W niedzielę prokuratura potwierdziła informację o śmierci Remigiusza Musia - technika pokładowego Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 lądował w Smoleńsku. Zwłoki 42-letniego byłego podoficera znalazła żona w piwnicy w bloku w Piasecznie, w którym mieszkali.

Reklama

Sekcję zwłok przeprowadzono w poniedziałek w warszawskim zakładzie medycyny sądowej. Jak powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura, która prowadzi śledztwo w tej sprawie, wstępne wyniki sekcji wskazują, że śmierć nastąpiła na skutek ucisku pętli na szyję. Dodał, że nie ma obrażeń wskazujących na udział osób trzecich.

Rzecznik poinformował, że zlecono także badania toksykologiczne. - Mają one odpowiedzieć na pytanie, czy w chwili czynu Remigiusz M. był pod wpływem alkoholu czy środków odurzających. Na wyniki tych badań będziemy oczekiwać 3-4 tygodnie - powiedział. Dodał, że przeprowadzono oględziny piwnicy, w której znaleziono ciało mężczyzny. Przesłuchani w charakterze świadków zostali sąsiedzi oraz żona chorążego.

Były przełożony podoficera płk Krzysztof Cur wspominał, że Muś był człowiekiem pogodnym, miał propozycję pozostania w wojsku, ale postanowił odejść. Dodał, że nie wiąże jego śmierci z katastrofą smoleńską.

Chorąży był starszym technikiem obsługi pokładowej, wykonywał loty na samolocie Jak-40. Namawiałem go, by został w służbie, wiedziałem, że to doświadczony specjalista, dla którego jest miejsce w nowej jednostce. Otrzymał propozycję przeszkolenia na śmigłowce, by dalej mógł wykonywać loty. Niestety nie skorzystał z niej, zapewnił mnie, że będzie w stanie znaleźć pracę w stolicy. Podtrzymał tę decyzję i zwolnił się ze służby wojskowej - powiedział płk Cur, ostatni dowódca eskadry lotniczej 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który pełnił tę funkcję od czerwca do listopada 2011.

Reklama

Płk Cur powiedział, że nie zauważył, by chorąży miał np. kłopoty psychiczne związane z lotem do Smoleńska: - Był osobą bardzo przyjazną, otwartą, dzielił się doświadczeniem z młodszymi kolegami, był pomocny, zawsze uśmiechnięty, nie wiązałbym jego śmierci z tamtymi wydarzeniami - powiedział.

Były technik pokładowy Jaka-40 w śledztwie w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154 był przesłuchiwany jako świadek. W wypowiedziach dla mediów Muś utrzymywał, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 m. Z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów. Chorąży twierdził, że już po wylądowaniu Jaka-40, pozostając w kabinie, słyszał przez radio rozmowę między załogą Tu-154 a kontrolą lotów. Według niego również załoga Jaka dostała zgodę na zejście do 50 m. Jak-40 wylądował w trudnych warunkach, około godziny przed katastrofą prezydenckiego samolotu. Na jego pokładzie było kilkunastu dziennikarzy mających relacjonować uroczystości rocznicowe w Katyniu.

Pułk specjalny został rozwiązany z początkiem roku, na jego miejsce powołano nową jednostkę eksploatującą tylko śmigłowce. Na dalszych trasach zadania przewozu osób na najwyższych stanowiskach w państwie pełnią samoloty pasażerskie wyczarterowane od PLL Lot i wojskowe maszyny transportowe.