Diamenty to nie jest zabawa dla każdego. Żeby pozwoliły na sobie zarobić, trzeba dobrze je poznać, właściwie wybrać i cierpliwie czekać. Kiedy jednak podejdzie się do nich z respektem, staną się zyskowną inwestycją.
Ile kosztuje diament? Rapaport Diamond Report, czyli publikowany co tydzień raport cen diamentów, będący wytyczną dla ludzi zajmujących się handlem kamieniami na całym świecie, zawiera 880 rubryk. W każdej inna cena, w zależności od masy, koloru i czystości kamienia. Diamenty, które specjaliści polecają początkującym inwestorom, to 1-karatowe vs1-H, czyli niewielkie, średniej czystości minerały, ze środka skali odcienia bieli. Jeden kosztuje 6,8 tys. dolarów (ceny diamentów zawsze się podaje w dolarach).
Sporządzone pod kierunkiem wybitnego rzeczoznawcy Martina Rapaporta, nowojorskiego brokera diamentów, zestawienie składa się z 8 tabel, w każdej po 110 rubryk ułożonych według tej samej zasady co kwadraty do gry w statki. Na górze każdej siatki znajdują się symbole obrazujące czystość kamieni, z boku litery odpowiadające stopniom odcienia bieli. Każda tabelka jest przeznaczona dla kamieni o innej masie, czyli liczbie karatów. Cena diamentów polecanych początkującym inwestorom znajduje się na samym środku zestawienia dla kamieni 1-, 1,49-karatowych. W lewym górnym rogu tablicy umieszczona jest cena diamentów o tej samej masie, ale największej z możliwych czystości i najbielszym z możliwych odcieni. Wynosi 23,1 tys. dolarów. Dla laika, ale nawet dla wygi, oglądane w naturze kamienie zaklasyfikowane na pozycjach pośrodku i w rogu tabelki są nie do rozróżnienia. Zauważalna jest za to różnica w cenie. I właśnie na tym polega pierwszy problem z inwestowaniem w diamenty: dostać to, za co się zapłaciło.

Branża nie ma sentymentów

Reklama
Tomasz Sobczak, certyfikowany gemmolog, czyli ekspert kamieni szlachetnych, zna wiele dramatycznych historii tych, którzy podeszli do diamentów bez należytego szacunku. Tracili nawet dorobek całego życia. Jedna z opowieści o niefortunnej inwestycji dotyczy człowieka, który sprzedając ziemię, zgodził się całą sumę z transakcji przyjąć w diamencie. Kamień miał być wart sto kilkadziesiąt tysięcy złotych – tak zapewniał wyceniający go rzeczoznawca. Kiedy po kilku latach właściciel diamentu chciał go sprzedać, okazało się, że jest wart tylko kilka tysięcy złotych.
Reklama
Przeszacowanie wartości kamienia jubilerom się opłaca. Za wycenę minerału pobierają prowizję, której wysokość to kilka procent wycenionej wartości. – W jednym z miast jest rzeczoznawca, z którym od 10 lat nie możemy sobie poradzić – mówi w imieniu ekspertów z Polskiego Towarzystwa Gemmologicznego Sobczak. – Notorycznie zawyża wartość kamieni. Sprzedaje ludziom marzenia, a kiedy chcą swój kamień sprzedać, boleśnie zderzają się z rzeczywistością.
Dlatego zdaniem Sobczaka warto porównać wycenę kilku specjalistów i korzystać z usług ekspertów certyfikowanych przez PTG. – Branża nie ma sentymentów – ostrzega. Na rynku egzystują osoby, które żyją z oszukiwania ludzi.



Wartościowy diament ma nieskazitelnie białą barwę, jest pozbawiony zanieczyszczeń i ma wspaniały szlif. Dokładnie tak samo wygląda cyrkonia. Warte kilkadziesiąt złotych szkiełko na oko nie różni się od wartego kilkadziesiąt tysięcy dolarów brylantu. To kolejna pułapka na laika.
Następna to diament czarny. Najrzadszy, a więc podobno najcenniejszy. W rzeczywistości to odpad, który barwę zawdzięcza zanieczyszczeniom lub sztucznej zmianie barwy. Nie ma brylancji, jest matowy i wcale nie tak rzadki. – Jeszcze niedawno jubilerzy sprzedawali je jako niezwykłe okazy. Był popyt, była podaż, nie ma czego się czepiać – mówi Sobczak. Podaje przykład jubilera, który dwukaratowy czarny diament wart 100 dol. sprzedał jako unikalny minerał za 70 tys. zł.
Godne swej wyjątkowej ceny są natomiast diamenty czerwone. 0,90 karata kosztuje milion dolarów. Wyjątkowo rzadkie i cenne są też niebieskie, różowe i kanarkowo żółte. Na te jednak mogą sobie pozwolić tylko arabscy szejkowie. Polski inwestor, zwłaszcza nienależący do czołówki najbogatszych w kraju, skupi się raczej na kamieniach białych.
Oferta sprzedaży diamentów zapowiadana przez Mennicę Polską ma dawać gwarancję, że nabytek wart będzie swej ceny. W Polsce od lat funkcjonuje też rynek oficjalny, gdzie klient dostaje dowody zakupu, a diamenty – certyfikaty. Jednak to wciąż za mało, by mieć pewność, że transakcja przyniesie zysk.

Diamenty nie będą tanieć

Załóżmy, że inwestor kupił kamień wart swej ceny. Nie straci. Ale czy zarobi? Analityk z firmy doradczej Gold Finance Roman Przasnyski pyta: czy diament ma być przechowalnią pieniędzy, czy też przynieść zysk.
Diamenty z pewnością nie stracą na wartości, jak stało się to podczas światowego krachu z funduszami, czy jak może się stać z lokatami bankowymi, zawsze zagrożonymi globalną inflacją. Cenne minerały nie będą tanieć. Nie tylko dlatego że ich złoża się wyczerpują. Rynek diamentów jest podzielony między zasługujący na pozycję monopolisty koncern De Beers Consolidated Mines Ltd zajmujący się wydobyciem oraz klikudziesięciu dystrybutorów. Nawet Rapaport dyktujący ceny jest swego rodzaju monopolistą. Giganci, którzy na spójnym systemie produkcji i handlu zbudowali fortuny, nie dopuszczą, by kamienie taniały.



Jeśli jednak Polak chce na diamentach zarobić, musi poznać kilka zasad. Pierwsza to cierpliwość. Kupując diament, płaci się 22 proc. podatku VAT i marżę dla sprzedawcy. Już na to, by te wydatki się zwróciły, czekać trzeba około trzech lat. Należy też skalkulować prowizję, jaką weźmie pośrednik za pomoc w sprzedaży kamienia. Jubiler może policzyć sobie nawet 30 proc. A to oznacza kolejne 3 lata czekania. Jeśli ze sprzedażą wstrzymamy się na następnych kilka lat, można mówić o zysku.
Poza tym diament łatwo kupić, ale trudniej sprzedać, a na dobrego kupca niełatwo trafić. Zapowiadająca wypuszczenie kamieni mennica nie zapowiada, że będzie je odkupywać. Może się więc okazać, że rosnący w minerale kapitał jest niezwykle trudny do wydobycia.

Fortunę przyciąga... fortuna

Marcin Marcok, właściciel firmy Martdiamonds handlującej między innymi diamentami inwestycyjnymi, ma klienta, który od kilkunastu lat raz w roku kupuje u niego jeden półkaratowy kamień z okazji urodzin swojej córki. Kiedy skończy 21 lat, wręczy jej 21 kamieni. Wartość najstarszego będzie sto razy wyższa niż ostatniego, bo pierwszy kamień klient kupił za kilkaset dolarów, a ostatni za 1,100 tys. dolarów.
Klient Marcoka ma czas, córka rośnie, powoli zwiększa się też wartość przeznaczonego dla niej prezentu. Gdyby kupił dziś kamień 5-karatowy za 200 tys. dolarów, jego wartość jako większa rosłaby szybciej. I to jest właśnie kolejna zasada inwestora – na diamentach można zbić fortunę tylko wtedy, kiedy samemu ma się fortunę. Albo przynajmniej solidny majątek. Podczas ostatniego kryzysu nie stracił ten, kto miał duże, 2-, 5-karatowe kamienie. Można było na nich zarobić nawet 200 proc. wartości.
Załóżmy, że inwestor ma 40 lat, 50 tys. zł i chce kupić diament, żeby sprzedać go na emeryturze. Przasnyski podpowiada: – Dobrze, pod warunkiem że człowiek ten w sumie ma 500 tys. zł i 50 tys. zł przeznacza na kamień.
Dywersyfikacja jest podstawową zasadą lokowania pieniędzy i tak jak nie warto trzymać w portfelu akcji jednej tylko firmy, tak zakup diamentu powinien być tylko częścią strategii inwestycyjnej. Jak na razie lokatą dość pewną – pożądane od setek lat drogocenne kamienie wydają się niezagrożone żadnymi klęskami. Co jednak, jeśli odkryte zostaną wielkie złoża tych minerałów? Albo pojawi się tania technologia wydobycia kamieni z bogatych złóż syberyjskich, niedostępnych teraz z powodu surowego klimatu?
Dlatego diamentom, choć są wieczne, warto ufać w ograniczonym zakresie. Modny od lat 90. zaręczynowy pierścionek z brylantem pannie młodej nie zaszkodzi. Jednak diamentowy nowicjusz inwestujący w białe kamienie swoje życiowe oszczędności musi być bardzo ostrożny.