W sprawie Petra Aleksowskiego wszyscy mają jak najlepsze intencje – reżyser Patryk Vega, Piotr Dzięcioł, właściciel firmy Opus Film (tej samej, która wyprodukowała oscarową „Idę”), Grzegorz Wydrowski, prezes fundacji Sprzymierzeni z GROM. A wychodzi jak zwykle. Ostatnio Prokuratura Rejonowa dla Warszawy-Woli zawiesiła śledztwo na co najmniej trzy miesiące. A to oznacza, że ubezpieczyciele dostali kolejne tygodnie spokoju, a Petro nadal nie będzie miał pieniędzy. Przelicza, na ile seansów rehabilitacji wystarczy mu tego, co zgromadził. Pewnie do lutego. Jak nie będzie jadł, to do marca. Więc nie będzie jadł, proste. Seanse trwają kilka godzin dziennie i sporo kosztują. Miesięcznie na rehabilitację i leczenie Petro wydaje 5–6 tys. zł. Każdego ranka zakłada ortezę, siada na wózku inwalidzkim i jedzie maltretować swoje ciało pod okiem fizykoterapeutów. Cały swój wysiłek, energię, kreatywność wkłada w to, żeby przestać być bezradnym kaleką na wózku, by stanąć na nogach i wrócić do roboty. Choć operatorem kamery to już raczej nigdy nie będzie, bo wyobraźcie sobie kulawego gościa z kamerą. Ale jakoś zarabiać na życie trzeba. Choć scenariusz ostatnich 12 miesięcy jego życia nie byłby przebojem. Dłużyzny, akcja się rwie, wciąż nie ma puenty. Jedynie początek był dramatyczny. 21 grudnia 2016 r. na planie filmu kręconego dla serwisu VOD Showmax weteran GROM strzelił do Petra z karabinu samopowtarzalnego POF P308 ładunkiem będącym najpewniej nabojem typu dum-dum, samoróbką.

Szok skasował ból

To miała być prosta i szybka kasa, a jednocześnie fajny punkt w zawodowym CV. Krótkometrażowy „Czerwony punkt” reżyserował Patryk Vega, główną rolę grał Ewan McGregor, produkowała firma Opus Film, mająca na koncie oscarową „Idę”. Petro Aleksowski też ma spore doświadczenie: jest autorem zdjęć m.in. do filmu „Cześć, Tereska”, jako operator kamery pracował na planie największych hitów Vegi.
Reklama
W feralnej scenie postrzelony miał zostać bohater grany przez McGregora (oczywiście zastąpiony przez dublera – szkockiego gwiazdora w czasie wypadku nie było w ogóle na planie). Akcja toczyła się na dachu budynku, zza którego wyłaniał się helikopter z ochroniarzami. Operator miał to filmować na wysięgniku, wszystko rozpisane ujęcie za ujęciem.
Reklama
"Strzeliłem selfie pod szklanym sięgającym nieba biurowcem, gdybym wtedy wiedział, że to ostatnie selfie starego życia, to może bym zrobił dwa", zapisał później w pamiętniku Petro Aleksowski. I kilka linijek dalej: „Wszystko idzie dobrze, śmigłowiec wszedł w kadr, od dołu, spod kadru do góry. Druga próba, również dobra. W filmie będzie efekt, że wyłania się zza wieżowca. Nagle, bez żadnych uzgodnień ze mną, helikopter z odległości 50 metrów zbliża się na 30 metrów. Mówię na głos, do siebie: za blisko! I w tym momencie pada strzał. Pamiętam, że wyciągnąłem rękę po walkie-talkie, żeby powiedzieć, że za blisko. Huk, silne, ale tępe uderzenie w nogę i osuwam się. Ból? Chyba szok go skasował. Patrzę noga wisi bezwładnie od kolana w dół i pojawia się myśl: urwało mi nogę, będę jak Franek, nie dam rady być jak Franek. Co dziwne, nie było w tym strachu ani paniki. Ale przyszła myśl: nie dam rady żyć bez nogi”.