Prace nad nowym prawem, które miało ograniczyć inwigilację Polaków, przeciągają się. MSW pół roku po przedstawieniu założeń tej ustawy pokazało nowy projekt, ale nie ustawy, tylko ponownie jej założeń. Dla nas niestety wygląda to jak gra na zwłokę. MSW tłumaczy się, że po pierwszym projekcie założeń zebrało sporo krytycznych uwag i dlatego przygotowało kolejne założenia. Tyle że ten dokument tylko nieznacznie różni się od pierwszego i nadal nie zawiera konkretnych pomysłów na uregulowanie tego newralgicznego obszaru – uważa Katarzyna Szymielewicz, szefowa Fundacji Panoptykon.

Reklama

Podstawowym pomysłem na ograniczenie inwigilacji, jaki się w nim pojawia, jest powołanie pełnomocników ds. ochrony danych osobowych i telekomunikacyjnych w poszczególnych służbach, które mogą sięgać po nasze dane, czyli w CBA, policji, ABW, CBŚ, Żandarmerii Wojskowej, Straży Granicznej, Służbie Celnej czy skarbowej. Czyli rząd chce nam zafundować rozbudowanie aparatu administracyjnego. To nic więcej jak zatrudnienie kolejnych urzędników, którzy mają się zajmować kontrolowaniem urzędników – ocenia Krzysztof Kajda, zastępca dyrektora departamentu prawnego PKPP Lewiatan.

Oczywiście taka kontrola wewnętrzna może odnieść pewien skutek, np. zwiększyć transparentność działań służb. Ale nie oszukujmy się, rzetelne sprawowanie kontroli nad dostępem do danych wymagałaby od tych pełnomocników czasami wręcz bohaterskiej postawy. Musieliby się przecież opierać naciskom ze strony szefów – tłumaczy Szymielewicz. Sam pełnomocnik ds. ochrony danych umiejscowiony w urzędach to stanowczo za słabe rozwiązanie. Szczególnie że nie ma jasności, ani jaką miałby pozycję, ani jakie konkretnie uprawnienia - dodaje szefowa Panoptykonu.

Podobnego zdania jest Adam Bodnar, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Pełnomocnicy mieliby pewne szanse na skontrolowanie i zmniejszenie tego procederu, ale tylko jako element większej reformy - mówi Bodnar i tłumaczy: Konieczne jest obiecywane od miesięcy przez ministra Jacka Cichockiego powołanie kolegialnego organu kontrolnego ds. służb. Taki urząd, który miałby uprawnienia do pełnej kontroli dokumentacji, wniosków kierowanych o udostępnianie danych. To w połączeniu z pełnomocnikami, którzy mogliby raportować, jak w tym zakresie zachowują się ich służby, plus poprawa kontroli zewnętrznej, czyli sądowej, może przynieść rzeczywistą poprawę. W nowych założeniach do ustaw nie widać takiego kompleksowego rozwiązania – dodaje ekspert.

Reklama

W 2009 r. służby wystąpiły do firm telekomunikacyjnych o billingi milion razy. W 2011 r. było to już prawie dwa razy tyle. Dla porównania: w 80-milionowych Niemczech w tym czasie założono 32 razy mniej podsłuchów. To nie tylko problem dotykający kwestii prywatności obywateli, lecz spore obciążenie finansowe dla przedsiębiorców telekomunikacyjnych. Jak wynika z danych zebranych przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, które ujawnił DGP, przygotowanie odpowiedzi na tylko jedno takie zapytanie od służb kosztuje operatorów średnio 40 zł. Czyli w 2011 r. łącznie wydali oni na ten obowiązek 74 mln zł. A do tego dochodzą jeszcze pieniądze niezbędne do zbudowania odpowiedniej infrastruktury.

Stąd właśnie powtarzany od lat apel branży telekomunikacyjnej o wprowadzenie choćby symbolicznych opłat za udostępnianie takich danych. To nie tylko zmniejszy koszty firm i zdyscyplinuje urzędników i służby. Zanim zdecydują się wystąpić o kolejne dane, będą musiały policzyć, czy rzeczywiście ich potrzebują – tłumaczy Krzysztof Kajda z Lewiatana.