Zdjęcia do kontrowersyjnego filmu o tragedii z 2010 roku zakończyły się w czerwcu. Pierwotnie miał on mieć swoją premierę w październiku, ale jak mówi producent filmu, Maciej Pawlicki z tego terminu zrezygnowano: - Nie chcieliśmy wchodzić w kontekst kampanii wyborczej, ale przesunęliśmy premierę także z przyczyn produkcyjnych. O zakończenia zdjęć do premiery mija zwykle od pół roku do roku - tłumaczy Pawlicki.

Reklama

Nowa data premiery „Smoleńska” to marzec 2016 roku. I tym razem terminu najpewniej uda się dotrzymać. Nie tylko dlatego, że do zamknięcia budżetu filmu brakuje stosunkowo niewiele, ale też z powodu zmian na scenie politycznej. Politycy PiS odpowiedzialni za kulturę nie ukrywają, że projekt firmowany przez Antoniego Krauze ma dla nich duże znaczenie i powinien dostać wsparcie z publicznych środków. Z zasypaniem niewielkiej dziury budżetowej nie powinno więc być problemu.

Tajemniczy inwestorzy

Na stronie fundacjasmolensk2010.pl czytamy, że do zamknięcia budżetu wciąż brakuje 1,7 mln z 9,5 mln. - Zbiórka trwa. Brakującą kwotę musimy pozyskać w najbliższych miesiącach - mówi producent "Smoleńska".

Przez listę darczyńców publikowaną na stronie internetowej fundacji nie sposób przebrnąć. Biorąc pod uwagę ich liczbę i zebraną ostatecznie kwotę "Smoleńsk" może być jednym z najbardziej udanych crowdfundingowych projektów filmowych w Polsce.

Reklama

Ale początki nie były łatwe. Po roku zbiórki zebrano zaledwie 208 tys. złotych. Do końca sierpnia 2014 roku fundacja miała na koncie 860 tys. złotych. Budżet filmu okrojono z 11 do 9,5 mln złotych.

Reklama

Co było momentem przełomowym? Na pewno wsparcie dużych graczy. Tajemniczy inwestorzy zaoferowali łącznie 5 mln złotych.

Maciej Pawlicki nie chce ujawnić, które z firm zaangażowały finansowo. Nie podaje też całkowitej liczby darczyńców. Widać, jednak, że medialna wrzawa wokół projektu, podsycana kolejnymi doniesieniami - a to odnośnie problemów z dotacją PISF, a to z obsadą - zrobiły swoje.

- Film finansowany jest zarówno przez tysiące darczyńców, jak i kilkudziesięciu inwestorów, zarówno osoby fizyczne, jak i firmy, Ci, którzy wyrażą taką wolę – zostaną wymienieni w tyłówce filmu - mówi tylko Pawlicki.

Część środków pochodziła zza granicy. Projekt spotkał się z dużym poparciem Polonii. Nie tylko w USA, skąd wywodzi się crowdfunding. Pod tym anglojęzycznym terminem finansowanie społecznościowe robi karierę od niedawna, w internecie, ale mechanizm przeprowadzenia zbiórek wśród osób skupionych wokół idei, projektu czy przedsięwzięcia jest znany od lat, także na naszym podwórku. I nie chodzi tu tylko o polskie klony zagranicznych portali, jak Polak Portafi czy Wspieram.to. Rodzaj finansowania społecznościowego z powodzeniem wykorzystuje choćby o. Tadeusz Rydzyk, który m.in. z datków od słuchaczy Radia Maryja sfinansował swoje medialne imperium w Toruniu. Twórcy "Smoleńska" poszli jego tropem, wykorzystując prawicowe media, jako skuteczną platformę promocyjną projektu.

Megakicz czy film narodowy

Antoni Krauze i jego ekipa prowadzili zbiórkę tłumacząc, ze to film narodowy realizowany na zamówienie społeczne, dlatego - jak tłumaczyli - nie chcą angażować komercyjnych sponsorów.

Jednocześnie starali się o pieniądze z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Wnioskowali o wsparcie w wysokości 5,5 mln złotych. Ale projekt został zmiażdżony przez komisję ekspertów. Szefowa PISF Agnieszka Odorowicz podważyła jakość artystyczną scenariusza, a filmowcy z komisji PISF zarzucili scenariuszowi m.in. antyrosyjskość, mówili, że film jest przykładem „fabularyzowanej publicystyki smoleńskiej”. Jerzy Stuhr, który zasiadał w komisji stwierdził wprost w jednym z wywiadów, że film jest „kłamliwy historycznie i nihilistyczny”.

Scenariusz do „Smoleńska” napisali Tomasz Łysiak, Maciej Pawlicki, Antoni Krauze i Marcin Wolski. Opowiada on historię dziennikarki, która prowadzi własne śledztwo na temat katastrofy smoleńskiej i dochodzi do innych wniosków niż komisja MAC i komisja Millera. Obraz był kręcony m.in. w Warszawie, Dęblinie, Mińsku, Krakowie, Chicago i Smoleńsku.

- Ten film będzie rodzajem moralnego katharsis - mówi nam Jerzy Zelnik, który wciela się w jedną z ról w „Smoleńsku”. - Film pokazuje, jak zostały zaszczute środowiska które opowiadały się przeciwko oficjalnej wersji dotyczącej przyczyn katastrofy. Pokazuje całe otoczenie medialne. Do dziś na słowo Smoleńsk niektórzy odbezpieczają rewolwer. Ale nie odpowiada wprost na pytanie, co się stało, choć to, że to nie był wypadek jest oczywiste - mówi Zelnik.

Aktor widział już wersję roboczą filmu. Ale - jak twierdzi - nie będzie go oceniał, bo dopiero teraz trwają prace nad ostatecznym artystycznym kształtem filmu (dźwięk, obraz, efekty specjalne). Zelnik zdradza też, że wedle umów z producentem aktorzy otrzymali jedynie połowę swojego wynagrodzenia, drugą połowę otrzymają po premierze, jeśli film odniesie sukces. Inaczej wygląda sprawa wynagrodzenia z reżyserem.

Dziennik.pl dotarł o umowy producenta z Antonim Krauze. Umowa o dzieło między firmą „Picaresque” Macieja Pawlickiego, a reżyserem datowana jest na 5 lutego 2015 roku. Nie została jeszcze podpisana, dokument do którego dotarliśmy był jeszcze tydzień temu w trakcie konsultacji. Zakłada on, że z chwilą wypłaty ostatniej raty wynagrodzenia reżyser przeniesie na producenta całość autorskich praw majątkowych na wszystkich polach eksploatacji. Krauze otrzyma w zamian 226 tys. złotych płatne w czterech ratach; 30 zł po rozpoczęciu, 45 tys. zł po zakończeniu zdjęć, 75 tys. zł po kolaudacji i 75 tys. złotych po przyjęciu kopii wzorcowej filmu.

- Umowa z reżyserem jest podpisana, szczegółów żadnej z umów komentować nie będę - mówi Pawlicki. Antoni Krauze nie chciał na ten tema rozmawiać. W wywiadach reżyser twierdził, że filmem o katastrofie zamierza pożegnać się z zawodem i zakończyć karierę.