W czwartek Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował ten proces. Zeznawali kolejni świadkowie.

W 2014 r. SO skazał 39-letniego dziś Mariusza B. na dożywocie. Uznano go za winnego zabójstwa czterech osób: męża i córki swej kochanki (w 2006 r.), uczestnika kursu tańca, który z nią tańczył (w 2007 r.) oraz księdza (w 2008 r.), który miał molestować B. SO orzekł, że B. może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 40 latach kary. Krzysztof R. otrzymał karę 9 lat więzienia za pomoc B. w zacieraniu śladów zbrodni. SO zasądził od oskarżonych po 50 tys. zł dla wdowy i córek jednej z ofiar.

Reklama

Sprawa jest też nietypowa m.in. dlatego, bo fałszywego alibi oskarżonemu dostarcza matka i żona ofiar, która od początku z oskarżonymi się solidaryzuje - mówił wtedy w SO prok. Przemysław Nowak. Małgorzata D. była formalnie pokrzywdzoną i w procesie ustanowiła się w roli oskarżyciela posiłkowego (tak jak rodziny innych ofiar), ale nie pojawia się w sądzie i nie korzysta z praw oskarżyciela. SO uznał jej zeznania jako świadka za fałszywe i zawiadomił o tym prokuraturę - śledztwo w tej sprawie zawieszono do prawomocnego wyroku wobec B.

Obrona wnosiła o uniewinnienie podsądnych. Ówczesny obrońca B. mec. Jan Woźniak mówił, że jeśli w poszlakowym procesie istnieje choć cień wątpliwości, to nie może być wyroku skazującego, bo na to sąd musi mieć "101 proc. pewności".

W 2014 r. SO uznał, że choć nie odnaleziono ciała żadnej z ofiar, to wina B. "nie budzi żadnych wątpliwości", bo świadczą o tym powiązane ze sobą dowody pośrednie. W uzasadnieniu wyroku sędzia Marek Celej wymieniał m.in. początkowe przyznanie się B. do winy, billingi połączeń z telefonów na kartę B. i jego wspólnika, zeznania przyjaciół i rodzin ofiar oraz opinię psychologiczną, a także osmologiczną. Według SO nie była to typowa sprawa poszlakowa, bo początkowo podejrzani przyznali się do winy, z czego się potem wycofali.

Reklama

Oskarżony w sposób wyrafinowany i bezwzględny pozbawił życia czworga ludzi - mówił sędzia Celej. Część materiału dowodowego była niejawna dla ochrony dobrych obyczajów; z tego powodu niektóre wątki sprawy sędzia pominął w ustnym uzasadnieniu.

B. poznał małżeństwo Małgorzatę i Zbigniewa D. jako ministrant i u nich zamieszkał - zdaniem SO "doszło do swoistego trójkąta". Potem kobieta odeszła od męża i zamieszkała z B., który został ojcem jej drugiej córki.

Reklama

Według prokuratury, w kwietniu 2006 r. B. uprowadził Zbigniewa D. i zmusił go do podpisania wartej 2 mln zł polisy ubezpieczeniowej na rzecz żony. Kilka dni później miał ponownie uprowadzić D. i jego 18-letnią córkę Aleksandrę oraz udusić ich w okolicach Pułtuska. Sędzia mówił, że motywem zbrodni było "skumulowanie się negatywnych emocji B. wobec patologicznego układu" między nim a małżeństwem D. Aleksandra mogła paść ofiarą mordu, bo weszła w konflikt z matką - uznał SO.

Zdaniem SO 55-letni Henryk S. zginął, bo B. odczuwał zazdrość wobec tego "szarmanckiego dżentelmena", a ponadto liczył na zdobycie jego pieniędzy. Zmusił on S. przed śmiercią do podania numerów PIN kart bankomatowych oraz próbował wyłudzić od jego rodziny 50 tys. zł. Według SO zabójstwo ks. Piotra Sz. nastąpiło zaś z motywacji "odwetu za wykorzystanie seksualne".

Biegli psychologowie stwierdzili u B. osobowość psychopatyczną, tendencję do kłamania (wskazywał np. policji rzekome miejsca ukrycia zwłok, gdzie ich nie odnajdywano), niskie poczucie winy i skłonność do narzucania innym swej woli. Celej dodał, że B. cechuje "ponadprzeciętna inteligencja". Nie istnieje zbrodnia doskonała, nikt nie uniknie odpowiedzialności, nawet gdy brak ciał i śladów i jest rzekomo mocne alibi - mówił sędzia. "Błędy to droga do prawdy" - tym cytatem z Dostojewskiego sędzia podkreślił, że także B. je popełniał.

SO odpierał twierdzenia oskarżonych, by ich pierwsze wyjaśnienia ze śledztwa, w których przyznawali się do winy, zostały na nich wymuszone biciem i torturami przez policję.

W styczniu 2016 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok SO i zwrócił mu sprawę do ponownego rozpoznania. Zdaniem SA, doszło do naruszenia prawa do obrony, bo w SO obaj oskarżeni korzystali z jednego obrońcy w sytuacji konfliktu między nimi: R. w śledztwie obciążał B. (po wyroku ustanowili nowych obrońców). Także prokuratura wskazywała, że jeden obrońca musiał działać na niekorzyść jednego ze skonfliktowanych oskarżonych; zarazem podkreślała, że ciąg poszlak w całej sprawie jest logiczny.

Ponowny proces w SO ruszył w marcu 2016 r. Sąd powtarza wszystkie czynności z pierwszego procesu. W każdym miesiącu odbywa się po kilka rozpraw; przesłuchiwanych jest po kilkoro świadków.

W czwartek obrońca B. powiedział sądowi, że przed wyjazdem z aresztu oskarżonemu odebrano wszystkie notatki, co uniemożliwia obronę tego dnia. Adwokat wniósł o odroczenie procesu na następny termin. Sam B. mówił sądowi, że "jest nękany przez dyrekcję aresztu".

Sąd postanowił, że zwróci się do aresztu o wyjaśnienia, ale nie uwzględnił wniosku obrony. Jak mówił przewodniczący pięcioosobowego składu sędziowskiego sędzia Igor Tuleya, proces toczy się od dłuższego czasu, jest prowadzony po raz drugi, a B. ma profesjonalnego adwokata i można było się przygotować wcześniej do rozprawy. - Jeśli się pojawi taka konieczność, oskarżony będzie mógł wnieść o uzupełniające przesłuchanie dzisiejszych świadków - dodał Tuleya.

Świadek ks. Marek M., który znał księdza Sz., zeznał że "nic nie wskazywało na związek homoseksualny między nim a B.". Ks. M znał też rodzinę D. – byli jego parafianami; przygotowywał także do I komunii Aleksandrę D. "B. służył do mszy; zapamiętałem go jako osobę lubiącą się pokazać" - dodał świadek.

Inny znajomy B. zeznał iż mówił mu on, że "śpi na bombie" i że "po niego przyjdą". Kolejny świadek nazwał B. "przemądrzałym". Zeznawali też policjanci - jeden z nich uczestniczył w poszukiwaniach zwłok w miejscach wskazanych przez B. - Powiedział, że jeśli kiedyś coś powie, to tylko nam - zeznał świadek. Zapewnił, że "wszystko przebiegało spokojnie".

Ciąg dalszy procesu - 27 stycznia; nie wiadomo, czy strony będą składać nowe wnioski dowodowe ani kiedy proces może się skończyć.