Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zadeklarowała w czwartek, że stołecznemu ratuszowi zależy na wyjaśnieniu nieprawidłowości wokół stołecznej reprywatyzacji, jednak - jak powtórzyła - ratusz nie jest stroną w postępowaniu przed komisją weryfikacyjną. Została wezwana w charakterze świadka, jednak się nie stawiła.

Reklama

- Nam bardzo zależy na wyjaśnieniu tej sprawy, tylko to nie ma być przedstawienie teatralne, gdzie jedną z głównych ról będzie odgrywał prezydent m.st. Warszawy. Chcemy, żeby te służby, które są konstytucyjne, żeby wyraziły swoje zdanie na ten temat. I tu jesteśmy od początku do dyspozycji - zadeklarowała Gronkiewicz-Waltz na konferencji prasowej. Jak zauważyła, już "chyba trzy segregatory" dokumentów wysłano na potrzeby komisji weryfikacyjnej.

Gronkiewicz-Waltz powtórzyła, że to prezydent Warszawy jest organem, którzy orzeka w sprawach dekretowych. - Kim jest komisja, tego jeszcze do końca nie wiemy. Ona sama definiuje siebie w ustawie, jest organem administracji publicznej. Czyli to wygląda mniej więcej tak, obrazując to na obrazie sądowym, że sędzia apelacyjny wzywa sędziego, który wydał orzeczenie w niższej instancji, a teraz mówi: pan teraz jest stroną - mówiła prezydent Warszawy.

- To jak może być stroną, przecież jest organem? - pytała. Powtórzyła, że komisja weryfikacyjna działa w sprzeczności z konstytucją.

Reklama

Gronkiewicz-Waltz przypomniała, że w poniedziałek miasto złożyło do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie wniosek o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego. Jak wówczas mówiła, w Polsce są dwa organy powołane do rozstrzygania spraw reprywatyzacyjnych - komisja weryfikacyjna i prezydent m. st. Warszawy.

Bajko: Prezydent wiedziała o wszystkim

W czwartek zeznawał za to przed komisją były szef stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcin Bajko.

- Wydaje mi się, że oprócz Noakowskiego 16 Hanna Gronkiewicz-Waltz nie interesowała się szczególnie sprawami zwrotowymi w BGN - powiedział Marcin Bajko. - Prowadziliśmy z panią prezydent wielogodzinne rozmowy o Noakowskiego 16, w których pytała mnie o najmniejsze szczegóły sprawy - dodał.

Reklama

Jak mówił, wydaje mu się, że poza tą konkretną sprawą, prezydent Warszawy nie interesowała się szczególnie innymi sprawami reprywatyzacyjnymi, prowadzonymi przez BGN. Dodał, że ws. nieruchomości przy Noakowskiego 16 (która w wyniku decyzji miasta w części przypadła rodzinie Gronkiewicz-Waltz) między nią a Bajką były wielogodzinne rozmowy o wszystkich aspektach. Według niego rozmowy dotyczyły tego, "jak się wydaje takie decyzje od początku do końca - na czym to polega".

Bajko nie zgodził się z treścią wypowiedzi prezydent Gronkiewicz-Waltz z sierpnia 2016 r., w której stwierdziła ona, że "nie wiedziała co się działo, a odpowiedzialność za aferę ponoszą urzędnicy". Fakty mówią co innego. Pani prezydent wiedziała o wszystkim, o zasadach, o tym co się dzieje w zakresie reprywatyzacji. Mieliśmy do niej oczekiwanie, aby pomogła zmienić dekret warszawski, a w zasadzie ustawę o gospodarce nieruchomościami. Żeby nie trzeba było wydawać tych decyzji. Taka powinna być jej rola - mówił b. dyrektor BGN.

Wcześniej mówił m.in. że nic mu nie wiadomo, aby osoby zainteresowane zwrotami nieruchomości kontaktowały się z prezydent poza urzędem miasta. Zaprzeczył, jakoby w ratuszu istniały narzucone liczby spraw zwrotowych do rozpatrzenia. Oświadczył też, że nic nie wie, aby nagrody dla urzędników były powiązane z liczbą wydawanych przez nich decyzji. Natomiast ocenił, że na urzędników był wywierany rodzaj presji. Po pierwsze przez petentów, którzy "bez przerwy" przychodzili do BGN, a "tak być nie powinno". Drugim elementem, według Bajko, były wyniki kontroli, z których wynikało, że należy przestrzegać K.p.a

Miękki nadzór prezydent Warszawy

Ten rodzaj nadzoru, można powiedzieć, że jest to rodzaj nadzoru o charakterze miękkim. To znaczy informowaliśmy o tym, co uważaliśmy za ważne w różny sposób. Najczęściej były to rozmowy telefoniczne lub spotkania - powiedział Bajko, odpowiadając na pytanie dotyczące nadzoru nad BGN po odejściu wiceprezydenta stolicy Andrzeja Jakubiaka.

Nadzór polegał również na tym, że to ona (Hanna Gronkiewicz-Waltz - PAP) musiała brać udział już nie w +obiadkach czwartkowych+ tylko w spotkaniach z osobami z zewnątrz, była tą osobą, do której przychodzili skarżący - dodał.

Bajko powiedział też, że Gronkiewicz-Waltz musiała też akceptować wnioski, ale nie wszystkie. Dodał, że wszystkie posiedzenia zespołu koordynacyjnego były protokołowane.

Samej decyzji ws. Twardej ze mną nikt nie konsultował - zeznał świadek, pytany, czy konsultował ją z prezydent.

Ja tylko poprosiłem, żeby w decyzji znalazła się możliwość wydania jej na udziały, po to żeby zablokować możliwość istnienia tam szkoły. To nie wymagało konsultacji z panią prezydent, ponieważ wytyczne były takie, że niestety ta szkoła zostanie przeniesiona - mówił Bajko.

Świadek zeznawał, że w przypadku trudnych i ważnych decyzji, np. obejmujących przedszkole był informowany przez swojego zastępcę. Wtedy albo udawało mi się zamienić słowo z panią prezydent na temat, że jakieś przedszkole jest zagrożone. Odpowiedź była +Proszę poinformować burmistrza+. Ale czasami sami informowaliśmy burmistrza. Zawsze było różnie. Akurat w przypadku Twardej zwróciłem uwagę na to, co powinno znaleźć się w decyzji - czyli udziały i nic więcej. Bo decyzja kierunkowa była wydana wcześniej - mówił Bajko.

Według świadka, w niektórych przypadkach potrzebna była jednak akceptacja prezydent. Jeżeli mieliśmy przedszkole na Saskiej Kępie, wymagało to konsultacji z panią prezydent, bo przedszkole mogło przestać istnieć. Ale były inne schematy, że np. informowało się burmistrza. Burmistrzowie mieli lepszy dostęp do prezydent - powiedział Bajko, zaznaczając, że "jednolitej procedury nie było"

Sami informowaliśmy szefa ABW

Jan Mosiński (PiS) pytał świadka, czy w czasie, kiedy był dyrektorem BGN-u spotykał się z szefami służb specjalnych, Prokuratorii Generalnej, wojewodą mazowieckim czy ewentualnie z prezesem Samorządowego Kolegium Odwoławczego. - Tak oczywiście, to była naturalna rzecz- powiedział Bajko.

Dopytywano, czy po tych spotkaniach "odnotował" jakąś interwencję, kontrolę ze strony tych służb w BGN czy urzędzie miasta. Rozmów z różnymi organami innymi niż prezydent - czyli na terenie miasta mamy służby wojewody, Prokuratorii itd. - tych rozmów było dużo. Natomiast nie wydaje mi się, żeby tutaj była jakaś kontrola z tym związana. Mało tego, sami staraliśmy się zainteresować sprawami, które są u nas - powiedział świadek przed komisją.

Sami informowaliśmy szefa ABW o liście spółek, które się reaktywowały i domagają się zwrotów. Pamiętam odpowiedź na ten temat: zamiast zrobienia kontroli na przykład, czy poproszenia o akta, była odpowiedź dość prosta - że nie prezydent miasta jest właściwy do otrzymania takiej informacji- powiedział Bajko.

Przewodniczący komisji Patryk Jaki dopytywał, od kiedy ABW wiedziała od stołecznego ratusza o kwestiach reprywatyzacji. Bajko odpowiedział, że pierwszy sygnał został wysłany ok. 2011 r. Dodał, że osobiście zainicjował spotkanie z "panią dyrektor ówczesną warszawskiego CBA". Też mniej więcej w tym samym okresie, może to był początek 2012 r., i również rozmawialiśmy nt. reprywatyzacji. To było z mojej inicjatywy"- podkreślił świadek.

Jaki dopytywał, czy Bajko spotkał się z kimś z ABW, świadek odpowiedział, że na tak postawione pytanie odpowie jedynie, że "tak". Dopytywany o reakcję ABW, wyjaśnił, że "reakcja była pisemna" i stwierdzono w niej, że prezydent miasta nie jest organem upoważnionym w takich kwestiach, a "upoważniony jest premier".

Bajko dodał, że CBA z kolei poprosiło o informację na temat sprawy. Była później jakaś korespondencja, proszono chyba o jakieś uzupełnienia - powiedział świadek. Pytany, czy w kolejnych latach już nie było kontaktu z tych instytucji, odpowiedział, że z nim "chyba nie". Zaznaczył, że w BGN-ie pracowało w różnych okresach od 1,3 tys. osób, które mu podlegały do w rezultacie czterystu kilku. Średnio to było 460 (osób) - powiedział Bajko.

"Nie powinno być szkół w Śródmieściu"

Komisja kontynuowała głównie badanie sprawy nieruchomości Twarda 8 i 10. W związku z decyzją reprywatyzacyjną stołecznego ratusza na rzecz "handlarza roszczeń" Macieja Marcinkowskiego, musiało się stamtąd przenieść prestiżowe gimnazjum.

Bajko pytany przez członka komisji Jana Mosińskiego, czy prezydent stolicy lub inni wydawali mu polecenia co do nieruchomości przy Twardej czy innych "nieruchomości oświatowych", świadek odparł, że "nie było takiej sytuacji". Pani prezydent nie wydawała takich poleceń, czy to w zakresie np. zobowiązania mnie do wydania jakiejś decyzji, czy jej zmiany - dodał Bajko.

Poinformował, że w 2013 r. w BGN przygotowano pełne zestawienie ok. 116 nieruchomości, które mają "możliwość reprywatyzacji", co przekazano prezydent. Ustalono, że trzeba to przekazać Radzie Miasta i burmistrzom oraz zastanowić się czy w tej sytuacji w te placówki inwestować, a także nad "ewentualnym wygaszeniem pewnych placówek".

Bajko przyznał jednak, że na jednym ze spotkań dowiedział się, że prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz zdecydowała o likwidacji, bo szkół nie powinno być w Śródmieściu. Taka wypowiedź padła, ona była pośrednio, ja teraz tego nie przypisuje pani prezydent, bo to mogło być różnie - zaznaczył Bajko.

Dodał, że później usłyszał bezpośrednio od prezydent Warszawy, że nie powinno być szkół w Śródmieściu. I że tutaj nie ma potrzeby jakiegoś ratowania na siłę - powiedział Bajko.

Jak powiedział, "a priori zostało założone, że ta szkoła zostanie zlikwidowana". Oczywiście ja też rozumiem pewne argumenty merytoryczne, oprócz przekonania, że nie powinno być szkół w Śródmieściu, argumentem merytorycznym jest to, że nie można inwestować w infrastrukturę, która jest objęta roszczeniami, czyli np. remont tego gimnazjum, w sytuacji kiedy roszczenia są, jest niemożliwy - powiedział Bajko.

Dodał, ze szereg takich argumentów rozumie, "niemniej jednak zostało założone, że to gimnazjum zostanie zlikwidowane". Jak mówił, dwa czy trzy miesiące po spotkaniu zespołu koordynującego został zaproszony na sesję rady miasta, na której procedowana była uchwała o przeniesieniu gimnazjum. Wtedy straciliśmy możliwość ratowania (szkoły) - zaznaczył.

Podkreślił, że to nie on przygotowywał ta uchwałę i nie ma na niej podpisu osób z jego biura.

Teoretycznie szkoła mogła istnieć jeszcze wiele lat, mogły trwać spotkania z inwestorem i tam jakieś rozwiązanie pozytywne mogło być wypracowane. Natomiast po podjęciu uchwały o jej przeniesieniu nie ma już interesu społecznego, którego możemy bronić w tej sposób, w związku z tym zaistniała zasadność wydania decyzji (zwrotowej) - powiedział Bajko.

Zasada była prosta: Kto może, pomaga

Pytany przez członka komisji Pawła Rabieja, czy sprawa Twardej była szybciej prowadzona niż inne, świadek odpowiedział, że nie było tu "niczego nadzwyczajnego". Dodał, że prowadzono w BGN rozmowy z Marcinkowskim ws. jego w sumie pięciu roszczeń, w tym dwóch ważnych dla miasta (szkoła przy Twardej oraz boisko przy szkole na Foksal - PAP). To nam zależało; to myśmy zwoływali te spotkania, bo baliśmy się likwidacji w zasadzie dwóch placówek - zeznał Bajko.

Pewnie mogłyby dłużej trwać te negocjacje i szkoła na Twardej mogłaby dłużej funkcjonować, gdyby nie podjęto w lutym 2013 r. uchwały o jej przeniesieniu. Jakby ona spowodowała, że odpadł nam interes prawny ochrony mienia publicznego, no bo wiadomo było, że nie ma o walczyć - oświadczył świadek.

Spytany, czy można było rozważać przyznanie Marcinkowskiemu nieruchomości zamiennej zamiast Twardej, Bajko odparł, że "był taki moment", kiedy można było o tym myśleć, ale nie po uchwale z lutego 2013 r.

Na pytanie, czy odczuwał jakąś presję ze strony Marcinkowskiego, Bajko odparł, że zeznawał już, iż pewną presją jest to, że każda osoba może mieć swobodny dostęp do BGN i "samą swoją obecnością pokazywać, że +jej zależy+". W tym znaczeniu presję można było odczuwać - zaznaczył. Podkreślił, że "nerwowość" Marcinkowskiego mogłaby też związana z tym, że wtedy "wstrzymano mu budowę nad Trasą W-Z".

Zapytany, czy Marcinkowski toczył negocjacje z kimś więcej, Bajko odpowiedział: W sposób dorozumiany - z burmistrzem, bo on był władającym tą szkołą. Wydaje mi się, że pewne ustalenia tam były - dodał.

Rabiej pytał też, czy w BGN i Ratuszu rozważano powołanie zespołu koordynującego procedury przy "trudnych reprywatyzacjach", związanych z dużym ryzykiem społecznym zwrotu własności. Jednolitego skoordynowania nie było - odparł świadek, według którego zasadą było raczej: Kto może, niech pomaga. Dodał, że wiele było rozmów o charakterze ogólnym. Natomiast urząd jest wielką korporacją - 6 tys. zatrudnionych ludzi i jakby nie było chyba pomysłu, żeby zrobić z tego jakiś zespół - podkreślił.

Świadek podkreślał, że Kpa nie przewiduje negocjacji, a przewiduje to, że jak ktoś np. ma komplet dokumentów danej sprawy, to decyzja administracyjna ma zapaść w ciągu miesiąca. I to była bardziej presja, a nie to, że on (Marcinkowski) miał 5 czy 7 nieruchomości - dodał.

Indagowany, czy zwolnienie go z pracy w 2016 r. przez Gronkiewicz-Waltz było zemstą czy ma może inny podtekst, Bajko odpowiedział, że to on rozwiązał umowę o pracę. Ale pracodawca tego nie przyjął i zwolnił pana - replikował Mosiński. Bajko odparł, że pozwał miasto za to zwolnienie i nie chce się wypowiadać by - jak powiedział - "nie stracić szansy przed sądem". Oświadczył tylko, że "działanie pracodawcy nie miało podstaw prawnych".

Na pytanie, czy Marcinkowski bywał częściej w Ratuszu niż inni, Bajko odpowiedział, że nie miał on roszczeń jedynie co do Twardej. Miał roszczenia do boiska liceum na Foksal; oprócz tego miał jeszcze nieruchomość przy Królewskiej; bardzo problematyczną nieruchomość, na której budował budynek na trasie W-Z, również część nieruchomość pod wysokościowiec przy Pałacu Kultury - odparł Bajko. W związku z tym, tych spotkań było dużo; on przychodził do mnie bo ja kierowałem zespołem, który negocjował te sprawy - dodał.

Świadek podkreślał, że nie miał pełnomocnictw prezydenta miasta do wydawania decyzji reprywatyzacyjnych; mieli je zaś jego zastępcy. Wytłumaczył to tym, że zanim zaczął pracę w urzędzie, w starostwie powiatu, prowadził działalność gospodarczą, a przepisy w takich przypadkach uniemożliwiały wydawanie decyzji administracyjnych. Dodał, że miał zaś upoważnienie by w imieniu prezydenta zawierać akty notarialne o "wielomilionowej wartości".

Ja nie spotkałem się z taką sytuacja, o której wspominał tutaj jeden z moich przedmówców, żeby pani prezydent nakazała zmienić, lub wydać jakąś konkretną decyzję. Za moim pośrednictwem takiego zdarzenia nie było - powiedział Bajko, nawiązując do zeznania pierwszego świadka komisji - Krzysztofa Śledziewskiego, który utrzymywał, że zna przypadek gdy Hanna Gronkiewicz-Waltzingerowała w decyzję. Prezydent Warszawy temu zaprzeczała.

Bajko przyznał w czwartek, że podczas spotkań prezydent z radnymi i burmistrzami poruszane były sprawy reprywatyzacji. Było bardzo dużo spotkań z politykami, bo pani prezydent preferuje spotkania z politykami, czyli z burmistrzami, czyli z radnymi (...) tam też były poruszane tematy, bo one zawsze paliły najbardziej, były poruszane tematy reprywatyzacji - powiedział Bajko.

Potrzebne nowe prawo

Według byłego szefa BGN prezydent Warszawy powinna starać się o zmiany w prawie dotyczące reprywatyzacji.

Rolą prezydenta powinno być przede wszystkim to, żeby dbać o to, żeby można było te wszystkie sprawy rozpatrywać, po pierwsze zgodnie z prawem, po drugie w jakichś cywilizowanych warunkach i po trzecie, żeby to prawo, jeżeli jest złe, a tutaj nie mamy wątpliwości jest złe, żeby to prawo zmienić, bo to była rola prezydenta, który jest słyszalny na poziomie krajowym - stwierdził Bajko.

Powiedział on, że pomimo próśb nie udało się ograniczyć dostępu do BGN osób postronnych, co powodowało dyskomfort pracy.

Wszyscy żądaliśmy i żądamy od pracowników, żeby wykonywali swoją prace dobrze, zgodnie z prawem a w sytuacjach tak trudnych spraw, jak 70-letnie sprawy dekretowe, żeby to było jeszcze pogłębione badaniem wielu setek tom akt, a w biurze w którym pracowaliśmy, nigdy nie doczekaliśmy się możliwości, żeby ograniczyć dostęp osób postronnych - stwierdził Bajko.

Jeżeli przez 10 lat, czy 8 lat od funkcjonowania w biurze, nie możemy się doczekać systemu, że nie przychodzą do nas i nie wchodzą bezpośrednio do pracowników osoby, które maja swoje interesy, to komfortu pracy nie ma i wpływa na jakość pracy - dodał. Według niego nie można było tego załatwić w żadnym biurze administracyjno-gospodarczym, czy ochrony, nawet po tym jak prosił o to panią prezydent.

Mogę domyślać się dlaczego. Pewnie dlatego, że gdyby ludzie nie mogli do nas przychodzić, to częściej przychodziliby do pani prezydent. (...) Więc gdyby ta ochrona była, pewnie częściej pani prezydent by miała styczność z tymi osobami, więc ja to jakoś rozumiem - stwierdził Bajko.

Sprawy "właścicieli - śpiochów"

Pytany przez przewodniczącego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego dlaczego BGN nie szukał uprawnionych do nieruchomości.

Zasadą jest, w postępowaniu administracyjnym, w szczególności takim, które kończy się wydaniem decyzji o charakterze własnościowym, że to strona ubiega się o ustalenie wszystkich uprawnionych. To ona będzie miała z tego uprawnienie i jest to bardzo kosztowne - mówił komisji Bajko.

Mamy obowiązek, żeby stwierdzić, że wszyscy są ustaleni. Nie umiem odpowiedzieć bardzo szczegółowo, w których sytuacjach szukaliśmy, a w których nie - dodał.

Na pewno szukaliśmy w takiej sprawie, gdzie miastu zależało na wygaszeniu roszczeń, bo chciało zainwestować np. w jakąś szkolę. To było zupełnie zrozumiałe, że musieliśmy mieć ustalone 100 proc. właścicieli ustalonych, żeby skutecznie taką odmowę dać, to trzeba było ich szukać - tłumaczył.

Przypomniał, że ustawa, która weszła w życie w zeszłym roku reguluje sprawę tzw. "właścicieli - śpiochów" - zapisano, że bez ich poszukiwania można umorzyć postępowanie.

Bajko podkreślił, że sprawami spadkowymi w zakresie Skarbu Państwa i miasta zajmowało się Biuro Prawne, a nie jego biuro. Ono dostawało korespondencje z sądu i przekazywało do Zarządu Mienia, który podlegał BGN - wyjaśniał. Jaka to była procedura do końca - nie mam świadomości - stwierdził. Podkreślił, że nie zna aż tak szczegółowo sprawy nieruchomości przy Twardej.

Zapytany przez szefa komisji Patryka Jakiego, czy uważa, że prawidłową była procedura, iż ratusz samodzielnie nie poszukiwał spadkobierców, odparł: Każda sytuacja była inna i nie mogę powiedzieć, że nie poszukiwaliśmy w ogóle. Jego zdaniem nie było to zadaniem jego biura. Dodał, że "w różnych sytuacjach" były poszukiwania i - jak zaznaczył - sam podpisywał pisma w tej sprawie.

Jaki pytał świadka, dlaczego samo miasto stwierdziło, że decyzja reprywatyzacyjna ws. nieruchomości przy ul. Twardej 8 i 10 było "rażącym naruszeniem prawa". Z tego, co pamiętam okazało się, że pojawił się jeszcze jeden spadkobierca - powiedział Bajko. Zaznaczył, że nie pamięta szczegółów ale - jak ocenił - "to była przesłanka, żeby wznowić tę sprawę".

Dopytywany, czy miasto przed podjęciem decyzji badało dokładnie wszystkie dokumenty, które złożyła strona starająca się o reprywatyzację, odpowiedział: Zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego każda sprawa powinna być rozstrzygnięta w oparciu o wszystkie dowody i bardzo dokładnie. Natomiast jednocześnie w Kodeksie Postępowania Administracyjnego jest punkt (…), który mówi o tym, że organ przestrzega z urzędu swojej właściwości - mówił świadek. Według niego nakładając te dwa przepisy trzeba dojść do wniosku, że "trzeba siedem razy pod światło spojrzeć na każdy dokument".

Przewodniczący komisji zastanawiał się, że skoro interes prawny w tej sprawie miało miasto, to kto powinien w jego imieniu złożyć wniosek, jeśli nie sam ratusz. Pozwolę sobie polemizować. Nie ma domniemania, że po kimkolwiek dziedziczy Skarb Państwa. To może być fakt, natomiast nie jest to domniemanie w polskim prawi - podkreślił Bajko.

Jak mówił świadek ważna jest również "bardzo istotna jedna rzecz, żeby ten Skarb Państw mógł wejść jako spadkobierca to musi minąć - bez żadnej czynności w zakresie tych spadkobierców - 30 lat". Jeśli przez te 30 lat żaden ze spadkobierców nic nie zrobił, nawet nie napisał pisma, to można domniemywać, że gdzieś tam przechodzi to na Skarb Państwa, tylko że to my mamy udowodnić"- zauważył.

Bajko był też pytany o to czy nie wzbudzała jego wątpliwości różnica pomiędzy wycenioną wartością nieruchomości, a kwotą nabycia roszczeń do nich.

Kwestia ceny - bo pan do tego zmierza, ze za bardzo niską cenę zostało przejęte - kwestia ceny nie jest przedmiotem kompetencji organu administracji. Wszelkie sprawy związane z cenami, wartością, to są sprawy cywilno-prawne w kognicji sądów powszechnych - wyjaśnił.

Właśnie dlatego o tym decyzje sąd, a nie organ, bo my nigdy nie wiemy, czy to (jakiś procent wartości - PAP) będzie dobrze, czy jeszcze ciągle niedobrze", gdy będzie to 2, 11, czy np. 90 proc. wartości nieruchomości - tłumaczył.

Dopytywany, czyim obowiązkiem było zebrać wszystkie akta do postępowania dekretowego odpowiedział, że obowiązek ten miał organ administracji i te akta zebrał. Z nich wynikało, że ktoś jest teraz właścicielem jakichś tam procent udziałów po kimś. Natomiast do tej kognicji nie należy sprawdzanie za ile to kupił - mówił komisji Bajko.

Jaki: Komisja ma sens

Jaki w rozmowie z dziennikarzami w przerwie posiedzenia komisji komentował dotychczasowe przesłuchania, w tym czwartkowe - Marcina Bajko, b. szefa stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomości.

Prezydent stwierdziła, że nic nie wiedziała o reprywatyzacji, a tu się okazuje, że regularnie była informowana i zespół, którym kierowała zatwierdzał te decyzje, również decyzje ws. Twardej - stwierdził Jaki.

Zaznaczył, że Bajko zeznał również "sensacyjną" informację, że prezydent w ogóle nie chciała szkół w Śródmieściu. Wszyscy członkowie komisji są porażeni tym zeznaniem i będziemy dalej drążyli, dlaczego to prezydent nie chciała tych szkół - zapewnił szef komisji.

Poza tym według Jakiego "bez żadnej wątpliwości pracownicy ratusza nie zachowywali wszelkiej staranności przy prowadzeniu spraw dekretowych". Potrafili miesiącami prowadzić negocjacje na temat przeniesienia szkoły, natomiast minuty nie poświęcili na to, żeby wejść do internetu i sprawdzić kto jest prawdziwym spadkobiercą - po czym przejęliby tę własność i nie trzeba by było przenosić szkoły - mówił.

Jaki przekonywał, że "to wszystko pokazuje, że ta komisja ma sens i dokonuje kolejnych takich odkryć, czyli odkryć tych mechanizmów, jak ta reprywatyzacja działała".

Dzisiaj jest kolejny dzień, który pokazuje, że to co robimy ma bardzo głęboki sens z punktu widzenia państwotwórczego. Dlaczego, ponieważ do tej pory obywatele byli uprzedmiotawiani w tym procesie - te decyzje reprywatyzacyjne o podziale ich majątku, majątku narodowego były podejmowane gdzieś w zakątkach gabinetu, przez jakichś anonimowych ludzi. Obywatele nie wiedzieli, jak to się dzieje. Dzięki tej komisji obywatele zostali upodmiotowieni - sami mogą ocenić i zobaczyć, jak ten proces decyzyjny wyglądał - podkreślił szef komisji.

Ocenił też, że prezydent Warszawy "wszelkimi sztuczkami" prawnymi próbuje zablokować prace komisji. Uważam, że jest to działanie przeciwko państwu - uznał.