Kontrolerzy NIK obejrzeli 18 jezior i skontrolowali administrujące nimi zarządy gospodarki wodnej, a także samorządy. Te pierwsze zostały ocenione całkowicie negatywie. Nieco lepiej lokalne władze, choć i im NIK wytknęła liczne nieprawidłowości. – Urzędnicy nie pilnują przestrzegania zakazu grodzenia, nie reagują na przypadki bezprawnego wykorzystywania gruntów należących do Skarbu Państwa i lekceważą skargi obywateli – wylicza główne grzechy rzecznik NIK Paweł Biedziak. Tylko na ośmiu skontrolowanych jeziorach NIK-owcy znaleźli 125 przeszkód uniemożliwiających dostęp do linii brzegu i plaż. 90 proc. osób, które budują się nad jeziorem, nie przestrzega prawa gwarantującego przynajmniej 1,5-metrowy pas linii brzegowej wolny od zabudowy, ogrodzenia etc.
Dzieje się tak, bo właściciele działek czują się bezkarni – regionalne zarządy gospodarki wodnej nie informowały bowiem prokuratury o łamaniu prawa. NIK-owcy doszukali się też innego problemu: przez lata samorządy nie zauważały zmieniającej się linii brzegowej jezior. Na osiemnastu skontrolowanych akwenach cofająca się woda odkryła aż 60 tysięcy hektarów gruntów, na których natychmiast wyrastały domki, wiaty i przedsięwzięcia komercyjne – w sumie 345 budowli. Inspektorzy ze zdumieniem zobaczyli, że np. w pobliżu jeziora Mały Jeziorak na niemal 3 tys. metrów kwadratowych powstał parking oraz sześć pomostów. Przy jeziorze Niegocin powstała działka rekreacyjna z dwoma pomostami. Nikt nie pobierał od ich „właścicieli” opłat za bezprawne zajęcie gruntów.
– W trakcie kontroli w zarządach gospodarki wodnej słyszeliśmy tłumaczenia, że nie wiedziano o zmianach granic jezior. Wyjaśniano nam, że pracowników jest zbyt mało wobec ogromnej liczby zadań – mówi inspektor NIK.
W efekcie kontroli izba sformułowała wnioski, które zostały przesłane do starostw i zarządów wodnych. Dodatkowo do prokuratur skierowanych zostało osiem doniesień o możliwości popełnienia przestępstwa samowoli budowlanej. NIK-owcy chcą, aby kontrola zwróciła uwagę właśnie na dynamiczny i niekontrolowany proces „prywatyzowania” jezior. – W naszej ocenie ma to negatywne znaczenie dla całej gospodarki. Zapraszamy turystów, aby obejrzeli ósmy cud świata, czyli Mazury, a na miejscu okazuje się, że nie są w stanie korzystać z jezior – komentuje Paweł Biedziak. Za zagradzanie dostępu do linii brzegowej jeziora grozi kara grzywny do 5 tys. zł, a nawet kara wiezienia do lat 5, w przypadku gdy np. utrudnia to akcję ratowniczą.
Reklama