Na początek ustalmy jedno: walka z mafią jest dobra i należy jej kibicować. Czy to jednak oznacza, że każdy sposób walki z mafią jest dopuszczalny? Nie.
Przykład: rząd pracuje nad nowelizacją prawa, które miałoby dać Krajowej Administracji Skarbowej m.in. dwa nowe przywileje. Pierwszy – wszystkie firmy (od 2018 r.) miałyby przesyłać do KAS wyciągi ze swoich kont bankowych. Codziennie. I drugi – gdyby zachodziło podejrzenie oszustwa podatkowego, szef KAS mógłby zablokować konto danej firmy. Ministerstwo Finansów wylicza, że w ciągu dekady od wejścia w życie nowe przepisy mogą dać budżetowi państwa dodatkowe 47 mld zł. I to wszystko kosztem zaledwie nieszczęścia kombinatorów. Uczciwi mogą spać spokojnie. Imponujące? Możliwe, ale są zastrzeżenia.

Z pokolenia na pokolenie

Reklama
Nowym przepisom towarzyszy założenie, że każda firma to potencjalny przestępca – a jest ono równie racjonalne, co to głoszące, że każdy posiadacz piłki to potencjalny Robert Lewandowski. Z założenia tego bierze się leninowska zasada „ufaj i kontroluj”. Ma ona w praktyce charakter totalitarny, bo o ile wyłapywanie firm oszukujących na podatkach jest słuszne, o tyle przecież to sam wyłapujący, czyli rząd, ma władzę definiować, czym jest oszustwo. Zyskując dostęp do pełnej wiedzy o transakcjach rynkowych, będzie on mógł tak kształtować prawo, by eliminowało – obok praktyk z gruntu złych – przede wszystkim takie, których ukrócenie może przynieść dodatkowe dochody budżetowe. Wystarczy przeanalizować transakcje, by takie praktyki zidentyfikować i zdelegalizować.
Reklama
W ten sposób ktoś dzisiaj niewinny jutro może być winny, jeśli tylko zostanie wprowadzony przepis uznający jego działanie za przestępcze. W przypadku podatków może się okazać, że oszustami przyszłości będą obecni "optymalizatorzy" – ci, którzy zmniejszają swoje obciążenia podatkowe, wynajdując luki w prawie. Że prawo nie działa wstecz? Ta maksyma co prawda zapisana jest w konstytucji, ale czy dla władzy to jakaś świętość? Nie. Dlatego, gdy państwo stawia sobie za główny cel walkę z kombinatorami, nie powinniśmy się cieszyć, bo to tylko pretekst do zwykłego łatania dziur budżetowych.
Ale walka z kombinatorami jest szkodliwa także dlatego, że ludzi o, nazwijmy to, inwencji wkłada się w jej ramach do tego samego worka co zwykłych oszustów i hultajów. Tymczasem oszust to oszust, żaden kombinator. Kombinator to ktoś, kto próbuje beznadziejne nawet sytuacje obrócić na swoją korzyść za pomocą środków, które innym nawet nie przyszłyby do głowy. Nie jest jednak co do zasady kimś, kto łamie prawo. Dlatego podatkowi optymalizatorzy chcący uchronić przed grabieżą swój majątek są kombinatorami, a nie oszustami.
W kombinowaniu chodzi o wyjątkową życiową zaradność i spryt. Wszyscy więc jesteśmy kombinatorami, gdy wymaga tego sytuacja. Kombinowanie to do tego stopnia polska cecha, że słowo to nie ma właściwie odpowiednika w innych językach.
Niektórzy uważają, że kombinatoryka polska (chodzi tu oczywiście o powszechną umiejętność kombinowania, a nie o dział matematyki) to historyczne dziedzictwo transmitowane kulturowo z pokolenia na pokolenie co najmniej od czasów zaborów. W końcu to właśnie wtedy działał w zaborze pruskim patron kombinowania, Michał Drzymała. Przypomnijmy, że ów spryciarz, gdy nie dostał od władz Królestwa Prus pozwolenia na budowę domu na własnej działce, postawił na niej wóz cyrkowy, w którym zamieszkał. Urzędnicy twierdzili, że skoro wóz stoi w jednym miejscu, to jest domem – Drzymała codziennie zatem nieznacznie przesuwał wóz. Kolejnymi szkołami kombinowania miały być okres okupacji (z oczywistych względów) i czas realnego socjalizmu. Przedsiębiorcze jednostki były za PRL-u zwalczane i określane mianem spekulantów (handlarze towarami), cinkciarzy (handlarze walutami obcymi) czy społecznych szkodników (np. bimbrownicy). Ci, którzy chcieli coś produkować na skalę większą niż działalność w piwnicy, musieli się dobrze kamuflować i oszukiwać państwowe inspekcje. Dlaczego? Prawo zabraniało np. zatrudniać więcej niż 20 osób, co przy dużej liczbie zamówień mogłoby firmę pogrążyć.
Z historycznego punktu widzenia kombinowaliśmy nie dlatego, że jesteśmy złymi ludźmi, ale dlatego że było to życiową koniecznością. Wielu twierdzi, że we wspaniałym państwie prawa i wolnej demokracji, jakim jest Polska po 1989 r., kombinowanie z zalety stało się wadą prowadzącą do różnorakich patologii. Twierdzą tak m.in. zwolennicy patriotyzmu, płacenia podatków i sprzątania kupy po psie. Ów patriotyzm opiera się na przekonaniu, że obywatel dobry to obywatel bezproblemowy i posłuszny. Ja stawiam tezę, że po 1989 r. kombinujemy, bo po prostu musimy. Taki mamy klimat, tzn. takie mamy państwo, że inaczej się nie da.