W tekście, który dziś publikujemy, zagadkę tę próbuje rozwikłać znakomity antropolog Arjun Appadurai. Zwraca on przede wszystkim uwagę na zależności między mniejszościami i większościami. Większość potrzebuje grup mniejszościowych nie tylko jako kozła ofiarnego, ale także gwaranta własnej tożsamości. W dzisiejszym świecie różnica między większością a mniejszością łatwo jednak może ulec zatarciu. Globalny przepływ kapitału i wyobrażeń dotyczących "innego" narusza uświęcone granice między grupami. W społecznej wyobraźni mniejszość może przeobrazić się w większość. A to wywołuje strach i niepewność. Te zaś z kolei mogą przeobrazić się w pragnienie wyeliminowania "obcych" raz na zawsze.

Reklama

Tekst jest fragmentem książki Appaduraia "Fear of Small Numbers" (wyd. Duke University Press 2006)

p

Arjun Appadurai*

Liberalizm, globalizacja i konflikty etniczne

Reklama

Gniew skierowany przeciwko mniejszościom w globalizującym się świecie budzi pewną zasadniczą wątpliwość. Dotyczy ona powodów, dla których relatywnie mała liczebność, nadająca słowu "mniejszość" jego zasadnicze znaczenie i zazwyczaj oznaczająca również polityczną i militarną słabość, nie chroni mniejszości przed staniem się przedmiotem strachu i gniewu. Po co zabijać, torturować i izolować słabych? Spróbuję zmierzyć się z tą zagadką, odwołując się przede wszystkim do epoki globalizacji - od późnych lat 80. aż do współczesności.

To pytanie z dziedziny historii porównawczej nie ma - rzecz jasna - zastosowania do całych ludzkich dziejów, ponieważ mniejszości i większości to niedawne wynalazki historyczne, ściśle powiązane z ideami narodu, populacji, reprezentacji i wyszczególniania, te zaś nie są starsze niż kilka stuleci. Dziś są to idee uniwersalne, gdyż techniki liczenia, klasyfikacji i politycznej partycypacji, leżące u podłoża idei większości i mniejszości, wszędzie utożsamiane są ze współczesnym państwem narodowym.

Idea większości nie jest starsza albo niezależna od idei mniejszości, szczególnie w dyskursie współczesnej polityki. Większości - tak samo jak mniejszości - są produktem wyszczególniania i politycznego wyznaczania. W gruncie rzeczy większości potrzebują mniejszości, by istnieć - i to nawet bardziej niż na odwrót.

Reklama

Dlatego też pierwszym krokiem w stronę odpowiedzi na pytanie, dlaczego słabi budzą strach w tylu różnych środowiskach etnonarodowych, jest zwrócenie się w stronę fundamentalnego zagadnienia teorii społecznej - rozróżnienia "my/oni". Według tego rozróżnienia stworzenie zbiorowych "innych" jest warunkiem nakreślenia granic i zaznaczenia dynamiki "my" zgodnie z logiką tworzenia stereotypów i różnic tożsamościowych. Ten aspekt teorii kozła ofiarnego, stereotypu itd. pojawia się w symbolicznym interakcjonizmie, który rozwijali w swoich pracach Mead i Cooley, ale sytuuje się również w centrum Freudowskiego rozumienia dynamiki grupowej (chodzi zwłaszcza o klasyczny esej Freuda o narcyzmie małych różnic). (...)

W tej socjologicznej tradycji rozumienie procesu tworzenia "my" jest ograniczone, ponieważ postrzega się go jako produkt uboczny procesów, w których tworzeni są "oni". Proces ten wymaga prostych kontrastów i ostrych granic, które pomagają skonsolidować "naszą" tożsamość. Tworzeniu "my", zbiorowych tożsamości, poświęcono w tej tradycji niewiele miejsca, ponieważ jest ono postrzegane jako naturalne z socjologicznego punktu widzenia i niewymagające głębszego namysłu. Główny nurt teorii socjologicznej, szczególnie w odniesieniu do tworzenia grup, zajmuje się rolą konfliktu (zgodnie z tradycją zapoczątkowaną przez Simmla), religii (w tradycji Durkheima) oraz antagonistycznych interesów (w tradycji Marksa) w budowaniu tożsamości zbiorowych. Chociaż tradycje te rzucają pewne światło na formowanie się tożsamości "my" jako proces częściowo niezależny, nie podejmują właściwie refleksji dotyczącej formowania się tego, co nazywam "tożsamościami drapieżczymi".

Tożsamości drapieżcze

Jako drapieżcze określam te tożsamości, których społeczna konstrukcja wymaga zagłady innych, zbliżonych kategorii społecznych, uznanych za zagrożenie dla egzystencji jakiejś grupy zdefiniowanej jako "my". Tożsamości drapieżcze wyłaniają się okresowo z par tożsamości, czasem także z liczniejszych zestawów, które mają długą historię bliskiego kontaktu, mieszania się i osiągnęły pewien etap wytwarzania wzajemnych stereotypów. Okazjonalna przemoc może (lecz nie musi) być częścią tej wspólnej historii, ale konieczny jest pewien stopień identyfikacji poprzez różnicowanie. Jedna z pary tożsamości lub całego ich zestawu zamienia się w drapieżczą poprzez zdefiniowanie samej siebie jako zagrożonej większości. Ten rodzaj mobilizacji jest kluczowym krokiem w procesie przemiany zwykłej tożsamości społecznej w tożsamość drapieżczą.

Uformowanie się wspólnoty etnicznej, ethnosu, we współczesny naród często umożliwia pojawienie się tożsamości drapieżczych - takich, które twierdzą, że zagłada innej zbiorowości jest konieczna dla ich przetrwania. Tożsamości drapieżcze są prawie zawsze tożsamościami większości. Inaczej mówiąc, oparte są na żądaniach stawianych odnośnie do - i w imieniu - zagrożonej większości. W gruncie rzeczy w wielu przypadkach są to żądania większości kulturowych, które pragną być całkowicie i wyłącznie związane z tożsamością narodu. Czasem te żądania stawiane są w imieniu większości religijnych, takich jak hinduiści, chrześcijanie czy żydzi, innym razem językowych, rasowych i wszelkich innych - jak Niemcy, Hindusi bądź Serbowie. Dyskurs tych zmobilizowanych większości często zawiera w sobie ideę, że one same mogłyby stać się mniejszościami, jeśli inna mniejszość nie zniknie. Dlatego drapieżcze grupy często używają pseudodemograficznych argumentów o rosnącej liczbie urodzeń wśród przedstawicieli wrogiej mniejszości. Tożsamości drapieżcze powstają zatem w sytuacji, kiedy mniejszość i większość wydają się zagrożone zamianą miejsc. Ta kwestia otwiera kolejny wymiar problemu małych liczb, jakim jest związek między liczbą, ilością i politycznym głosem.

Liczba w liberalnej wyobraźni

Liczby zajmują ambiwalentne miejsce w liberalnej teorii społecznej, zaś relacje pomiędzy liczbami i kategoriami tworzą kluczowe napięcie między liberalną teorią a demokratycznymi normami. Kwestia większości we współczesnym państwie narodowym pozwala nam efektywnie zbadać te napięcia. Z pewnego punktu widzenia kluczową liczbę dla liberalnej teorii społecznej stanowi jedynka, numeryczny symbol jednostki. Tak długo, jak jednostka znajduje się w normatywnym centrum liberalizmu i jest wspólnym mianownikiem dla jego różnych konkurencyjnych odmian, numer "jeden" pozostaje najmniejszą liczbą istotną dla liberalizmu. Jako najmniejsza dodatnia liczba całkowita jeden ma pewne interesujące właściwości dla matematyków, ale dla liberalnej teorii społecznej jest jedyną ważną liczbą poza zerem. Liczba zero jest niemal równie istotna, ponieważ stanowi klucz do zamiany liczb całkowitych w setki, tysiące, miliony i tak dalej. Innymi słowy, zero jest numerycznym kluczem do idei masy - kategorii, przy której rozchodzą się drogi liberalizmu i myśli demokratycznej.

Myśl liberalna w dużej mierze przedstawia duże grupy jako zbiorowości jednostek (to znaczy jako nieskończone kombinacje numeru jeden). Znacząca część utylitarystycznej tradycji w myśli liberalnej, od Benthama do Rawlsa, stara się ukazać życie zbiorowe jako zorganizowane wokół form zagregowanego podejmowania decyzji, które to formy faworyzują jednostkę lub grupę jednostek. Inaczej rzecz ujmując, pojawienie się zbiorowości jest - zgodnie z tradycjami, które mają kluczowe znaczenie dla liberalnego myślenia - kwestią poczynań jednostek szukających rozwiązań w sytuacji, gdy zmuszone są wchodzić ze sobą w interakcje. W tym sensie myśl liberalna przedstawia zbiorowości jako formy społeczne, których logika, motywacje i dynamika mogą być zawsze wywiedzione z określonej metody rozumienia agregacji jednostkowych interesów.

Poza numerem jeden, który jest wyjątkowy, małe liczby sprawiają trudność liberalnej myśli społecznej z kilku powodów. Po pierwsze, utożsamiane są z oligopolami, elitami i tyraniami. Sugerują możliwość tego, co dziś nazywa się "przejęciem przez elitę" zasobów, przywilejów i samej zdolności pośrednictwa. Małe liczby są przyczyną zmartwień także dlatego, że przywołują widmo konspiracji - tajnej komórki, szpiega, dysydenta lub rewolucjonisty. Małe liczby wprowadzają do sfery publicznej to, co prywatne oraz utożsamiane z nim zjawiska nepotyzmu, zmowy, subwersji i oszustwa. Kryją w sobie potencjalnie tajność i prywatność, całkowite przeciwieństwa jawności i przejrzystości, tak istotnych dla liberalnych idei racjonalnej komunikacji czy otwartej debaty.

Szerzej rzecz ujmując, małe liczby zawsze niosą ze sobą możliwość tego, co w Stanach Zjednoczonych nazywa się w liberalnym żargonie "partykularnym interesem" i co stwarza zagrożenie dla określonych wyobrażeń na temat "interesu ogółu", który ma być najlepiej zaspokajany wówczas, gdy jednostki deliberują i negocjują z innymi jednostkami za pomocą jakiegoś czytelnego mechanizmu reprezentacji. Mniejszości są jedynym rodzajem małych liczb, który wzbudza w liberalnej wyobraźni raczej sympatię niż nieufność. Dzieje się tak, ponieważ ucieleśniają tę niewielką liczebność, której najważniejszym przykładem jest jedynka, indywiduum. Kiedy myśl liberalna zostaje ściśle powiązana z demokracją przedstawicielską, z opartymi na rozwadze i dyskusji procedurami legislacyjnymi, idea mniejszości zyskuje na znaczeniu (o czym świadczy choćby poszanowanie mniejszościowych opinii w amerykańskim Sądzie Najwyższym). W gruncie rzeczy idea mniejszości ze względu na swoją genealogię nie jest ideą etyczną czy kulturową, ale proceduralną, związana jest bowiem z niezgodą wyrażaną w kontekście demokratycznej legislacji i dyskusji. A zatem w historii myśli liberalnej pozytywny stosunek do mniejszości związany jest z niezgodą, mało zaś ma wspólnego z odmiennością. To rozróżnienie jest istotnym elementem współczesnego lęku przed mniejszościami i wymaga uważnego zbadania. (...)

Niezgoda i odmienność

Pozytywna wartość, przypisywana w zachodniej myśli liberalnej mniejszościom, ma z początku charakter czysto proceduralny. Wiąże się z pozytywnym wartościowaniem racjonalnej debaty, prawa do sprzeciwu, cenieniem prawa do niezgody jako oznaki czegoś jeszcze cenniejszego - wolności słowa i opinii oraz wolności wyrażania odmiennych opinii w kwestiach publicznych bez lęku przed karą. Konstytucja Stanów Zjednoczonych jest zapewne najlepszym dowodem na to, że sprzeciw zajmuje centralne miejsce w idei wolności. Jeśli jednak nie będziemy ostrożni, grozi nam odwrócenie biegu dziejów i oddanie pola stosunkowo nowemu zjawisku, jakim jest oddzielenie proceduralnego sprzeciwu, stanowiącego tradycyjny kontekst dla pozytywnego wartościowania mniejszości i wyrażanych przez nie opinii, od faktycznego sprzeciwu (jest to na przykład prawo do wyrażania nawet moralnie oburzających opinii, prawo do krytykowania polityki państwa oraz prawo do kwestionowania opinii większości w kwestiach religijnych). Kluczowym słowem jest tutaj "opinia", bowiem mniejszości rozumiane w sposób proceduralny nie są mniejszościami kulturowymi czy społecznymi, lecz mają charakter tymczasowy, powstają wyłącznie dzięki określonym opiniom. Społeczne i kulturowe mniejszości, które możemy nazwać faktycznymi, są trwałe, wrosły bowiem w rzeczywistość społeczną. (...)

Jeśli przyjrzymy się historii zachodnich praw i idei dotyczących mniejszości, to okazuje się, że nabierają one w pełni liberalnego charakteru przede wszystkim po powstaniu ONZ i późniejszych konwencji praw człowieka. Oczywiście pomniejsze idee dotyczące ochrony mniejszości pochodzą sprzed powstania Narodów Zjednoczonych, ale dopiero w drugiej połowie XX wieku, kiedy prawa człowieka stały się główną walutą w międzynarodowym negocjowaniu umów dotyczących elementarnych zobowiązań całej ludzkości, faktyczne mniejszości społeczne stały się zasadniczym obiektem politycznych i konstytucyjnych zainteresowań w wielu demokracjach na całym świecie. Prawa mniejszości, umieszczane w szerszej rubryce praw człowieka, zyskały wówczas niesłychaną doniosłość i w obrębie wielu różnych narodów stały się głównym orężem zasadniczych prawnych i konstytucyjnych walk o obywatelstwo, sprawiedliwość, polityczną partycypację i równość. Ten proces, w którym społeczne i kulturowe mniejszości zostały powszechnie uznane za posiadaczy realnych lub potencjalnych praw, skrywa (słabo opracowany teoretycznie) transfer wartości normatywnych od mniejszości proceduralnych i czasowych do mniejszości faktycznych i trwałych, które często stawały się trwałymi społecznymi lub kulturowymi zbiorowościami.

To niezamierzone przeniesienie liberalnej uwagi z ochrony opinii wyrażanych przez mniejszości proceduralne (np. w sądach, radach, parlamentach czy innych ciałach decyzyjnych) na prawa trwałych mniejszości kulturowych jest źródłem dzisiejszej ambiwalencji otaczającej mniejszości w przeróżnych demokracjach. Debaty dotyczące multikulturalizmu w Stanach Zjednoczonych i Europie, dyskusje na temat narodowości zamieszkujących tereny byłego Związku Radzieckiego, spory o sekularyzację w Indiach, o "synów ziemi ojczystej" w różnych krajach azjatyckich, "autochtonów" w wielu regionach Afryki, czy wreszcie o prawa "tubylczej ludności" w Ameryce Łacińskiej oraz miejscach tak odległych od siebie, jak Nowa Zelandia, Kanada, Australia czy Hawaje, różnią się od siebie na wiele istotnych sposobów. Wspólna jest im jednak troska o prawa mniejszości w relacjach z państwami narodowymi i wszelkimi kulturowymi większościami. Zawsze też stają się częścią walk o prawa kulturowe, kiedy dotykają kwestii obywatelstwa narodowego i przynależności. W wielu przypadkach te walki były bezpośrednio związane z powstaniem tożsamości drapieżczych i zakończonymi sukcesem wysiłkami mającymi zmobilizować większość do przeprowadzenia czystki etnicznej bądź ludobójstwa i zniszczenia całej kultury. Te konflikty nasiliły się w latach 80. i 90., kiedy państwa narodowe musiały stawić jednocześnie czoła dwóm rodzajom presji: otwarciem rynków dla zagranicznych inwestycji, dóbr i wytworów kultury oraz poradzeniem sobie ze zdolnością swoich mniejszości do używania globalnego języka praw człowieka w celu wywalczenia dla siebie godności i uznania. Owa podwójna presja była wyróżniającą cechą lat 90. i wytworzyła w wielu krajach kryzys, gdy chodzi o postrzeganie granic narodowych, suwerenności i etnicznej czystości. Jest wprost odpowiedzialna za wzrost rasizmu większości w tak różnych społeczeństwach jak szwedzkie, indonezyjskie, rumuńskie, rwandyjskie czy indyjskie. (...)

Globalizacja, liczby, różnica

Powrócę teraz do dwóch ważnych tematów: kwestii małych różnic oraz globalizacji i specjalnej więzi pomiędzy nią a rosnącym lękiem przed mniejszościami. Sugerowałem przede wszystkim, że źródłem potężnego gniewu przeciwko określonej odmiennej etnicznie grupie może być niewielka luka między statusem większości a pełną czystością etniczną. Ta sugestia daje nam dalszą podstawę do zastosowania intuicji Freuda w celu wejrzenia w złożone formy publicznej przemocy na dużą skalę, ponieważ ukazuje, jak narcystyczne rany mogą być, na poziomie zbiorowych ideologii dotyczących tożsamości grupowej, zwrócone na zewnątrz i przekształcone w "tożsamości drapieżcze". Dynamika będąca przyczyną tego procesu to wewnętrzna wzajemność między większością a mniejszością. Jako abstrakty wytwarzane przez techniki cenzusu i liberalnych procedur, większości mogą być zawsze zmobilizowane do tego, by traktować same siebie jako zagrożone przekształceniem w mniejszość (liczebną lub kulturową), zaś mniejszości - dokładnie odwrotnie - jako mające możliwość łatwego przekształcenia się w większości (poprzez nieskrępowaną reprodukcję albo subtelniejsze środki prawne i polityczne). W tym miejscu wkracza globalizacja. Na wiele sposobów wzmacnia ona możliwość tej łatwej przemiany, co sprawia, że oczywistość poszukiwana i zakładana przez wszystkie grupowe tożsamości jest nieustannie zagrożona przez abstrakcyjne podobieństwo kategorii mniejszości i większości. Globalne migracje w obrębie i w poprzek granic państwowych nieustannie rozluźniają związek jednostki z ideologiami ojczystej ziemi i terytorium. Globalny przepływ wyobrażeń siebie i innego, zapośredniczony na masową skałę, czasem utowarowiony, zwiększa zestaw nieregularności, które naruszają linie ścisłych podziałów między zbiorowymi tożsamościami. Współczesne państwa często manipulują i zmieniają naturę kategorii, za pomocą których dokonują spisów powszechnych oraz naturę narzędzi statystycznych, jakimi oznaczają populacje w obrębie większych grup. Błyskawiczne, często niewidoczne i na ogół nielegalne transfery pieniędzy w poprzek granic narodowych są powszechnie i całkiem słusznie uznawane za przyczyny, dla których dzisiejsza mniejszość jutro może stać się większością. Każdy z tych czynników przyczynia się do wzrostu społecznej niepewności i tworzy warunki dla przekroczenia linii oddzielającej lęk, będący udziałem większości, od przemocy na pełną skalę, a nawet ludobójstwa.

Lęk przed małymi liczbami jest zatem ściśle powiązany za sprawą globalizacji z napięciami kreowanymi przez liberalną teorię społeczną i stworzonymi przez nią instytucjami. Mniejszości nieustannie przypominają w zglobalizowanym świecie o tym, jak niepełna jest narodowa czystość. Kiedy sytuacja w obrębie wspólnoty narodowej dojrzeje do tego, by ukazać ową niekompletność jako przejściowy defekt, może zostać wytworzony ludobójczy gniew - szczególnie w tych liberalnych wspólnotach, w których mniejszości w jakiś sposób stają się polityczną wartością mającą wpływ na wszystkie liczby, duże i małe.

Arjun Appadurai

© 2006, Duke University Press

przeł. Paweł Marczewski

p

*Arjun Appadurai, ur. 1949, indyjski antropolog pracujący w USA, wykładowca New School University. Zajmuje się przede wszystkim problemem społecznych wyobrażeń kształtujących rzeczywistość w warunkach globalizacji oraz ich wpływem na tożsamość jednostki. Stworzył ciekawą teorię zależności między różnymi poziomami wyobrażeń kształtowanych przez tradycję, media, nowoczesną technikę itd. Pracował też jako konsultant m.in. dla UNESCO, Banku Światowego i Fundacji Forda. Jego najważniejsze książki to "Nowoczesność bez granic" (wyd. pol. 2005) oraz "Fear of Small Numbers" (2006).