Od niedzieli Ukraińcy posiadający paszporty biometryczne mogą wjechać do krajów UE bez wizy na 90 dni w ciągu półtora roku w celach biznesowych, turystycznych i rodzinnych. Stopniowe otwieranie się Unii na obywateli tego kraju może okazać się problemem dla Polski, w której zaczyna brakować rąk do pracy.

Reklama
Rząd zdaje sobie z tego sprawę i szykował zmianę polityki migracyjnej. Pojawiał się nawet pomysł zielonej karty dla Ukraińców, by zapewniać im stabilne zatrudnienie w Polsce i możliwość ściągania rodzin. Zmiana polityki migracyjnej została wpisana do Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. "Przygotowanie koncepcji odpowiedzialnej polityki imigracyjnej, ukierunkowanej na potrzeby rynku pracy i polskich przedsiębiorców (w szczególności w sektorach, w których odnotowuje się deficyt podaży pracy), pozwalającej jednocześnie zachowywać odpowiednie standardy w obszarze zatrudnienia" to jeden z celów strategii do roku 2020.
Ale na razie prace zamarły. Zgodnie z kompetencjami za politykę migracyjną odpowiada MSWiA, które kładzie największy nacisk na kwestie bezpieczeństwa, ochrony granic i polityki azylowej. Jeśli chodzi o temat wpływu na rynek pracy i spojrzenia na migracje, jako uzupełnienie niekorzystnych trendów demograficznych, decydującą rolę gra resort rozwoju.
Jak wynika z naszych informacji, obie strony czekają na rozstrzygnięcie przez Radę Ministrów. Chodzi o ustalenie czytelnego podziału i danie zielonego światła do przygotowania obu filarów strategii. Kiedy decyzja zostanie podjęta, nie wiadomo.
Tymczasem zniesienie wiz przez UE dla Ukraińców może na dłuższą metę zachęcać ich do wyprowadzki na zachód od Polski. Zdaniem prof. Macieja Duszczyka na razie nie ma mowy o jakimś dużym odpływie. – Mamy liberalny system, w którym mogą pracować. UE zniosła dla nich wizy turystyczne, więc w innych państwach w momencie kontroli legalności zatrudnienia ryzykują otrzymanie zakazu wjazdu na pięć lat – podkreśla ekspert od demografii. Choć w rządzie są obawy, że część państw unijnych będzie przez pierwsze miesiące testowała obecność Ukraińców i jeśli okażą się dobrymi pracownikami, mogą przymykać oko na ich zatrudnianie.
Reklama
Stąd na dłuższą metę Polska, jeśli myśli o uzupełnianiu niedoborów na rynku pracy pracownikami ze Wschodu, musi zmienić model polityki migracyjnej. Dziś większość Ukraińców pracuje na oświadczenia ważne pół roku. W zeszłym roku wydano ich 1250 tys., podczas gdy pozwoleń na pracę tylko 116 tys. Średni czas pobytu ukraińskiego pracownika w Polsce to pięć miesięcy. Do tego oświadczenia wymuszają pracę u jednego pracodawcy lub pracę na czarno.
Zmienić to może inna polityka migracyjna. Profesor Duszczyk proponuje, by tym Ukraińcom, którzy w ciągu trzech kolejnych lat przepracują u nas co najmniej 12 miesięcy w formach zatrudnienia, od których odprowadzane są podatki i składki, dać prawo pięcioletniego pobytu. Później z automatu nabywaliby prawo stałego pobytu. W podobnym kierunku idą nieoficjalne rządowe pomysły zielonej karty. Tego typu zmiany zachęcałyby Ukraińców do ściągania rodzin i osiedlania się w Polsce na stałe. Bo migracja ze Wschodu jest jednym z głównych sposobów na uzupełnienie luki demograficznej w Polsce. To konieczne, bo nawet jeśli program 500 plus odniesie sukces, na rynku pracy odczujemy to dopiero pod koniec lat 30. tego wieku.
A gdyby Ukraińcy rzeczywiście masowo ruszyli na Zachód, nasza gospodarka mogłaby mieć poważny problem. Marta Zagajewska, ekonomistka banku PKO BP, zwraca uwagę, że imigranci stanowią już niemałą grupę wśród 15 mln zatrudnionych (w ciągu roku pracuje ich ponad milion). –W scenariuszu szokowym, gdyby nagle zabrakło 1,3 mln osób na rynku pracy, przełożyłoby się to na silny wzrost presji płacowej. Wzrost pensji mógłby sięgać nawet 10 proc. - mówi Marta Zagajewska. Dla gospodarki mogłoby to mieć negatywne konsekwencje, choćby przez wzrost inflacji, na który musiałby reagować bank centralny. Ekonomistka podkreśla, że to czarne prognozy, które raczej się nie sprawdzą.
Otwarcie granic innych krajów UE to dla Ukraińców nowe możliwości. Polsce z jej stawką minimalną 13 zł za godzinę pracy raczej trudno konkurować np. z Niemcami, gdzie stawka wynosi prawie 9 euro za godzinę - mówi Zagajewska. I dodaje, że uzupełnianie luk przez imigrantów w polskim rynku pracy może być jedną z przyczyn nienadążania wzrostu płac za spadkiem bezrobocia. Teoretycznie tak duży popyt na pracę i niedostatki w jej podaży powinny powodować podwyżki pensji.
Tymczasem wzrost wynagrodzeń nie chce drgnąć bardziej niż 3,5 proc. Może to wynikać z tego, że - jak pokazują badania NBP - Ukraińcy zarabiają o jedną trzecią mniej niż Polacy wykonujący podobną pracę. Ale to chyba nie jest zaskakujące, podobnie było z polskimi emigrantami na Zachodzie – mówi Zagajewska.
Gdyby doszło do odpływu, w pierwszej kolejności ucierpiałyby trzy branże, które obecnie zatrudniają najwięcej przybyszów ze Wschodu. To rolnictwo, tzw. działalność wspierająca w administracji (czyli po prostu takie usługi, jak sprzątanie) i budownictwo.
Brak pomysłu na to, jak w Polsce zatrzymać Ukraińców na stałe - a tego miała dotyczyć rządowa strategia - może powodować też problemy w przyszłości. Podaż na rynku pracy będzie maleć, bo polskie społeczeństwo się starzeje. Już dziś największe problemy są w branżach, które szukają wykwalifikowanych pracowników.

psav linki wyróżnione