Mężczyzna w domu, kobieta w pracy? Jeszcze nigdy w związku dwojga ludzi nie było takiego rozdania ról. I to niezależnie od tego, czy dotyczy to klasy średniej czy rodzin robotniczych. Małżeństw czy związków partnerskich.

W urzędzie pracy:
– 15 lat nigdzie pan nie pracował! To z czego pan żył przez te wszystkie lata?
– No niechże pani spojrzy, jaki ja przystojny jestem. Kobiety mnie utrzymują!
Urzędniczka wybuchnęła śmiechem. Gdyby jednak wiedziała, że to, co Olek jej powiedział, to w dużej mierze prawda, to pewnie nie byłoby jej do śmiechu.
Oczywiście nie jest do końca prawdą, że przez te 15 lat nigdzie nie pracował. Czasami pracował gdzieś dorywczo. Jednak z tego, co zarobił, nie wystarczało mu na sam alkohol, a co dopiero na utrzymanie. Przez te wszystkie lata utrzymywały go głównie mama oraz kobiety, z którymi aktualnie był związany. Każda z nich była idealistką, z determinacją walczącą, by wyprowadzić go na ludzi*.



Życie pod spódnicą

– Skąd się to bierze? Ano stąd, skąd biorą się także protesty przeciwko posyłaniu młodszych dzieci do szkół. To mamuśki kochanych syneczków tak wychowują, żeby jak dłużej się spod mamusinej spódnicy nie wyrwali. A potem kobiece ręce i kobiece decyzje tym syneczkom tak odpowiadają, że ci szukają wszelkich sposobów, by mamusię zastąpić jakąś inną panią. Z mamusią do łóżka się jednak raczej nie da pójść – ironizuje prof. dr. hab. Jacek Wasilewski, socjolog z Uniwersytetu SWPS.
Reklama
Jeszcze kilkanaście lat temu związki, w których to kobieta utrzymuje mężczyznę, należały do rzadkości. Dziś stają się powszechne, co potwierdzają też statystyki – pokazują, że już około 30 proc. Polek zarabia więcej od swoich mężów i to one muszą tym samym dbać o ekonomiczne bezpieczeństwo rodziny. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych odsetek kobiet żywicielek jest jeszcze większy i wynosi około 40 proc., z kolei w Wielkiej Brytanii jednym lub głównym żywicielem rodziny jest co piąta Brytyjka. – Już kilka lat temu szacowano, że takich rodzin w Polsce jest 6–8 proc. I choć skala zjawiska nie była wówczas duża, to już wtedy widać było, że tendencja jest rosnąca – podkreśla prof. dr hab. Ewa Leś, socjolog z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.
Reklama
Co ciekawe, taki układ, w którym żony i narzeczone zarabiają na życie, mężczyznom bardzo się podoba – tak przynajmniej twierdzi 86 proc. ankietowanych. 44 proc. panów przyznało też, że byliby szczęśliwi, gdyby mogli zająć się dziećmi i domem. I jak się okazuje, nie są to jedynie deklaracje. Bo liczba tych, którzy przejęli obowiązki domowe, wzrosła w ciągu ostatnich 15 lat w Wielkiej Brytanii o 80 proc. – do 214 tys. W Polsce tak dokładnie nikt tego nie śledzi, wiadomo jedynie – a pokazują to badania CBOS – że o ile 47 proc. mężczyzn i 38 proc. kobiet wolałoby żyć w związku, w którym to kobieta zajmuje się domem, a mężczyzna dostarcza środków na jego utrzymanie, to już niewiele mniej: 42 proc. kobiet i 33 proc. mężczyzn, wybrałoby wariant partnerski.

Kobiety, z którymi się zadawał, były nie tylko piękne, ale i wykształcone oraz zaradne życiowo. On sam w życiu do niczego nie doszedł. Nawet nie miał skończonej szkoły średniej. Jednak stwierdzenie, że kochały się w nim tylko przez wzgląd na jego urodę, byłoby zbyt dużym uproszczeniem. Był przy okazji niezwykle inteligentny i komunikatywny.

Szef wyskakuje z teczki

Liczy się zatem różnica bezwzględna zarobków czy relacja jednych do drugich? Z pracy rezygnuje ten, kto zarabia niewiele mniej czy może dużo mniej? Ważny jest rachunek ekonomiczny czy może inne względy też grają rolę? – na te pytania próbował swego czasu odpowiedzieć także IPSOS. I co się okazało? Czterech na dziesięciu panów twierdzi, że prowadzenie domu i wychowywanie dzieci mogłoby im przynieść tyle samo satysfakcji co praca zawodowa. Zapytani wprost o to, czy zajęliby się domem i dziećmi, w sytuacji gdyby ich to partnerka zarabiała więcej, częściej odpowiadali jednak przecząco.
Ba, blisko siedmiu na dziesięciu mężczyzn było przy tym zdania, że prowadzenie domu może być dla kobiety tak samo satysfakcjonujące jak praca zawodowa – najmniej wiarygodne wydaje się to młodym mężczyznom, pomiędzy 15. a 19. rokiem życia, wśród których już tylko czterech na dziesięciu podziela taki pogląd.
To bardzo wyraźnie pokazuje więc, że wcale nie chodzi wyłącznie o pieniądze. Ale przede wszystkim o władzę, jak wynika też z sondażu „Płeć i władza” amerykańskiego ośrodka Pew Research Center (podobnych badań w Polsce nikt nie prowadzi). Choć obie płcie są na ogół zgodne co do tego, kto decyduje w związku (a jest to zdaniem ankietowanych kobieta), rozbieżności zaczynają się wtedy, kiedy mowa o finansach. Aż 45 proc. kobiet twierdzi, że to raczej one, a nie partner, zarządzają wspólnymi pieniędzmi, choć inaczej ta sytuacja wygląda z perspektywy mężczyzn – według nich to oni decydują w tej sprawie. Wniosek: przekonanie o władzy nad domową kasą nie zależy od tego, kto lepiej zarabia.
Wbrew pozorom nie jest też prawdą, że mężczyźni utrzymywani przez kobiety pochodzą tylko z jednego środowiska – marginesu społecznego. W większości mają wyższe wykształcenie, często kończą studia i od razu zdobywają pierwsze zawodowe szlify. Problem jednak w tym, że po pewnym czasie, kiedy mają już duże doświadczenie i cieszą się zaufaniem zespołu, odchodzą z pracy. – To była długa walka wewnętrzna. Musiało minąć kilka lat, zanim, ku zaskoczeniu moich kolegów, podjąłem ostateczną decyzję, że rzucam papierami. Miałem dosyć mobbingu, braku podwyżek przez kilka lat, przywożenia szefów w teczkach. Do tego co rusz dokładano mi obowiązków – opowiada Kamil, informatyk, który w międzynarodowym koncernie przepracował pięć lat. Dopytany, czy zdawał sobie sprawę z ryzyka, przytakuje: – Przecież zostawaliśmy tylko z jednym dochodem w rodzinie. Nie za wielkim, ale za to stałym.
Przez trzy, cztery lata bez skutku pukał do drzwi pracodawców, aż ostatecznie podjął z żoną decyzję, że to on zajmie się prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi. – I co z tego, że aktywnie szukałem pracy i zarejestrowałem się na kilku portalach, skoro znaleźć tam można tylko oferty dla początkujących programistów. Ale nie dla mnie – nie kryje rozgoryczenia.
To tylko potwierdza, że coraz częściej scenariusz życia rodzinnego w polskich domach pisze sytuacja na rynku pracy. I nic w tym dziwnego, skoro choć bezrobocie na poziomie 9,7 proc. jest najniższe od lat (ostatni raz jednocyfrową stopę bezrobocia w Polsce mieliśmy w maju 2008 roku), to w okresach pogorszenia sytuacji na rynku pracy niekorzystne zmiany częściej dotykają mężczyzn, tj. szybciej rośnie liczba bezrobotnych mężczyzn, a tym samym zwiększa się ich udział wśród zarejestrowanych bezrobotnych, wynika z opracowania „Sytuacja kobiet i mężczyzn na rynku pracy w 2014 roku”. O ile osoby poprzednio pracujące stanowiły w końcu zeszłego roku 82,7 proc. ogółu zarejestrowanych, to wśród bezrobotnych kobiet było 80,8 proc. poprzednio pracujących, a wśród mężczyzn – 84,8 proc. „Ta liczba jednak rośnie, kiedy weźmiemy pod uwagę tzw. ukryte bezrobocie, a więc mężczyzn bez pracy, nigdzie niezarejestrowanych, pracujących w niepełnym wymiarze godzin i tych, którzy co prawda pracują, ale ich dochody są tak znikome, że trudno je nazwać pensją”, komentowała swego czasu w mediach pedagog prof. Danuta Waloszek, autorka badań „Nadzieja na zmianę”, prowadzonych wśród bezrobotnych. Dziś eksperci podkreślają także, że jeżeli ta tendencja utrzyma się przez następne lata, a wszystko na to wskazuje, to sytuacja, kiedy kobieta idzie do pracy, a mężczyzna zostaje w domu, może stać się powszechna. – Przy czym dotyczyć będzie przede wszystkim dużych miast, z wyłączeniem Śląska – zastrzega Michał Pozdał, seksuolog i psychoterapeuta oraz wykładowca Uniwersytetu SWPS w Katowicach. Jak przekonuje, to przede wszystkim dlatego, że na Śląsku nadal obowiązuje tradycyjny sposób myślenia: chłopem jesteś, więc musisz. – Wystarczy tylko spojrzeć na reklamy fitness clubów tu i tam. O ile w Warszawie mamy na nich szczupłych i wysportowanych trenerów, o tyle w Katowicach są to nadal przerośnięci i przesterydowani chłopcy – podkreśla.
Ale liczba utrzymywanych panów może jeszcze wzrosnąć także dlatego, że zaostrza się cały czas konkurencja ze strony pań. Coraz bardziej zaradnych – przybywa tych prowadzących własne firmy i zajmujących wysokie stanowiska (37 proc. Polek prowadzi działalność gospodarczą i jest to jeden z najlepszych wyników w Europie) – i lepiej wykształconych – już teraz kobiet z dyplomem wyższej uczelni jest o blisko 300 tys. więcej niż mężczyzn, a 70 proc. studentów to kobiety. Podczas ostatnich pięciu lat ta liczba zwiększyła się o 55 proc., podczas gdy liczba mężczyzn z wyższym wykształceniem tylko o 29 proc.
Ba, kobietom pomógł także światowy kryzys ekonomiczny, bo wówczas zdecydowanie rzadziej traciły pracę jako te, które zarabiały mniej – średnia różnica płac kobiet i mężczyzn w Polsce to 20 proc., choć Komisja Europejska szacuje nierówności w zarobkach na prawie jedną trzecią. Badacze z niemieckiego Instytutu Studiów nad Pracą z Bonn poszli jeszcze dalej. Wyliczyli, że kobiety pod koniec swojej kariery zawodowej mogą zarabiać nawet o 64 proc. mniej niż mężczyźni. Efekt? Na przykład w USA na każde dwie zwalniane kobiety przypadało aż ośmiu zwolnionych mężczyzn; w Polsce ta dysproporcja nie była aż tak znaczna – w pierwszym kwartale po ogłoszeniu cięć wymówienia wręczono 164 tys. mężczyzn i 96 tys. kobiet.

U każdej nowej dziewczyny miał zapewnione, że przynajmniej pierwsze parę miesięcy nie usłyszy na swój temat słowa krytyki – cokolwiek by robił. Potem – jak sam mówił – zaczyna się psuć, bo kobiety zaczynają mieć muchy w nosie. Ale i tak nie daje żadnej się spoufalić. A jak któraś zagrozi, że odejdzie, to nieraz pyta żartobliwie: „A gdzie byś ty sobie, dziewczyno, drugiego takiego przystojnego znalazła?”.

Kieszonkowe od męża

Małżonkowie Z. Pięć lat po ślubie, piętnaście lat znajomości. Jak wielu innym wykształconym trzydziestoparolatkom z aspiracjami do statusu klasy średniej, także im życie upływało podobnie: studencka miłość, pierwsza praca, wynajem domu, dwójka dzieci, wreszcie pierwszy poważny kryzys. – Taki układ stał się oczywisty. W pewnym momencie chcieliśmy kupić mieszkanie i samochód, więc usiedliśmy i przekalkulowaliśmy – przypomina sobie Agnieszka, która choć ograniczyła liczbę godzin spędzanych w biurze, i tak zarabia cztery, pięć razy więcej od męża.
Do dziś to Karol ją wspiera, pomaga w domu, zajmuje się dziećmi, w tym także planuje im zajęcia dodatkowe i umawia wizyty u lekarza. – Odpowiada też za płacenie rachunków oraz wszelkie sprawy urzędowo-finansowe, w tym też wydziela mi kieszonkowe – śmieje się Agnieszka. – To nadal bardziej kompromis i dojrzały układ, tym bardziej że oboje przyzwyczailiśmy się do pewnego statusu – zastrzega przy tym.
W odróżnieniu od męża Agnieszki Robert już od samego początku chciał się zajmować nowo narodzonymi bliźniakami. – To dla mnie naturalne. Skoro ona więcej zarabia, więcej czasu poświęca pracy, normalną koleją rzeczy powinno być to, że to ja częściej sprzątam, gotuję, opiekuję się dzieckiem – uzasadnia swoją decyzję. Jak przyznaje, nadal ma przy tym świadomość, że dla zwolenników tradycyjnego podziału ról jego pobyt w domu, sukcesy zawodowe partnerki i ekonomiczne uzależnienie się od niej mogą być traktowane jak życiowa porażka.
Mogą, ale nie muszą, jak twierdzą eksperci – a już szczególnie wtedy, kiedy nie jest to tylko efekt wymuszony zmianami na rynku pracy, w tym np. odejściem w cień typowo męskich zawodów jak hutnik, górnik i stoczniowiec, z których mężczyźni mogli czerpać poczucie męskiej siły, bo wymagały od ich tężyzny fizycznej. Bo zmienia się i sam model męskości, z którym nie kłóci się już bycie ojcem. Profesor Ewa Leś z Uniwersytetu Warszawskiego mówi krótko: – Kobiety coraz częściej oczekują, żeby mężczyzna w pełni uczestniczył w życiu domowym, a mężczyźni przestają się tego wstydzić.
I to też wyjaśnia, dlaczego np. coraz większą popularnością cieszyć się zaczął także w Polsce urlop ojcowski. O ile w 2013 r. skorzystało z niego 28,5 tys. mężczyzn, o tyle w zeszłym roku było ich już 129 tys. Dla porównania w Szwecji korzysta z niego 42 proc. ojców; we Francji – dwie trzecie!
– Nie mam z tym problemu, nawet jestem dumny, że tak dobrze sobie radzę z codziennymi obowiązkami – przyznaje Krzysztof. O tym, że został zmuszony do odejścia z pracy, kiedy urodziło mu się dziecko, nie chce rozmawiać. – Jest mi tylko tak po ludzku przykro, że szef nie wykazał nawet odrobiny chęci, żeby ułatwić nam życie. Sugerował tylko wielokrotnie, żebym zrezygnował z pracy, bo nie stać go na mój rodzicielski. „Kto by miał za to płacić?!” – krzyczał, kiedy tylko mnie widział – ujawnia po chwili. Wiadomo, że ostatecznie rozstali się za porozumieniem stron, choć zgodnie z prawem wypłatę wynagrodzenia ojca lub matki, którzy przebywają na urlopie rodzicielskim, przejmuje ZUS od samego początku. Krzysztof co prawda figurowałby na liście pracowników, ale firmę nic by to nie kosztowało.
Sytuacja Krzysztofa nie zmienia jednak faktu, że aż 97 proc. społeczeństwa deklaruje, że jest za równością płci, a 63 proc. jest zdania, że tata potrafi wychowywać dziecko tak dobrze jak mama, wynika z danych CBOS.

Mimo że każda go utrzymywała, to i tak nie bardzo miała go czym postraszyć. Bo niby zależność ekonomiczna wymusza podporządkowanie, to jednak w tym przypadku ten straszak kompletnie nie działał. Bo co z tego, że któraś mu zagrozi wyrzuceniem z domu, skoro na jej miejsce czeka grono młodszych i piękniejszych? To prędzej one się obawiały, by nie przesadzić z krytyką, bo Olek mógł się zdenerwować i samemu odejść.

Zdrada zdradę pogania

– Bo ja wiem...? Obiadu nie zrobi, bo nie potrafi gotować. Sprzątać to już wolę sama, bo on nie umie... – zastanawia się Agnieszka, kiedy pytam, co robi Michał, kiedy ona jest w pracy. – Pewnie telewizję ogląda i wyjdzie z kolegami. Ale jak wracam z nocki, to w domu już jest – zastrzega się. Koleżanki patrzą na nią z politowaniem, z kolei Michałowi koledzy zazdroszczą, także (okazji do) zdrad – do nich mężczyźni na utrzymaniu kobiet przyznają się pięć razy częściej niż ci, którzy zarabiają podobnie jak ich partnerka. Takie wnioski wysnuli socjologowie z Cornell University na podstawie badań przeprowadzonych wśród osób w wieku 18–28 lat, które od ponad roku były w związku małżeńskim lub mieszkały razem z partnerem. Jak tłumaczy dr Christin Munsch, mężczyźni mogą przede wszystkim traktować niższe zarobki lub w ogóle ich brak jako zagrożenie dla swojej męskości („Zostałem pozbawiony przypisanych mi przez tradycję atrybutów mocy i władzy”) i dlatego starają się zrekompensować to skokami w bok – naukowcy zastrzegają przy tym, że wpływ na to miały także inne czynniki, np. zadowolenie z relacji z partnerką, wiek, poziom wykształcenia czy też np. religijność.
U kobiet ta zależność od odwrotna. – Dla nich zarabianie mniej niż partner nie stanowi zagrożenia; to coś normalnego. Kobiety zależne ekonomicznie mogą mieć mniej okazji do zdrady albo podejmują przemyślaną decyzję, że nie warto tak ryzykować. Gdyby zostały przyłapane, mogłyby stracić stałe źródło utrzymania – punktuje naukowiec.
Panie całkowicie uzależnione od zarobków mężczyzny zdradzały o 50 proc. rzadziej niż kobiety zarabiające tyle samo co on i o 75 proc. rzadziej niż panie zapewniające większość lub całość domowych przychodów.
Ale częściej, co także potwierdziły badania, zdradzali też ci mężczyźni, których dochód znacznie przewyższał zarobki pań – to z kolei może wynikać z tego, iż mogli mieć zarówno więcej okazji do zdrad np. podczas pozostawania dłużej w pracy i licznych wyjazdów służbowych, jak i samych możliwości zatajenie niewierności. Najmniej skłonni do zdrady byli mężczyźni, których partnerka zarabiała ok. 75 proc. ich pensji.

Chociaż zwykle mu to było na rękę, to zawsze próbował związek naprawiać. Koledzy pytali go wtedy z ogromnym zdziwieniem: „Co ty się tak przed nią płaszczysz? Przecież sam mówiłeś, niedawno że masz dość tego związku, bo ostatnio już za bardzo zaczęła marudzić”. Olek przyznał koledze rację. Jednak stwierdził, że taka nieudolna próba naprawy jest zamierzona. Bo wypada, by kobieta myślała, że zerwanie było jej decyzją. Gdyby się zorientowała, że mam to gdzieś, to pewnie sama by chciała wrócić. A tak jest duża szansa, że będzie dzielna i konsekwentna.

Kompleks żywiciela

O ile partnerzy na utrzymaniu coraz częściej przyznają się do problemów z tym związanych (np. agresja, przemoc, zaburzenia erekcji), o tyle bardzo rzadko mówi się o problemach ich partnerek – te opisane zostały w książce amerykańskiej psycholog zajmującej się problemami rodziny dr Peggy Drexler. Jej zdaniem to właśnie w związkach kobiet robiących karierę coraz częściej występuje tzw. kompleks żywiciela. To sytuacja, w której kobieta aspirująca do jak najwyższych stanowisk nie może się pogodzić z tym, że to mężczyzna przychodzi do niej po pieniądze, a nie na odwrót („200 zł zostawiałam tam, gdzie zawsze, czyli w jego ulubionej książce, by w ten sposób zatrzeć ślady przewagi ekonomicznej i w ogóle odsunąć rozmowę na temat pieniędzy”). A to, jak przekonuje dr Drexler, może rodzić niezadowolenie, bunt, brak poczucia bezpieczeństwa, złość, wyrzuty sumienia...
– To problem, który wiąże się z przebudową współczesnego małżeństwa, czy też szerzej z tworzeniem relacji opartych na prawdziwym partnerstwie – komentuje prof. Jacek Kurzępa, socjolog z Uniwersytetu SWPS. Jak przekonuje, pojawia się u niektórych par, kiedy nagle okazuje się, że może jednak stary porządek, kiedy partner był królem, a partnerka wasalem, nie był taki zły i należałoby na nowo nauczyć się rozmawiać o pieniądzach i przychodach w związkach. Kurzępa tłumaczy przy tym, że do finansów w rodzinie warto podchodzić elastycznie, bo to zwykle dość dynamiczna kwestia: – To, że dziś dom utrzymuje kobieta, bo to ona lepiej zarabia, wcale nie oznacza, że niebawem te role się nie odwrócą. Ba, układ ten może się zmieniać nawet wiele razy.

Dziś Olek ma lat czterdzieści kilka. Kobieta w podobnym wieku już dawno karierę księżniczki miałaby za sobą. Olek jednak nie ma powodów do narzekań, bo wciąż ma ogromne powodzenie wśród dwudziestokilkuletnich pięknych, inteligentnych i samodzielnych kobiet. Dlatego nadal nie ma determinacji do tego, by wziąć się do własnego życie. (...) Słyszałem, że ostatnio poznał kolejną dziewczynę ...

* Cytaty pochodzą z „Łukasz blog”; nie wiadomo, czy Olek to znajomy autora, który nie ujawnia swoich danych, czy postać wymyślona.

Na życzenie bohaterów tekstu zmienione zostały nie tylko ich imiona, lecz także szczegóły wskazujące na ich tożsamość