Sprawa dotyczy dwóch czeczeńskich rodzin. - Około 10 osób, które bezskutecznie próbują wjechać do Polski i złożyć wniosek o przyznanie im międzynarodowej ochrony - wyjaśnia w rozmowie z dziennik.pl Marek Rączka, pracownik Powiatowego Ośrodka Pomocy Społecznej z Nowego Dworu Mazowieckiego. - Od lat, jeszcze z początku XXI wieku i pierwszej dużej migracji z Czeczeni zajmuję się pomocą uciekinierom z tego kraju. Sporo ich mieszkało w naszym powiecie. Poznaliśmy ich potrzeby, a oni nabrali zaufania do nas - dodaje.

Reklama

Do tej pory pomoc ta dotyczyła takich podstawowych urzędowych kwestii, jak pomoc w załatwieniu mieszkania, ubezpieczenia czy pozwoleń na pracę. Marek Rączka przyznaje, że po raz pierwszy spotyka się z sytuacją, by uchodźcy czeczeńscy mieli problem z wjechaniem do Polski.

"Niestety, spotkałem się osobiście na przejściu w Terespolu z sytuacją, która można nazwać łamaniem prawa. Jestem pełnomocnikiem rodzin, które próbowały przejść przez granicę. Służba graniczna nie dość że uniemożliwiła mi kontakt z klientem, to twierdziła, ze nikogo takiego nie ma na granicy i nikt z przybyłych nie posiada dokumentów potwierdzających, że udzielili mi takiego pełnomocnictwa, co było oczywistą nieprawdą. Specjalnie z Warszawy przyjechałem, żeby się z Nimi zobaczyć. Byliśmy umówieni na dzisiaj i niejednokrotnie kontaktowaliśmy się tego dnia. Zapewnili mnie również, że wszystkie dokumenty posiadali, tylko straż nie chciała w ogóle ich wysłuchać. Zachowanie skandaliczne. Kłamią w żywe oczy, bo mają przyzwolenie zwierzchników aby jak najmniej takich osób wpuszczać" - napisał do nas wprost z przejścia granicznego Terespol-Brześć, nie kryjąc oburzenia.

Rączka opowiada, że te dwie rodziny, które są w konflikcie z reżimem czeczeńskiego prezydenta Ramzana Kadyrowa, poprzez znajomych z Polski skontaktowały się z POPS-em z Nowego Dworu Mazowieckiego. - Już kilkanaście razy odbiły się na białorusko-polskiej granicy, próbując złożyć wniosek o status uchodźcy. Za każdym razem słyszą od Straży Granicznej to samo: brak wizy, nie mogą wjechać. W takiej sytuacji poprosili o pomoc i pełnomocnictwo prawne z naszej strony. Niezbędne dokumenty mają przy sobie Oczywiście nie mają możliwości ich mi przekazać, ale myślałem, że wystarczy, że pojadę na granicę - opowiada urzędnik.

Reklama

Nadbużański Oddział Straży Granicznej odpowiedzialny za to przejście graniczne potwierdza, że Rączka był na granicy 11 sierpnia. - Nie przedstawił jednak żadnego pełnomocnictwa, więc jako osoba postronna nie mógł on reprezentować cudzoziemców których wskazał. Dodatkowo żaden z cudzoziemców, który zgłosił się tego dnia do odprawy granicznej w kolejowym przejściu granicznym w Terespolu również nie przedstawił takiego pełnomocnictwa dla wspomnianego mężczyzny - zapewnia nas ppor. SG Dariusz Sieniecki, rzecznik prasowy Komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej.

Jak mógłbym mieć to pełnomocnictwo, skoro mają je Czeczeni po drugiej stronie granicy, cofnięci z niej za brak wizy? To jakaś paranoja. Gdybym sam nie uczestniczył w tej sytuacji, to bym nie uwierzył w takie zachowania strażników. Przecież to nie oni są od oceny, czy cudzoziemiec jest uchodźcą, tylko Urząd do spraw Cudzoziemców - denerwuje się urzędnik.

Reklama

Jego relacja o utrudnieniach wjazdowych dla cudzoziemców na tym przejściu granicznym nie jest odosobniona. Przed kilkoma dniami pisaliśmy o raporcie Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, który jednoznacznie stwierdza, że "na przejściu granicznym Brześć-Terespol niemal każdego dnia dochodzi do bezprecedensowego ograniczania prawa cudzoziemców do ubiegania się o ochronę międzynarodową". Organizacja monitorowała trzy przejścia graniczne: w Terespolu, Medyce i na Okęciu. Ale tylko w przypadku tego pierwszego wskazuje na blokady we wpuszczaniu obcokrajowców.

Sprawą zajął się już polski oddział Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, który napisał z prośbą o pomoc do kilkunastu instytucji, w tym do Human Rights Watch, europejskiego ombudsmana, biur UNHCR, Amnesty International i Europejskiej Rady do spraw Uchodźców i Wygnańców. "Od kilku miesięcy obserwujemy wzrost liczby cudzoziemców, którym odmówiono możliwości zawnioskowania o międzynarodową ochronę na polskiej granicy wschodniej, szczególnie na przejściu Brześć/Terespol" - czytamy w liście.

Jak szybko rośnie liczba odmów, widać w danych samej Straży Granicznej. W pierwszej połowie 2016 roku odesłano z granicy 42,3 tys. cudzoziemców, a rok wcześniej było ich zaledwie 17,7 tys. Oznacza to wzrost o 140 procent! Dla porównania, w pierwszej połowie 2015 roku do Polski wjechało 7 mln 130 tys. cudzoziemców, z czego ponad pół miliona stanowili obywatele Unii, w tym samym okresie 2016 roku ruch był już większy, bo wyniósł 8,2 mln osób, z czego 650 tys. stanowili obywatele UE. Wynika z tego, że ruch na granicach wzrósł tylko o 15 procent.

Pogranicznicy jednak twierdzą, że działają w obrębie prawa. - Co więcej, w celu upowszechniania wśród funkcjonariuszy Straży Granicznej problematyki praw człowieka oraz standardów wynikających z przepisów Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (w tym orzecznictwa wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w ośrodkach szkoleniowych Straży Granicznej realizowanych jest szereg specjalistycznych szkoleń i warsztatów poświęconych wyżej wymienionym zagadnieniom. Funkcjonariusze Straży Granicznej ukierunkowywani są na indywidualne podejście do cudzoziemca oraz minimalizowanie ryzyka naruszenia zasady non-refoulement - zapewnia ppor. SG Agnieszka Golias, rzecznik prasowa Komendanta Głównego Straży Granicznej i dodaje: - Ponadto w Straży Granicznej funkcjonuje transparentna procedura, w ramach której każda osoba, która uzna, że zachowanie funkcjonariusza odbiega od przyjętych norm i standardów ma prawo i możliwość złożenia skargi.

Marek Rączka taką skargę właśnie złożył.