Dlaczego po miesiącu od zdarzenia opublikowali Państwo informacje na temat skażenia radioaktywnego w Polsce. Dlaczego ta informacja nie pojawiła się wcześniej?
Józef Strojny: Nie było takiej potrzeby, ponieważ nie było jakiegokolwiek zagrożenia. Nie można też mówić o skażeniu, ponieważ nic nie zostało skażone. Reagujemy na doniesienia medialne. Zaczęły się pojawiać informacje, że w Polsce pojawiło się zagrożenie zdrowotne ze względu na skażenie.

Reklama

A jest?
Nie, nie ma. Tak jak napisaliśmy śladowe ilości izotopu jodu-131 wykryte w okresie 9-16 stycznia na terenie Polski nie stanowiły żadnego zagrożenia dla ludzi i środowiska.

Ale jednak zostało coś wykryte, wskaźniki są podwyższone. Dlaczego zatem wcześniej nie zostało to opublikowane? Na francuskiej stronie IRSN jest informacja sprzed dwóch tygodni z infografiką o tym, jakie skażenie nad jakim krajem wystąpiło…
Przede wszystkim IRSN, francuski instytut ochrony radiologicznej i bezpieczeństwa jądrowego, nie jest odpowiednikiem Państwowej Agencji Atomistyki. Francuski dozór jądrowy – ASN – który jest naszym odpowiednikiem – nie publikował żadnego komunikatu. Bo nie było powodu. Nie było nawet śladu zagrożenia. Żadne normy nie zostały przekroczone.

Wskaźniki są wyższe.
To prawda, nasze urządzenia są bardzo czułe i zanotowały śladowe ilości jodu-131. Ale to jest bardzo niskie stężenie, na granicy progu detekcji. To pokazuje, jak dobrze jesteśmy przygotowani jeśli pojawi się realne zagrożenie.

Reklama

Kiedy ostatnio było tak wysokie?
Podam Pani przykład – kiedy była awaria w Fukushimie – w Polsce stężenie jodu-131 wynosiło ok. 8 mBq/m3. To prawie tysiąc razy więcej niż to odnotowane w styczniu, na poziomie 5,9 µBq/m3. A i tak wtedy nie przekraczało to stężenia normy i nie stanowiło zagrożenia zdrowotnego.

Dane o tym, jakie jest stężenie są zbierane na bieżąco?
Tak, Państwowa Agencja Atomistyki na bieżąco monitoruje poziom promieniowania jonizującego na terenie Polski. Dysponujemy siecią stacji badawczych PMS, które na bieżąco prowadzą analizę mocy dawki promieniowania. To permanentny monitoring, analogiczny jest prowadzony w innych krajach. Obok tego na obszarze Polski jest też kilkanaście stacji ASS-500, służących do analizy cząsteczek promieniotwórczych obecnych w powietrzu. Ten pomiar wygląda trochę inaczej: nie sprawdza się mocy dawki, tylko – mówiąc w uproszczony sposób – to czy na filtrach osiadły cząsteczki promieniotwórcze. I sprawdza się to w okresie cotygodniowym. To standard międzynarodowy.

Skąd zatem dane francuskiej organizacji, która pokazuje, jak to wygląda w każdym kraju. Czy to jakiś wymóg międzynarodowy?
Opublikowane dane zostały zebrane przez tzw. Ring of Five, czyli nieformalne stowarzyszenie specjalistów ochrony radiologicznej z całej Europy. Dane, które publikują i zbierają, są dostępne. Każdy może o nie wystąpić. To nieformalna inicjatywa. Niektóre polskie instytuty badawcze też przekazują dane, a w zasadzie się nimi wymieniają. Wymiana takich informacji to element tzw. kultury bezpieczeństwa.

Reklama

No dobrze, ale wrócę do początku. Nawet jeżeli to stężenie nie było groźne, to jednak najwyższe w porównaniu z innymi krajami europejskimi? Dlaczego?
PAA cały czas prowadzi analizy w celu wykluczenia możliwości uwolnienia jodu-131 na terenie Polski. Obserwując media można stwierdzić, że teorie są różne. Większość to jednak plotki, nie mające pokrycia w faktach. Jedna z informacji, która się pojawia, to mowa o próbach jądrowych w Rosji. To jednak musiałoby być poprzedzone wstrząsami sejsmicznymi. O ile mi wiadomo nic takiego nie odnotowano. A gdyby doszło do awarii reaktorów nie byłyby to nie tylko minimalne ilości jodu-131, ale byłaby widoczna cala tablica Mendelejewa.

Mówi się, że amerykańskie siły powietrzne wysłały w zeszłym tygodniu samolot WC-135 Constant Phoenix, który ma na pokładzie specjalistyczną aparaturę wykrywającą skażenie radioaktywne.
Nie mamy wiedzy, czy te zdarzenia są powiązane. To według mnie zbieg okoliczności.

To dlaczego?
Analizujemy różne teorie. Być może było jakiś błąd w którymś z europejskich reaktorów badawczych, albo ośrodkach produkujących izotopy promieniotwórcze na potrzeby medycyny? Np. jod-131, którego śladowe ilości wykryliśmy, oczywiście w wiele milionów razy wyższym stężeniu, jest stosowany w leczeniu nadczynności tarczycy.

Trzeba podawać dzieciom jod? W razie czego.
Absolutnie nie ma i nie było takiej potrzeby! Jest to wręcz niewskazane, ponieważ samodzielne podawanie jodu, jodyny albo płynu Lugola może okazać się szkodliwe. W przypadku realnego zagrożenia odpowiednie służby dysponują stosownymi preparatami dla społeczeństwa. Państwo jest przygotowane na taką ewentualność.