Informację o skażeniu podały 27 czerwca wszystkie polskie media. Blisko 50 tys. mieszkańców Rudy Śląskiej zostało odciętych od wody. Na miasto wyjechało kilka beczkowozów. Ustawiały się pod nimi długie kolejki, dochodziło do awantur i przepychanek, ze sklepów w błyskawicznym tempie znikały zgrzewki mineralnej. Władze miasta uspokajały, że wody nie będzie dwa, góra trzy dni. Nie było jej prawie tydzień.

Dziś prawda o skażeniu okazuje się zupełnie inna. Bakterie z grupy coli w dwóch próbkach wody pobranej z wodociągu odkryli pracownicy powiatowej stacji sanitarno-epidemiologicznej. Jak podało wczoraj Radio ZET, bakterii było tyle, ile w ulicznej kałuży.

Czy to możliwe, żeby z kranów leciała aż tak brudna woda? Odpowiedź jest prosta: nie, bo gdyby tak było, to co najmniej połowa miasta dostałaby ostrej biegunki. Czas, jaki upływa od wypicia zatrutej wody do wystąpienia pierwszych objawów, nie jest z reguły dłuższy niż 12, w najgorszym czasie 24 godziny. Tymczasem sanepid dopiero dwa dni po pobraniu próbek poinformował o skażeniu. To dobitnie świadczy na niekorzyść badań.

Ale są jeszcze inne fakty. Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów (GPW), dostarczające wodę do Rudy Śląskiej, zaraz po zakręceniu w mieście kurków informowało, że samo także wodę bada i w żadnej z próbek nie znalazło choćby śladowych ilości bakterii. Wtedy to zapewnienie brzmiało jak wątła próba obrony dobrego imienia, dziś nabiera nowego znaczenia. "Mamy dowody, że nie było zagrożenia niczyjego zdrowia, nasze badania, wykonywane dzień po dniu od 27 czerwca, jednoznacznie to potwierdzają" - twierdzi Andrzej Sołtysik, dyrektor produkcyjno-handlowy spółki.

Wszystkie tropy prowadzą do sanepidu. Czy polecą tam głowy? Na razie w firmie nikt nie odpowiada na pytania dziennikarzy. Prokuratura prowadzi śledztwo pod kątem narażenia ludzi na zagrożenie epidemiologiczne. Wczoraj w sanepidzie od rana policjanci przesłuchiwali pracowników. Prokurator Jolanta Borkowska mówi tylko DZIENNIKOWI, że dochodzenie ma zweryfikować sposób badania wody.

Władze miasta też nabrały w całej sprawie, nomen omen, wody w usta. "Prezydent Andrzej Stania zgłosił podejrzenie popełnienia przestępstwa. Do momentu zakończenia śledztwa ratusz wstrzyma się od komentarzy" - poinformował nas jedynie Tomasz Kulpok z biura prasowego magistratu.

A przedsiębiorcy z Rudy Śląskiej już zapowiadają, że pójdą do sądu. Bar Bajka w dzielnicy Godula funkcjonował tylko dlatego, że browar zaopatrzył właściciela w kubki jednorazowe. "Sanepid z trudem odstąpił od zamknięcia lokalu na czas przerwy w dostawie wody. Ale i tak liczba klientów mi spadła. Jeśli pojawi się możliwość walki o odszkodowanie, to na pewno z niej skorzystam" - mówi właściciel przybytku.

Krzysztof Zawała, sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach, jest zdania, że władze Rudy, decydując się na zamknięcie ujęcia, powinny mieć pewność, że istnieje zagrożenie. "W razie pozwów przeciwko miastu o odszkodowanie sąd będzie starał się uzyskać odpowiedź na pytanie, czy władze działały w dobrej wierze, czy były przesłanki do odcinania wody" - mówi.

Na koniec zapytaliśmy w prywatnej firmie medycznej posiadającej laboratorium analityczne, czy to w ogóle możliwe, żeby sanepid pomylił się, badając wodę. Otrzymaliśmy odpowiedź twierdzącą. Jeden z laborantów, zastrzegając nazwisko do wiadomości redakcji, wytłumaczył to tak: "Mogło dojść do błędu człowieka na poziomie pobierania próbek albo do niechlujstwa przy wyparzaniu sprzętu, w którym umieszcza się próbki z pożywką. Jeśli w wodzie wodociągowej poziom chloru był właściwy, bakterii coli nie miało prawa tam być."















Reklama