W Manifie w Łodzi uczestniczyło ponad 400 kobiet i mężczyzn. Protestujemy przeciwko przemocy władzy, której najczęściej doświadczają kobiety. Ale władza to nie tylko władza parlamentarna. Jest to każda sytuacja, w której odbiera się prawo wyboru i prawo decydowania o sobie. Władzę ma każdy, kto znajduje się ponad jednostką. To mogą być rządzący, ale także mąż w domu, nauczyciel w szkole, czy pracodawca - tłumaczyła PAP jedna z organizatorek Anna Migala z ruchu Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom.

Reklama

Uczestniczki manifestacji przemawiające do zebranych, zwracały uwagę m.in. na ograniczanie praw kobiet. W Polsce pigułka "dzień po" ma być znowu na receptę, w sytuacji, kiedy powodująca wiele więcej skutków ubocznych Viagra jest dostępna bez recepty. Kobieta nie może zadecydować sama o tak podstawowym prawie, jak to, kiedy i ile chce mieć dzieci, natomiast mężczyzna o swojej seksualności może decydować bez lekarza. Mówimy zdecydowanie nie przemocy reprodukcyjnej, która nas dotyka - mówiła Aleksandra Kanpik.

Podkreślano również opresje związane z seksualnością kobiet; usprawiedliwianie gwałtów; wszechobecne - zdaniem przemawiających - przyzwolenie na przemoc fizyczną i psychiczną wobec dziewcząt i kobiet; odbieranie pieniędzy walczącym z tymi zjawiskami organizacjom pozarządowym; brak rozwiązań systemowych wspierających pracujące matki. Zaznaczono, że przemoc rodzi się również w mowie, m.in. poprzez oceny atrakcyjności, poczytalności oraz uciszanie kobiet. Organizatorzy Manify zwracali także uwagę na dyskryminację ekonomiczną.

Reklama

Uczestniczki i uczestnicy Manify trzymali transparenty z napisami: "Jest opresja – jest opór", "Wolność wyboru zamiast terroru", "Moje prawa nie są na receptę – tabletki awaryjnej nie oddamy", "Na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej nie pozwolimy", "Strajk kobiet". Głośno skandowano hasła: "Równa praca – równa płaca", "Nie będziemy siedzieć cicho", "Myślę, działam, decyduję".

Pochód przeszedł ul. Piotrkowską z Pasażu Schillera do Placu Wolności i z powrotem.

Reklama

W Bydgoszczy Manifa koncentrowała się na problemach gorszego traktowania kobiet, sytuacji emigrantek, związków partnerskich oraz przemocy ekonomicznej, psychicznej i fizycznej. Demonstracja odbywała się pod hasłem "Przeciw przemocy władzy - siostrzeństwo naszą siłą", wzięło w niej udział około 150 osób. Mniej więcej jedną dziesiątą stanowili mężczyźni. Zgodnie z wcześniejszym apelem organizatorów, uczestnicy nie mieli żadnych symboli partii, organizacji pozarządowych i innych grup, a jedynie transparenty i tablice odnoszące się problemów z jakimi borykają się na co dzień kobiety w Polsce.

Protestujący wzięli udział w marszu, który rozpoczął się i zakończył na Starym Rynku, a po drodze zatrzymali się w kilku miejscach, które miały symbolizować konkretne problemy kobiet. Na początku Manify swoisty manifest protestujących kobiet odczytała szefowa Nieformalnej Grupy Inicjatywnej Anna Wróblewska. My Bydgoszczanki - dziewczyny, kobiety, dziewczynki i dziewuchy! Bez względu na światopogląd, wiek, orientację seksualną, wyznanie, sprawność rasę i pochodzenie. (...) Wszystkie dziś mówimy jednym głosem. Krzyczymy jednym głosem! Dość usuwania się w cień, dość kompromisów i grzecznych negocjacji. Mamy dość bezkarnych, nieludzkich decyzji rządu i episkopatu! "Dobra zmiana" to drwina i opresja kobiet! Wspólnie "Przeciw przemocy władzy" - siostrzeństwo naszą siłą! - głosił manifest.

Po raz pierwszy na trasie protestujący zatrzymali się przed Muzeum Mydła i Historii Brudu, co miało symbolizować sprzeciw wobec traktowania kobiet jako gorszych, brudnych. Domagano się dostępu do legalnej i bezpiecznej aborcji, bezpłatnej antykoncepcji i powszechnej edukacji seksualnej, a także odpowiedniej opieki medycznej dla kobiet w ciąży oraz refundacji zabiegów in vitro. Skandowano "prawa reprodukcyjne kobiet - prawami człowieka", "Maryja miała wybór".

Na Wyspie Młyńskiej odpowiedniego traktowania i dbania o cudzoziemców, bo jak podkreślano emigrantką jest kobieta przy sąsiednim biurku, kardiolożka, nauczycielka w szkole językowej czy sprzedawczyni. Na kładce prze Brdę, zwaną "mostem zakochanych", gdzie pary zwieszają kłódki mające świadczyć o ich miłości i wrzucają kluczyki do wody, poruszono problemy związków partnerskich, LGBT.

W siódmej Kieleckiej Manifie zorganizowanej przez SLD, Stowarzyszenie Europa Donna oraz Stowarzyszenie Stop Stereotypom uczestniczyło ok. 50. Na transparentach widniały hasła: "Praca w domu to nie wakacje", "Prawdziwi mężczyźni nie biją".Po demonstracji w kinie Moskwa dyskutowano pod hasłem "Czego pragną kobiety?" m.in. o ustawodawstwie dotyczącym kobiet, konwencji antyprzemocowej i potrzebie nowego feminizmu.

W innych miastach Polski, także w Warszawie Manifa odbędzie się w niedzielę; przedstawiciele partii Razem w sobotę zachęcali do udziału w tym wydarzeniu. Zaapelowali o udział kobiet polityce, podkreślając, że tylko wtedy możliwe będą realne zmiany. Rok rządów PiS to rok agresywnych ataków na prawa kobiet - mówiły działaczki partii. Po próbie drakońskiego zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, rząd ogranicza nam dostęp do antykoncepcji awaryjnej. Zagrożone są standardy opieki okołoporodowej. Twarzą polityki PiS wobec kobiet staje się doktor Chazan, człowiek, który zmusił pacjentkę do donoszenia - wbrew jej woli - niezdolnego do życia płodu - mówiła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.