- Były zastępca Hanny Gronkiewicz-Waltz mógł popaść w konflikt interesów - donosi dzisiejszy „Nasz Dziennik”. Jak wynika z artykułu, sprawę badają już służby.
Sprawdzane ma być 9 umów, jakie w latach 2014-2016 (gdy Jóźwiak nadzorował Biuro Gospodarki Nieruchomościami i biuro prawne ratusza) podpisywał z zewnętrznymi firmami na usługi prawne.

Reklama

- Okazuje się, że 9 takich umów w latach 2014-2016 urząd podpisał z kancelarią prawną prof. Marka Wierzbowskiego. Ich wartość to niemal 240 tys. zł i większość tych kontraktów na kwotę ponad 220 tys. zł była zawarta w czasie urzędowania wiceprezydenta Jóźwiaka. Nie byłoby w tym może nic zastanawiającego, gdyby nie fakt, że po odejściu z urzędu miejskiego Jarosław Jóźwiak został zatrudniony w… kancelarii prof. Wierzbowskiego - donosi „Nasz Dziennik”.

Update: Wydawca "Naszego Dziennika" przesłał nam informację o tym, że po artykule zawierającym wspomniane doniesienia opublikowane ma zostać sprostowanie.

Zapytaliśmy o te zarzuty samego zainteresowanego. - Odpowiem krótko: nie ta kancelaria i nie ten Wierzbowski. Szkoda, że dziennikarzom nie chciało się zweryfikować podstawowych faktów - komentuje Jarosław Jóźwiak.

Reklama

Skąd zatem całe zamieszanie? Jak wskazuje Jarosław Jóźwiak oraz stołeczny ratusz, jest inna kancelaria, która ma w nazwie "Wierzbowski" - to Wierzbowski Eversheds Sutherland, z którą Jóźwiak formalnie nie ma nic wspólnego (założycielem jest Krzysztof Wierzbowski). - Z nią faktycznie kilka umów było zawieranych - słyszymy w ratuszu.

Chodziło m.in. w reprezentowanie władz miasta w procesach, jakie magistrat toczył z Generalnym Inspektorem Ochrony Danych Osobowych. Gdy pytamy, czy z tą kancelarią umowy były zawierane w drodze otwartych przetargów, w odpowiedzi słyszymy, że „do współpracy wybiera się przede wszystkim specjalistów w danej dziedzinie”. - Niech Ministerstwo Sprawiedliwości powie, czy też przeprowadza przetargi - stwierdzają urzędnicy ratusza.

Jak tłumaczy Jóźwiak, owszem - współpracuje ze wspomnianą kancelarią prof. Marka Wierzbowskiego (jest na działalności gospodarczej). Jak zapewnia, z tą kancelarią ratusz nie miał nic wspólnego w latach 2014-2016. - Zidentyfikowaliśmy jedną umowę z 2013 i drugą z 2014 roku z kancelarią prof. Marka Wierzbowskiego. Czyli to było w okresie, gdy byłem jedynie dyrektorem centrum komunikacji społecznej i odpowiadałem za marketing miasta - przekonuje Jóźwiak.

Reklama

Informację tę potwierdza stołeczny ratusz. - W czasie, gdy Jarosław Jóźwiak jako wiceprezydent nadzorował biuro prawne, nie były zawierane umowy z kancelarią prof. Marka Wierzbowskiego - zapewnia Agnieszka Kłąb, zastępca rzecznika urzędu miasta.

Niezależnie od tego w rozmowie z nami Jarosław Jóźwiak zapowiada, że już szykuje sprostowanie do redakcji "Naszego Dziennika".

To jednak nie koniec zamieszania wokół byłego, bliskiego współpracownika Hanny Gronkiewicz-Waltz. Jutro o 10:00 Jóźwiak ma pojawić się na posiedzeniu komisji weryfikacyjnej. Zapewnia nas, że - w przeciwieństwie do swojej byłej przełożonej - zamierza się stawić się na wezwanie komisji. - Z punktu widzenia prawa i domniemania legalności ustawy powołującej do życia komisję powinienem się stawić. Przy czym należy zwrócić uwagę na to, że wciąż istnieje bardzo poważna wątpliwość prawna co do funkcjonowania takiej komisji - mówi Jóźwiak.

Przyznaje również, że argumentów na poparcie tej tezy dostarczył mu właśnie Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO). Przypomnijmy, że Adam Bodnar w piśmie skierowanym do przewodniczącego komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji Patryka Jakiego wskazuje, że w ostatnim czasie do jego biura ze skargami zgłosili się ludzie wezwani przed oblicze gremium. Narzekają oni na „niedochowywanie przez organ prowadzący postępowanie standardów przesłuchiwania osób”. RPO wskazuje, że najczęściej pojawiają się zastrzeżenia co do braku bezstronności członków komisji. Przejawiać się to ma m.in. w publicznym przesądzaniu o fakcie naruszenia prawa przez uczestników postępowania jeszcze przed jego zakończeniem, przypisywaniu uczestnikom postępowania winy i zamiaru celowego działania na szkodę interesu publicznego i osób prywatnych, sugerowaniu udziału w zorganizowanym związku przestępczym (kilku członków komisji mówiło o mafii reprywatyzacyjnej, jeden o urzędniczej), publicznym sugerowaniu bezcelowości składania odwołań od wydanych decyzji.

Dziś do tych zarzutów odnieśli się przedstawiciele komisji weryfikacyjnej. - RPO zarzucił nam, że nie przestrzegamy standardów, nie podając żadnych dowodów. Czy to jest poważna dyskusja? Przecież wszystkie przesłuchania przed komisją są jawne i transparentne. Każde z uzasadnień naszych decyzji ma po sto stron. Tym różni się nasze działanie od działań RPO. Niech pan Rzecznik ma odwagę powiedzieć, z kim o tym rozmawiał, z którym handlarzem roszczeń ma kontakt - odpowiedział szef komisji Patryk Jaki. Jak dodał, komisja nie musiałaby powstawać, gdyby takie instytucje jak RPO działałyby sprawnie.

Wtórował mu Sebastian Kaleta, członek komisji weryfikacyjnej. - Wyrażamy zaniepokojenie, żę RPO do tej pory nie wspierał pokrzywdzonych lokatorów - stwierdził.
Przy okazji Patryk Jaki odniósł się do dzisiejszego zamieszania wokół sprawy Jarosława Jóźwiaka. - Mamy nadzieję, że panu prezydentowi wystarczy odwagi, by stawić się przed komisją. Bo mieliśmy poważne problemy z doręczeniem mu wezwania - stwierdził wiceminister sprawiedliwości. W kontekście dzisiejszej publikacji „Naszego Dziennika” stwierdził: - Jeśli wykorzystał publiczne pieniądze, by dać zlecenie firmie, w której potem dostał pracę, jest kompromitująca i wymaga wyjaśnień.

Jutrzejszy dzień może być kluczowy, jeśli chodzi o konflikt na linii władze Warszawy - komisja weryfikacyjna. W czwartek Naczelny Sąd Administracyjny zbada pierwsze trzy wnioski prezydent stolicy o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego, czy decyzje reprywatyzacyjne wydaje prezydent miasta, czy komisja weryfikacyjna. Hanna Gronkiewicz-Waltz uzasadniała, że są obecnie dwa organy powołane do rozstrzygania spraw reprywatyzacyjnych: komisja oraz prezydent miasta i w związku z tym nie ma możliwości, by prezydent był stroną w komisji. To był jeden z głównych powodów jej niestawiennictwa przed komisją, za co już kilka razy komisja ukarała ją grzywnami po 3 tys. zł.