Jeden z najwybitniejszych czeskich poetów współczesnych. Od 1961 roku, kiedy debiutował tomikiem "Dokąd leci niebo", jego wiersze opublikowano w ponad dwudziestu zbiorach i wyborach, w okresie komunizmu wydawanych także w samizdacie oraz w wydawnictwach emigracyjnych. W ostatnim dziesięcioleciu jego ulubionym gatunkiem literackim był "anegdotyczny poemat prozą". W swojej niejednorodnej, zmiennej poetyce łączy przywiązanie do czeskiej i europejskiej awangardy XX wieku (zwłaszcza dadaizmu, surrealizmu i poezji eksperymentalnej) z ironicznym upodobaniem do środkowoeuropejskiego banału i kiczu. Jego poetykę charakteryzuje także skłonność do parafrazy, pastiszu, czarnego humoru i absurdu.

Reklama

p

Pociąg nareszcie rozpędza się powoli

Słońce jeszcze wysoko, ale zgodnie z moim kieszonkowym zegarkiem miałby już być wieczór
Porządkowy obchodzi przedział i odbiera podróżnym oszczepy
(swoją strzelbę raczy pan sobie zostawić)

konduktor roznosi thé
Trwa to chyba godzinę zanim pociąg wyplącze się z uliczek Bhikathilatawaru
Handlarze odsuwają z torów swoje kramy, krzesła, stoły, skrzynie, beczki, worki
Odganiają bydło i drób
Policjant macha laską
Starzec chwyta za bęben
Mężczyźni zaczynają tupać i tupią tak, że wagon omal się nie rozpadnie
Śpiewają pieśń podróżną






Reklama

Ludzie mówią to, co mówią pieśni
Z miasta jeszcze nikt nie wrócił
I tylko wiatr zna śmiech wielkiego szakala
Ale to prawda: jest jedno miasto


Konduktor przychodzi mnie powiadomić,
że pullman przyłączą w Hriszkaridandi,
dokąd dojedziemy najwcześniej pojutrze
Daję mu dwupensówkę
Będę czuwał, proszę mi rano posłać jakiegoś fryzjera



Reklama

Bęben, tupot bosych nóg, stukot wagonu i głos śpiewaka usypiają mnie

A inni znowu mówią, że wiatr to kłamca,
że nie ma żadnego miasta
Miasta nie ma, a śmierć to tylko nędzny łajdak,
który napada ludzi na drodze


Leniwiec

Leniwiec wisiał na swojej gałęzi i palił fajkę. Całymi dniami tak wisiał. I gdyby pewnego razu pod wieczór nie zlazł z gałęzi żeby pójść do Chińczyka, spaliłby się z pewnością, bo jak tylko wysypał popiół z cybucha, zlazł z drzewa i odszedł, zaraz pod drzewem zapaliła się trawa. Ogień rzucił się na drzewo i spaliło się wszystko: drzewo ze wszystkimi gałęziami, zegar z kukułką, książki ze wszystkimi historiami, worek na tytoń, jak również tytoń w tym worku.
I jak to było dalej? Wracając od Chińczyka pijany leniwiec wpadł do rzeki, która go odniosła gdzieś daleko, skąd już nigdy nie wrócił, ponieważ nie miał pieniędzy na pociąg. Miał szczęście. Miał szczęście ten leniwiec, bo nie dowiedział się o swoim pechu. I miał też pecha, bo nie dowiedział się o swoim szczęściu. Jeśli dobrze liczę, to szczęście miał w tym przypadku dwa razy, a pecha też dwa razy.

Wędrowiec zamilkł obserwując poważne twarze mężczyzn siedzących wokół ognia.
Maafadal przez chwilę jakby coś przeliczał na palcach, po czym otworzył usta i wydawało się, że zaraz coś powie. Ale nic nie powiedział.

przeł. Zbigniew Machej