Córka Jolanty Brzeskiej - Magdalena zeznaje we wtorek przed komisją weryfikacyjną w sprawie kamienicy przy Nabielaka 9, gdzie mieszkali jej rodzice. Decyzja zwrotowa, dotycząca tej kamienicy z lokatorami, wydana została wobec spadkobierców dawnych właścicieli i znanego "kupca roszczeń" Marka M. Brzeska, zginęła w 2011 r. w niewyjaśnionych okolicznościach.

Reklama

Jej córka poinformował komisję, że jej rodzina mieszkała przy Nabielaka 9 od 1951 roku. Mówiła o szykanach stosowanych wobec jej rodziców; obawach, które czuli - po zwrocie kamienicy. Oceniła, że celem nowych właścicieli "było pozbycie się lokatorów".

Pierwszą informację o tym, że budynek został zwrócony dostaliśmy w maju 2006 roku od ZGN Mokotów. Było tam wyraźnie napisane, że nasze prawa jako lokatorów są takie same - powiedziała i dodała, że przed długim weekendem majowym współwłaściciel kamienicy Marek M. poinformował rodzinę Brzeskich, że umowa najmu jest nieważna i muszą się wyprowadzić oraz zapłacić karę za bezumowne korzystanie z lokalu.

Córka Brzeskiej podkreślała, że po przekazaniu kamienicy, zdrowie jej rodziców się pogorszyło, "tata dużo mówił, że przestał sypiać po nocach, mama to samo". Mówiła też, że po śmierci ojca, jej matka przeniosła swoje wszystkie kosztowności do mieszkania córki, "bo bała się włamania". Przyznała, że do takich prób dochodziło. Sztaby antywłamaniowe były przecinane diaksem - zeznała.

Reklama

Relacjonowała też, że po zwrocie kamienicy, jej matka dostała m.in. pismo o opróżnienie piwnicy. Dostała też informację, że nie może przechodzić pomiędzy wejściem do budynku a chodnikiem i, że za to przejście - tam jest z 1,5 metra może 2 metry - musi uiszczać 500 zł miesięcznie - mówiła.

Jak dodała, "pierwsze, co zrobił w budynku Marek M." to wycięcie ogrodzenia, zlikwidowanie chodnika i postawienie ogrodzenie z "ociosanych sosnowych desek".

Świadek zaznaczyła, że jej matka była jedyną osobą, która nie otrzymała propozycji mieszkania socjalnego; pytana, czy w momencie eksmisji jej matka nie miałaby gdzie mieszkać, odpowiedziała twierdząco.

Reklama

Magdalena Brzeska: Moja mama musiała komuś podpaść

Szef komisji weryfikacyjnej Patryk Jaki przywołał wypowiedź Magdaleny Brzeskiej w programie "Superwizjer" w stacji TVN, gdzie - jak mówił - stwierdziła, że wie co leżało u podstaw śmierci jej mamy. Jaki poprosił, czy mogłaby to rozwinąć.

Brzeska powiedziała, że wydaje jej się, że jej mama "musiała komuś podpaść". Dlatego, że człowiek tak nie ginie - dodała.

Dopytywana, komu mogłaby "podpaść" jej mama, Brzeska odpowiedziała, że "nie chciałaby snuć teorii spiskowych".

Na pytanie Jakiego, czy Jolanta Brzeska, która wielokrotnie zwracała się o pomoc do urzędu miasta, kiedykolwiek ją uzyskała, świadek zaprzeczyła. Stwierdziła, że Wydział Zasobów Lokalowych dla dzielnicy Mokotów nie chciał z nimi rozmawiać i nie chciano udzielić im jakiejkolwiek porady prawnej czy wsparcia.

Nie pamiętam nazwiska pani naczelnik, ale nie miała nigdy dla nas czasu, żeby z nami porozmawiać i nawet powiedzieć, co my mamy dalej ze sobą zrobić - powiedziała Magdalena Brzeska. Zaznaczyła, że jej mama pisała do ratusza regularnie. Ostatnie pismo napisała do ratusza 28 lutego, czyli na dzień przed swoją śmiercią. Nawet nie przyszła później żadna odpowiedź - powiedziała.

Zapytana, czy "czyściciele kamienic" chcieli zlicytować rzeczy osobiste Jolanty Brzeskiej, stwierdziła, że był zrobiony spis komorniczy.

Magdalena Brzeska: Zostaliśmy przekazani przez miasto jak "żywy towar"

Zostaliśmy przekazani przez miasto jak "żywy towar" - zeznała przed komisją weryfikacyjną córka działaczki lokatorskiej Jolanty Brzeskiej - Magdalena. "Mamie nie zależało na tym konkretnym mieszkaniu, mama chciała kawałek dachu nad głową, by nie być bezdomną" - mówiła.

M. Brzeska mówiła komisji, że po przejęciu kamienicy przez nowych właścicieli lokatorzy po kolei "wykruszali się". Dostawali pisma nowych właścicieli z żądaniem pieniędzy za "bezumowne korzystanie z lokali". Każde pismo głosiło, że lokal jest zajmowany nielegalnie - dodała.

Ona sama była świadkiem, jak do mieszkania rodziców przyszło "kilka osób, twierdzących że są spadkobiercami i rozglądając się po mieszkaniu". Oni weszli jak do siebie - dodała kobieta, według której celem wizyty mogło być zastraszenie.

Marek M. zameldował się w ich mieszkaniu i próbował dostać się do niego; w tym celu próbował nawet przecinać sztaby antywłamaniowe. Jedni policjanci mówili wtedy, że M. "ma prawo wejść do swego lokalu i się w nim zameldować, a inni że nie" - zeznała świadek.

Podkreśliła, że Marek M. dawał 80 tys. zł za opuszczenie lokalu. Oferował też lokal w jakiejś "strasznej ruderze", który - jak się okazało - proponował kilku osobom. Dlatego rodzice się nie zgodzili - zeznała świadek. Mówiła, że mama wystąpiła o spłatę długu w ratach, ale bez odpowiedzi nowych właścicieli.

Mama nie czuła się bezpieczna w swoim własnym domu - mówiła świadek. Według niej mama od czasu reprywatyzacji kamienicy w 2006 r. żyła tylko tą sprawą. Powinna spacerować z wnukiem, a żyła przepisami i reprywatyzacją - dodała. Mamie nie zależało na tym konkretnym mieszkaniu, mama chciała kawałek dachu nad głową, by nie być bezdomną - mówiła.

Sebastian Kaleta (PiS) pytał, czy Jolancie Brzeskiej pomógł jakiś organ państwa: miasto, sądy, prokuratura?. Nie - padła odpowiedź kobiety. Oceniła, że "zostaliśmy przekazani przez miasto jak żywy towar".

Świadek podkreśliła, że jej mama chciała pomagać innym ludziom, będącym w takiej samej sytuacji, jak ona. Dlatego współzałożyła Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów.

Magdalena Brzeska mówiła, że nie ma dostępu do akt gdańskiego śledztwa ws. śmierci mamy. Była w nim już przesłuchiwana jako świadek - z tej racji nie chciała mówić o szczegółach.