4 marca, wskutek wybuchu gazu, zawaliła się część kamienicy na poznańskim Dębcu. W ruinach znaleziono ciała pięciu osób, a ponad 20 zostało rannych.

Reklama

W połowie marca prokuratura potwierdziła, że Tomasz J. ma w śledztwie status podejrzanego, jednak do czasu ogłoszenia mu zarzutów prokuratura nie chciała ujawniać ich treści.

W środę rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prok. Magdalena Mazur-Prus powiedziała, że Tomasz J. "usłyszał zarzut zabójstwa żony, znieważenia jej zwłok oraz spowodowania częściowego zawalenia budynku mieszkalnego (…) czym sprowadził zagrożenie dla życia lub zdrowia wielu osób. Następstwem takiego działania był zgon 4 osób, 26 osób doznało ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, natomiast pozostałe osoby zostały narażone na niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia".

Reklama

Jak dodała, Tomasz J. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i skorzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień. Jeszcze w środę prokuratura ma skierować do sądu wniosek o tymczasowy areszt dla podejrzanego. Gdyby sąd przychylił się do wniosku prokuratora, Tomasz J. najprawdopodobniej trafiłby na oddział szpitalny poznańskiego aresztu śledczego.

Mazur-Prus tłumaczyła, że według śledczych, do wybuchu w kamienicy doprowadziło uwolnienie mieszaniny gazowo-powietrznej. - Gdyby Tomasz J. nie uwolnił mieszaniny, nie nastąpiłby wybuch (…), ten gaz został uwolniony po to, ażeby doprowadzić do wybuchu – zaznaczyła.

Rzeczniczka prokuratury potwierdziła też wcześniejsze nieoficjalne informacje, że ciało Beaty J. – żony podejrzanego - zostało brutalnie okaleczone już po dokonaniu zabójstwa. Dodała, że nadal nie odnaleziono narzędzia zbrodni.

Reklama

Mazur-Prus wskazała, że prokuratura nie będzie odnosić się do ustaleń dotyczących zabójstwa. - Biorąc pod uwagę dobro toczącego się postępowania, okoliczności zdarzenia, bardzo drastyczne, i szacunek dla osób pokrzywdzonych, dla ich rodzin – te informacje pozostaną objęte tajemnicą postępowania – powiedziała.

Rzeczniczka prokuratury pytana o motyw zbrodni, jaki przyjmują śledczy odpowiedziała: "Mamy oczywiście przyjęte pewne koncepcje, które wskazują dlaczego mężczyzna mógł się w taki, a nie inny sposób zachować, ale na tym etapie postępowania nie chcielibyśmy jeszcze tych informacji ujawniać".

Prokuratura zdecydowała ponadto o połączeniu w śledztwie materiałów zebranych w toku postępowania, dotyczących wypadku samochodowego, do którego doszło w styczniu tego roku. Autem podróżował Tomasz J. wraz synem. Mężczyźnie w wyniku zdarzenia nic poważnego się nie stało, natomiast chłopiec od momentu wypadku przebywa w szpitalu.

Mazur-Prus podkreśliła, że o połączniu zdecydował przede wszystkim "związek podmiotowy, ponieważ to jest ta sama osoba". - Mając na uwadze kwestie dokonania zabójstwa i kwestie podnoszone tutaj w tym postępowaniu, które dotyczyło spowodowania wypadku, a więc oświadczenia przesłuchiwanej pokrzywdzonej, która miała wątpliwości co do tego, czy to był wypadek, czy też celowe działanie – zasadnym było połączenie tych postepowań razem – mówiła. Dodała, że oba postępowania prowadzi ten sam prokurator.

Do przesłuchania Tomasza J. doszło w środę, w poznańskim Szpitalu Miejskim im. J. Strusia; wcześniej nie było to możliwe ze względu na stan jego zdrowia. Przed godziną 10. do szpitala przyjechał obrońca Tomasza J., oraz prokurator Łukasz Stanke wraz z policjantką i technikiem, który miał zarejestrować przesłuchanie w formie wideo.

Przesłuchanie trwało niespełna godzinę. Ani podejrzany, ani jego obrońca nie złożyli dotychczas żadnych wniosków w sprawie.

43-letni Tomasz J. został przywieziony do szpitala już godzinę po wybuchu na poznańskim Dębcu. W ciężkim stanie trafił na oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Miał poparzenia II i III stopnia na 50 proc. powierzchni skóry: głowy, pleców, rąk. Poparzone miał również drogi oddechowe, a ponadto stłuczone płuco i złamane żebro. Ze względu na obrażenia został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej - lekarze wybudzili go dwa tygodnie temu.

Tomaszowi J. za zarzucane mu czyny grozi kara pozbawiania wolności na czas nie krótszy niż 8 lat, kara 25 lat więzienia lub dożywocie.

PAP / Jakub Kaczmarczyk