To bardzo zły człowiek. Takich ludzi należy omijać szerokim łukiem. Nieżyczliwy i nieludzki. Skąd biorą się tacy? Ten pan na pewno minął się z powołaniem. Bo lekarzem to on nie powinien być na pewno”. „Arogancki, prostacki, bez szacunku do pacjenta”. „Ten pan nie powinien nawet zwierząt leczyć”. „Łajdak i kompletny awanturnik. Dawno powinien zostać wyrzucony z grona lekarzy”. „Nie polecam nawet najgorszemu wrogowi. Niemiły i nieuprzejmy. Radzę omijać szerokim łukiem”.
To zaledwie kilka spośród kilkudziesięciu negatywnych opinii. I to wszystko o jednym lekarzu – Macieju Hamankiewiczu, szefie Naczelnej Rady Lekarskiej.
To nie jest wcale wyjątkowa sytuacja. Hamankiewicz jest doktorem nauk medycznych, ordynatorem szpitalnego oddziału. Wygrywał plebiscyty dla najlepszych lekarzy. A mimo to o nim, jak i o większości lekarzy można w internecie przeczytać skrajnie złe recenzje. A wszystko na portalach porównujących medyków. Portalach żywiących się internetowym hejtem.

Nawet rodzinie nie pomoże

Reklama
NajlepszyLekarz.pl, RankingLekarzy.pl, HaloDoktorze.pl czy ZnanyLekarz.pl., a także wiele, wiele innych. Portale porównujące medyków pojawiają się niczym grzyby po deszczu. I nic w tym dziwnego. Polacy lubią leczyć się u doktora Google'a. A gdy już chcą iść do lekarskiego gabinetu, to właśnie w internecie szukają rekomendacji.
Reklama
Rzecz w tym, że z sieciowych rankingów lekarskich płynie więcej szkody niż pożytku.
– Portale typu ZnanyLekarz.pl czy HaloDoktorze.pl opierają się na najniższych ludzkich instynktach i są tak naprawdę rankingami popularności, a nie umiejętności – mówi nam jeden z warszawskich lekarzy, doktor nauk medycznych z czterema specjalizacjami, który od kilku lat wojuje z właścicielami tego typu portali. Uważa, że wyrządzają one krzywdę nie tylko lekarzom, lecz także chorym, bo promowane jest przymilanie się pacjentom, podczas gdy medyk z powołania nie jest wcale od bycia druhem, lecz od leczenia. A to rzadko kiedy bywa przyjemne. – Podam dwa przykłady. Załóżmy, że mamy dwóch internistów. Przychodzi do nich osoba, która żąda wystawienia lewego zwolnienia. Jeden wystawia je bez mrugnięcia okiem, drugi odmawia, skoro pacjent nie jest chory. O którym w internecie znajdzie się pochlebna opinia, a o którym zła? – pyta retorycznie nasz rozmówca. – Trudno mają też choćby endokrynolodzy. Pacjenci z nadwagą lub otyłością często idą do nich z potrzebą otrzymania potwierdzenia, że problem leży w ich hormonach, a nie w sposobie życia. Gdy lekarz po przeprowadzeniu badań powie, że kłopot leży w małej ilości ruchu i objadaniu się, jest uznawany za gbura – dodaje.
Rzeczywiście to na endokrynologów wylewa się w internecie największy hejt. „Powiedział mi, że jestem gruba nie dlatego, że mam problemy z tarczycą. Cham”. „W każdym pacjencie dr X widzi grubasa, pijaka i obiboka. Nie polecam”. „Nie chciał mi wystawić leków, mimo że mu powiedziałam, że otyłość jest w mojej rodzinie genetyczna”.
Portale pozwalające na recenzowanie lekarzy są współczesną wersją poczekalni, w której czekał tłum pacjentów opowiadających historyjki o lekarzach. Tyle że zasięg oddziaływania internetu jest o wiele większy, więc niesprawiedliwa ocena może bardziej boleć – spostrzega Maciej Hamankiewicz, prezes lekarskiego samorządu. Dodaje przy tym, że Naczelnej Radzie Lekarskiej trudno jest z tego typu portalami walczyć. Wygrywa anonimowość wpisów i swoboda działalności gospodarczej. – Sytuacja, w której każdy może stworzyć stronę, umieścić na niej dane tysięcy lekarzy i dawać możliwość pisania komentarzy, jest nieprzyzwoicie skomplikowana i wymaga dużego zaangażowania samego lekarza, którego dobra zostały naruszone – przyznaje.
Hamankiewicz opowiada nam, jak pewnego dnia zadzwoniła do niego osoba podająca się za członka dalekiej rodziny i domagająca się załatwienia pobytu w sanatorium. Gdy odmówił, na portalu z opiniami pojawił się negatywny komentarz, w którym wskazano, że lekarz nie chce pomóc nawet swojej rodzinie. Doktor Hamankiewicz przyznaje, że gdy pacjent nie dostaje tego, czego chce, mści się, zamieszczając tego typu opinie.
Kłopot z rzetelnością ocen lekarskich na portalach pokazała niedawna afera szczepionkowa. Ujawniliśmy na łamach DGP, że w kilkunastu przychodniach i szpitalach podawano dzieciom szczepionki przeznaczone do utylizacji. Niektórzy lekarze pracujący w tych placówkach, nijak niezwiązani z podawaniem szczepionek, zaczęli dostawać najniższe możliwe oceny z niewybrednymi komentarzami. Dostało się też lekarzom broniącym szczepionek przed antyszczepionkowcami. Na jednym z największych forów poświęconych walce z obowiązkowymi szczepieniami znajdowały się linki do profili lekarzy promujących konieczność szczepienia. Komunikat był jasny: „Wystawiajcie im najniższe oceny, niech wiedzą, z kim zadarli”.

Lepiej udawać, że problemu nie ma

W wielu lekarskich porównywarkach możemy znaleźć dane o dziesiątkach tysięcy lekarzy. Niektórym się wydaje, że pochodzą one od samych medyków, którzy chcą mieć swoje wizytówki w internecie. To nieprawda. W Polsce istnieje coś takiego jak Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia. Zgodnie z art. 106 ust. 2 ustawy o działalności leczniczej odpowiada on za funkcjonowanie systemu teleinformatycznego, w którym prowadzony jest Rejestr Podmiotów Wykonujących Działalność Leczniczą. To właśnie w tym rejestrze znajdują się informacje na temat praktyk zawodowych lekarzy i lekarzy dentystów, pielęgniarek i położnych oraz podmiotów leczniczych. Rejestr jest jawny, publicznie dostępny w sieci i można z jego strony pobrać pliki w wygodnych do przetwarzania formatach.
CSIOZ nie udostępnia danych dotyczących lekarzy bezpośrednio spółkom prawa handlowego, właścicielom portali porównujących lekarzy, natomiast udostępnia publicznie rejestr, z którego spółki te mogą korzystać – wyjaśnia Karolina Gorzka z Wydziału Informacji i Współpracy z Regionami CSIOZ.
W ten sposób przedsiębiorcy wchodzą w posiadanie danych o lekarzach. Ale od tego do ich wykorzystywania w internecie daleka droga. Obowiązuje przecież ustawa o ochronie danych osobowych. I tu pojawia się spór. Artykuł 23 ustawy określa bowiem, kiedy przetwarzanie danych jest dopuszczalne. Przedsiębiorcy prowadzący lekarskie porównywarki powołują się na ust. 1 pkt 5. Określa on, że przetwarzanie danych jest dopuszczalne, gdy jest to niezbędne dla wypełnienia prawnie usprawiedliwionych celów realizowanych przez administratorów danych albo odbiorców danych, a przetwarzanie nie narusza praw i wolności osoby, której dane dotyczą.Jeśli wpis dotyczy jedynie oceny tego, w jaki sposób lekarz świadczy usługę, a więc jego działalności zawodowej, to zdaniem generalnego inspektora ochrony danych osobowych portal ma prawo powoływać się na wskazaną wyżej przesłankę. Potwierdza to również utrwalone orzecznictwo sądowe. Jak bowiem wyjaśnia Anna Korzecka, zastępca dyrektora departamentu orzecznictwa, legislacji i skarg w Biurze GIODO, lekarz jest zawodem zaufania publicznego, a z danymi takich osób wolno robić więcej. Przedstawiciel takiego zawodu powinien – w ocenie GIODO – liczyć się z tym, że będzie oceniany; także w internecie, i nie zawsze pozytywnie.Wielu lekarzy jednak uważa wyjaśnienia przedsiębiorców i GIODO za absurdalne. Ci, którzy postanowili walczyć o ochronę swych danych osobowych, a co się z tym wiąże, dobrego imienia, przekonywali, że podstawa prawna, na którą powołują się twórcy porównywarek i urzędnicy, jest niewłaściwa. Ich zdaniem zastosowanie znaleźć powinien art. 23 ust. 1 pkt 3 ustawy. On z kolei mówi o tym, że przetwarzanie danych jest dopuszczalne, gdy jest to konieczne do realizacji umowy, gdy osoba, której dane dotyczą, jest jej stroną lub gdy jest to niezbędne do podjęcia działań przed zawarciem umowy na żądanie osoby, której dane dotyczą. Innymi słowy, taki portal mógłby przetwarzać dane, gdyby zawarł umowę z lekarzem. Jeśli umowy nie zawarł, nazwisko oraz możliwość recenzowania czyjejś pracy nie powinny być udostępniane.
Co ciekawe, „lekarska” interpretacja przepisów od kilku lat okazuje się właściwsza niżeli interpretacja autorstwa urzędników wyspecjalizowanych w ochronie danych osobowych. Stwierdzał to kilkukrotnie sąd administracyjny (m.in. sygn. akt II SA/Wa 1819/13; I OSK 1480/14; II SA/Wa 1009/16; II SA/Wa 1261/16). Potwierdzają to też eksperci. Radca prawny prof. Mariusz Krzysztoszek, prezes Instytutu Ochrony Danych Osobowych, wskazuje, że kategoria prawnie usprawiedliwionych celów, na którą powołują się przedsiębiorcy, jest kategorią otwartą i pojemną, ale nie bezwarunkową. W działalności lekarskich porównywarek zaś trudno takiego celu się dopatrzyć. Bo czy jest nim dobro pacjentów? Raczej nie, skoro porównania często dotyczą bycia miłym przez lekarza, a nie bycia fachowym. Takim celem mogłaby być więc jedynie swoboda przedsiębiorcy do prowadzenia swojej działalności.
Z jednej strony mamy więc interes komercyjny portalu, z drugiej poważne ryzyko naruszenia dóbr osobistych lekarza bezpodstawną krytyką, wynikającą z niewiedzy lub złej woli. Krytyką publiczną i wpływającą wprost na wiarygodność lekarza i możliwość pozyskania pacjentów – porównuje prof. Krzysztoszek.
Z kolei radca prawny Andrzej Lewiński, zastępca GIODO w latach 2006–2016, obecnie prezes fundacji im. Józefa Wybickiego oraz przewodniczący Komitetu ds. Ochrony Danych Osobowych Krajowej Izby Gospodarczej, nie może się nadziwić, że GIODO interpretuje przepisy po myśli przedsiębiorców, a nie lekarzy. – Całkowicie nie zgadzam się z interpretacją, że przetwarzanie danych przez portale porównujące lekarzy stanowi formę kontroli społecznej i nie narusza prawa do ochrony danych osobowych. Moim zdaniem ich działalność w praktyce stanowi istotne naruszenie prawa do życia prywatnego – przekonuje.
Firmy, które odpowiedziały na nasze zapytania, nie mają sobie nic do zarzucenia. Jednakowo twierdzą, że ich działalność nie narusza praw i wolności lekarzy. Podkreślają, że sama rejestracja lekarzy na portalu jest darmowa. A kontrole GIODO pod kątem poprawności przetwarzania przez nich danych osobowych nie wykazały większych nieprawidłowości.
Jeden z ekspertów mówi nam, że urzędnicy GIODO doskonale wiedzą o problemie. Rzecz w tym, że nie wiedzą, jak z nim walczyć. Wygodniej im więc – zdaniem naszego rozmówcy – przyjąć interpretację, z której wynika, że problemu nie ma.

Pułapka na medyków

Za samą podstawą do przetwarzania danych kryje się jeszcze jedna kwestia. Mianowicie portale powołują się na – zdaniem ekspertów – bardzo wątpliwą podstawę, czyli art. 23 ust. 1 pkt 5 ustawy o ochronie danych osobowych. Co jednak ciekawe, w momencie, gdy lekarz rejestruje się na portalu, musi wyrazić zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych. Przesłanka do wykorzystania danych zamienia się więc w dużo bardziej solidną – przetwarzanie zgodnie z umową (art. 23 ust. 1 pkt 3).
Sęk w tym, że gdy lekarz chce zaprotestować przeciwko obrażającym go komentarzom na tym samym portalu, na którym jest oczerniany, musi się na nim zarejestrować. A wtedy, choć często o tym nie wie, zawiera umowę i wyraża zgodę na regulamin. Można powiedzieć, że to pułapka zastawiona na lekarzy. Ci, którzy chcą odpowiadać na niesprawiedliwe ich zdaniem komentarze, sami doprowadzają do tego, że można na ich temat takie komentarze w internecie umieszczać.
Iwona Dziedzic-Gawryś, rzecznik prasowy ZnanyLekarz Sp. z o.o., tłumaczy, że założenie konta jest wymagane z przyczyn technicznych – potwierdzenia tożsamości, zarządzania swoimi wypowiedziami, kontaktu z moderatorem, przechowywania i przetwarzania zgłoszeń. Serwis chce bowiem stać na straży rzetelności i wiarygodności oferowanych usług, zapewniając, że to właśnie ten konkretny lekarz lub specjalista odpowiada na komentarze, które go dotyczą. Dla jasności: nie chcemy napiętnować tej konkretnej spółki. Na tle wielu innych sprawia wrażenie działającej dość profesjonalnie.
Rozpatrując skargi lekarzy, zawsze bardzo wnikliwie analizujemy sprawę pod kątem nienaruszalności praw i wolności osoby, której dane dotyczą. Sprawdzamy między innymi, czy mogą oni odnieść się do wpisów na ich temat. Regulaminy tych portali to przewidują, dając lekarzom prawo wskazania, że jakiś wpis jest nieprawdziwy. W takich sytuacjach portale żądają od lekarzy przekazania ich podstawowych danych, ale trudno kwestionować taką praktykę – przekonuje Anna Korzecka z GIODO. I dodaje, że przecież portal musi zidentyfikować osobę, która kwestionuje wpis, kontaktując się nie osobiście, a np. w formie elektronicznej. – To sytuacja podobna do składania reklamacji, kiedy trzeba zidentyfikować wnoszącą ją osobę. Z praktyki GIODO wynika, że zakres danych zbieranych na te potrzeby nie jest nadmierny i służą one jedynie do wyjaśnienia kwestii, którą kwestionuje lekarz – wyjaśnia.
Jest jeszcze jedna kwestia typowo prawna. Mianowicie gdy portal przetwarza dane osobowe, powołując się na prawnie usprawiedliwiony cel, to powinien niezwłocznie poinformować o tym osobę, której te dane dotyczą. Przepytywane przez nas portale twierdzą, że tak właśnie robią. Lekarze, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą coś zupełnie innego. Mówią, że firmy spełniają obowiązek informacyjny dopiero w momencie, gdy lekarz wniesie na nie skargę do GIODO. Zdaniem organu nadzorczego... to akceptowalne. Anna Korzecka z GIODO wyjaśnia, że decyzje urzędu mają taką treść, jak stan faktyczny w momencie zamknięcia postępowania. Jeżeli do tego dnia obowiązek informacyjny zostaje spełniony, to urząd nie widzi konieczności nakazywania jego spełnienia.
Mecenas Andrzej Lewiński nie rozumie tych wyjaśnień. Według niego istnieje bezdyskusyjny obowiązek wypełnienia obowiązku informacyjnego. – Jego niespełnienie to przestępstwo – podkreśla stanowczo.

Abonament na zdrowie

Wielu lekarzy największy kłopot ma nie z tym, że portale ich porównujące funkcjonują, lecz z tym, jak one funkcjonują. W praktyce wiele z nich zarabia przede wszystkim na medykach. I to w dwojaki sposób. Po pierwsze, umożliwiają założenie płatnego konta, które pozwala np. na znalezienie się wśród wyróżnionych specjalistów w danej kategorii, dodanie zdjęcia czy nawet umówienie prywatnej wizyty bezpośrednio z poziomu porównywarki.
Zdaniem medyków już to pokazuje, że nie chodzi o społeczną kontrolę, lecz o biznes i pieniądze. Przeciętny pacjent wchodzący na portal może przecież uważać, że znajdujący się na samej górze listy wyróżniony lekarz, często mający przy swym nazwisku dopisek pokroju „polecamy”, jest lepszym fachowcem niż ten, który jest na samym dole wykazu. Podczas gdy w rzeczywistości decydują o tym nie umiejętności, lecz wykupiony abonament.
To powoduje też napędzanie klientów porównywarkom. Ci, którzy nie płacą, zaczynają uchodzić za gorszych. Wielu z nich, choć nie są zwolennikami porównywarek, zaczyna płacić za możliwość ekspozycji. Co – zdaniem niektórych – jest złamaniem zasad etyki lekarskiej. Kodeks etyki lekarskiej w art. 63 ust. 1 stanowi bowiem jasno, że lekarz powinien tworzyć swoją zawodową opinię jedynie w oparciu o wyniki swojej pracy. Wszelkie reklamowanie się jest zabronione.
– Niestety wystarczy dwóch lekarzy w danym mieście o danej specjalizacji, którzy wykupią płachtę reklamową w internecie, by wielu innych też zaczęło płacić żerującym przedsiębiorcom – spostrzega nasz rozmówca – lekarz.
Odpowiadamy, że to przecież nie jest takie proste. Przecież jeśli ktoś jest dobrym lekarzem, być może będzie miał mniej opinii, a dobre. A jeżeli ktoś jest słaby, to nie pomoże mu nawet obecność na górze listy, jeśli oceny będą kiepskie.
Na nasze słowa doktor zaczyna się śmiać. Prosi o chwilę cierpliwości, wertuje dokumenty. W pewnym momencie wyciąga spośród sterty papierów kilka kartek. To cenniki niektórych porównywarek. Czytamy w nich, że „usunięcie jednej opinii – 200 zł”, „abonament na usunięcie 15 opinii w ciągu roku – 1400 zł”, „możliwość edytowania i usuwania opinii na swój temat – 1999 zł rocznie”.
– Sama koncepcja serwisów rankingujących usługodawców jest dobra. Rzeczywiście może służyć zwiększeniu transparentności na rynku, w tym w obszarze ochrony zdrowia. Niestety niektórzy pod pozorem takiej działalności prowadzą coś między wymuszeniem a wprowadzaniem w błąd konsumentów – wskazuje Maciej Gawroński, partner zarządzający w kancelarii Gawroński & Partners, czołowy polski ekspert od ochrony danych osobowych. Jego zdaniem, gdy dana porównywarka oferuje odpłatną usługę kasowania negatywnych komentarzy, trudno mówić o jakimkolwiek rzetelnym porównywaniu usług. – Takie serwisy, a także te, które żądają pieniędzy za możliwość ustosunkowania się do negatywnych komentarzy, działają niezgodnie z zasadami ochrony danych osobowych – uważa mec. Gawroński.

Co zmieni RODO

Mimo dość jednoznacznych stanowisk ekspertów oraz wielu wyroków sądowych korzystnych dla lekarzy, którzy postanowili walczyć z porównującymi ich przedsiębiorcami, działalność porównywarek jest niezagrożona. Wyroki zapadają bowiem w konkretnych sprawach. Skargi składane przez lekarzy do GIODO dotyczą tylko samych składających. Jeśli więc firma porównująca medyków przegra w sądzie lub dostanie wezwanie do zaprzestania naruszeń, wystarczy, że skasuje profil jednego lekarza.
– Po wyrokach sądów administracyjnych dotyczących ZnanyLekarz Sp. z o.o. niekorzystnych dla GIODO i spółki generalny inspektor wysłał list do spółki z zapytaniem, czy jeszcze przetwarza moje dane osobowe. Oczywiście spółka odpowiedziała, że już nie przetwarza i wniosła o umorzenie postępowania. No i generalny inspektor umorzył postępowanie. A bezprawie dotyczy przecież całego zbioru danych, a nie tylko moich. Taka interpretacja przepisów powoduje, że lata moich wysiłków na nic. Wraz z usunięciem moich danych tracę tzw. interes własny w sprawie i moje dalsze skargi do organu i do sądu są bezskuteczne. A problem trwa – opowiada lekarz walczący z porównywarkami.
Bo – jak zapewnia – od dawna już nie walczy we własnej sprawie, bo większość przedsiębiorców od lat nie przetwarza jego danych osobowych. Walczy w imieniu innych lekarzy oraz dla utrzymania zawodowego etosu. – Przychodzą do mnie koledzy, którzy czują się wykorzystywani. Większość jednak nie ma ochoty na długoletnie starcia z firmami, z urzędnikami GIODO – tłumaczy medyk.
Anna Korzecka z GIODO przyznaje, że gdy sprawę inicjuje jeden lekarz, to w momencie usunięcia jego danych osobowych przez administratora (spółkę) GIODO nie ma wyjścia – musi umorzyć postępowanie, bo staje się ono bezprzedmiotowe. Problemem jest też to, że część porównywarek jest zarejestrowanych poza Polską, np. na Gibraltarze czy na Wyspach Marshalla. Urzędnicy GIODO mówią wprost, że w obecnym stanie prawnym ich możliwości działania względem takich podmiotów są nikłe.
– GIODO – na razie – nie może nic im zrobić, ponieważ nie dotyczą ich rodzime przepisy. Najczęściej zarejestrowanie podmiotu na jakiejś egzotycznej wyspie może wynikać z chęci uniknięcia ewentualnej odpowiedzialności – przyznaje Anna Korzecka. – Natomiast po rozpoczęciu stosowania RODO ich sytuacja i tak się zmieni, bo jeśli świadczą usługi skierowane do osób przebywających na terenie UE, będą musiały dostosować się do zasad określonych w unijnym rozporządzeniu – wskazuje.
W ostatnich miesiącach, gdy tylko mówi się o ochronie danych osobowych, trzeba myśleć o unijnym rozporządzeniu, które zacznie obowiązywać od 25 maja 2018 r., nazywanym potocznie RODO.
Powstaje więc pytanie, czy RODO cokolwiek zmieni w praktyce działania porównywarek? Czy lekarze będą wreszcie mogli się skuteczniej bronić przed internetowym hejtem?
Odpowiedź na to pytanie jest trudna. Zdaniem mec. Andrzeja Lewińskiego działalność portali porównujących lekarskie umiejętności będzie naruszać wiele przepisów RODO. Tyle że przecież jego zdaniem już teraz ich działalność narusza przepisy rodzimej ustawy o ochronie danych osobowych. Zwiększy się wymiar kar za łamanie prawa. Ale skoro kary teraz i tak nie są nakładane, to różnica jest pozorna. – RODO może jednak zmienić sposób myślenia – zarówno przedsiębiorców, jak i urzędników. Ci pierwsi będą się bardziej obawiali konsekwencji, za to drudzy w większym stopniu dostrzegą potrzebę ochrony danych osobowych – uważa Andrzej Lewiński. Choć zarazem nie ma wątpliwości. W świecie, w którym internet jest powszechny i stał się podstawowym narzędziem do pozyskiwania przez ludzi informacji, będzie tylko gorzej. Walka o pozycje w wyszukiwarce będzie nabierała coraz większego znaczenia. A trzy pozytywne anonimowe opinie o lekarzu dla wielu będą znaczyły więcej niż ukończona specjalizacja.