjonuje pani Ewa. Córka prosiła, żeby mama zawiadomiła policję. Pani Ewa drżącą ręką wystukała numer na komendę. Potem córka jeszcze kilka razy dzwoniła do niej. Podawała dodatkowe informacje. Mówiła, gdzie znajdują się zabudowania, w których są przetrzymywane. Ilu jest zbirów. Kiedy wychodzą. To wszystko pomogło później hiszpańskim funkcjonariuszom, którzy uwolnili dziewczyny.