Bieżące wydarzenia sprawiły, że media nie wspominają już o planowanym na 19 lipca proteście ratowników medycznych. Już jest raczej pewne, że wielkiego zamieszania, a tym bardziej podwyżek, z tego nie będzie. Środowisko jest za bardzo rozdrobnione. W komitecie organizacyjnym znalazło się 25 – z ponad 50 – organizacji reprezentujących ratowników.
Są wśród nich różne grupy: jedni pracują w prywatnych firmach, inni świadczą swoje usługi dla placówek publicznych. Mają nieco sprzeczne interesy, a na dodatek dali się rozegrać politykom jak dzieci. Nieliczni przebąkują o zaostrzeniu protestu, o tym, że pewnego dnia opuszczą ambulanse (oczywiście bez szkody dla pacjentów), rozpoczną głodówkę. Ale prawda jest taka, że brakuje im czasu. Zwłaszcza jeśli trzeba przepracować 400 godzin miesięcznie. Żeby zarobić, lecz także dlatego, że w ratownictwie medycznym jest za mało ludzi.

Przecież robię ważną rzecz

W internecie nie brakuje ogłoszeń dla ratowników. „Jeśli potrafisz zaangażować się w swoją pracę i opiekę nad powierzonym Ci pacjentem, jesteś odpowiedzialny, opanowany i godny zaufania, ta praca jest właśnie dla Ciebie”, obiecują. Oferują wynagrodzenie 16 zł brutto na godzinę i „pracę pełną wyzwań”.
Reklama
Reklama
W Polsce jakieś 15 tys. ludzi wykonuje odpowiedzialną i ważną pracę, wymagającą dużych kompetencji, wysiłku, odporności psychicznej, a jednocześnie zadowala się wynagrodzeniem na poziomie „konserwatora powierzchni płaskich”. Lubią to, co robią, wielu z nich pewnie robiłoby to za darmo, co pozwala rządzącym nie doceniać ich wysiłku.
Jowita pracuje jako ratownik medyczny od dziesięciu lat. Mówi, że w dobrym miesiącu (czyli gdy się uzbiera odpowiednia liczba dyżurów) zarabia 2 tys. zł na rękę, w gorszym jakieś 1,8 tys. zł. Jest na etacie, obroniła się przed wyrzuceniem na kontrakt, choć część kolegów chwali sobie możliwość dorobienia – jeśli się jeździ po 300–400 godzin miesięcznie, trochę się uzbiera. Ale na kontrakcie samemu trzeba płacić ZUS, nie ma mowy o płatnym urlopie, o pieniądzach z socjalu na wakacje pod gruszą nie wspominając. Poza tym – mówi kobieta – nie chciałaby się zapracować na śmierć. 400 godzin miesięcznie to ponad 13 godzin pracy każdego dnia. – A ja bym chciała jeszcze żyć – mówi. Czasem spotkać się ze znajomymi, pójść do kina. Teraz w jej życiu pojawiło się dziecko. To szczęście i nowe wydatki. Mąż pojechał do pracy za granicę. Pomaga finansowo rodzina. – Wiele razy myślałam o tym, żeby zmienić zawód, przebranżowić się. Ale co, pójdę do supermarketu na kasę? Albo do fabryki stać przy taśmie? Przecież ja robię ważną rzecz: ratuję ludzi. Bronię granicy, za którą jest pustka i śmierć. Mam się tego wyrzec za paręset złotych? – pyta.
Każdy z ratowników ma swoją ulubioną historię do opowiedzenia, w której pojawia się niczym anioł i wyrywa ludzkie istnienia z objęć śmierci. Jowita opowiada o dramatycznym wezwaniu: „Przyjedźcie, bo coś wypadło z mojej kobiety”. Był wieczór, ciemno, mieszkanie, a raczej melina, bez prądu. Na środku pokoju stała rozkraczona nad wiadrem kobieta, spomiędzy nóg zwisał noworodek, majtał się na pępowinie. Obok konkubent i kilkoro chodzącego już na własnych nogach drobiazgu. Gdyby przyjechali minutę później, podduszony noworodek – jak się okazało, dziewczynka – byłby pewnie nie do odratowania. To była bliźniacza ciąża, szósty miesiąc. Drugie dziecko, chłopiec, przyszło na świat już w normalnych warunkach, w szpitalu. – Dziewczynka była trochę uszkodzona, rodzice jej nie chcieli, zostawili w szpitalu, zabrali tylko chłopca – relacjonuje kobieta. Na szczęście jest nadzieja, że z małą wszystko będzie dobrze. To największa radość, kiedy ocali się kogoś, kto ma całe życie przed sobą. Ale satysfakcja jest także wtedy, kiedy przywraca się do życia starszą osobę. Choćby na chwilę. Taka sytuacja: reanimowali pana, już w wieku poprodukcyjnym. Udało się przywrócić funkcje życiowe. Ale dwa tygodnie później zmarł. – Myślę, że ten czas był cenny dla niego i jego bliskich. On mógł się pożegnać, uporządkować sprawy. Im łatwiej było się potem pogodzić z jego śmiercią, bo już wiedzieli, że jest bardzo chory – domyśla się Jowita.