Pracownik fermy podnosi kurczaka, uderza nim o metalowy element wyposażenia, wrzuca do wiaderka i wyszukuje kolejnego, chorego lub za słabego, żeby go hodować. – Tak masz robić – wydaje instrukcje nowo przyjętemu pracownikowi. Nie wie, że ten nagrywa to ukrytą kamerą.
Film, który otrzymaliśmy od Stowarzyszenia Otwarte Klatki zawiera drastyczne sceny, do których dochodziło na Fermie Drobiu Magdalena Lisiak w Sidłowie, w woj. lubuskim. Gdyby jego fragmenty miały być puszczone w telewizji, prezenter ostrzegałby o przeznaczeniu materiału jedynie dla widzów dorosłych.

„Temu nic nie pomoże”

Przez sześć tygodni, pełen okres chowu brojlera, pracownik z ukrytą w ubraniu kamerą dokumentował sytuacje mające znamiona przemocy wobec zwierząt. Oraz cierpienie ptaków – wpisane w realia hodowli przemysłowej.
Reklama
Zaczyna się od selekcji. Jednodniowe pisklęta są przywożone na fermę w plastikowych skrzynkach. Pierwsze zadanie pracownika zajmującego się hodowlą to usunięcie najsłabszych. To proste: kurczaki, które mają problem z ruszaniem się, mają zamknięte oczy, są zdeformowane, należy uśmiercić. Z ekonomicznego punktu widzenia hodowcy nie ma sensu karmić ptaka, który nie urośnie do pełnych rozmiarów. Zwierzęta zabija się uderzeniem o metalowy element wyposażenia lub wiaderko.
Reklama
On już dawno powinien być ubity. Patrz, ile już paszy zjadł, jaki duży urósł – mówi jeden z pracowników fermy i pokazuje ślepego kurczaka. Następnie wykonuje szybki ruch ręką, w której trzyma zwierzę. Słychać trzask.
Obsługa pracuje na fermie szybko i mechanicznie. Kiedy „kamerzysta” próbuje pomóc kurczakowi, który ma problem z przyjmowaniem pokarmu, inny pracownik szybko zabija zwierzę. – Tak jak Hitler do Oświęcimia wysyłał, tak samo ty tu wysyłasz – pada komentarz.
Drugi etap pracy na fermie zaczyna się w momencie, gdy kurczaki są już za duże, by je zabić prostym uderzeniem. Ale wiele umiera od chorób wynikających z zaburzeń genetycznych. U brojlerów przyrost masy następuje za szybko, by organizm prawidłowo się rozwinął. Pracownik codziennie wybiera więc ze stada padłe zwierzęta.
Kurczaki po 4–5 tygodniach życia osiągają już masę zbliżoną do finalnej. Niektóre z nich są tak duże, że nie są w stanie same się podnieść, gdy się przewrócą na plecy. Na filmie widać, jak „człowiek z kamerą” pomaga obracać się kurom, żeby mogły zaspokoić swój nienaturalnie duży apetyt. Na fermie będą żyły jeszcze maksymalnie dwa tygodnie.

Znęcanie czy nie?

Wiele czynności, które udokumentowano w materiale filmowym, zdaniem Stowarzyszenia Otwarte Klatki, nosi znamiona znęcania się nad zwierzętami. Dlatego organizacja zdecydowała się złożyć zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
Na fermie doszło do wielu naruszeń przepisów o ochronie zwierząt. Mamy do czynienia z zabijaniem zwierząt, które jest przestępstwem, jeżeli nie jest dokonywane zgodnie z warunkami określonymi w ustawie o ochronie zwierząt – tłumaczy reprezentujący fundację adwokat Zbigniew Krüger z kancelarii Krüger & Partnerzy.
Zabijanie zwierząt jest zakazane z wyjątkiem uboju, działań niezbędnych do usunięcia poważnego zagrożenia epidemiologicznego czy zabicia zwierzęcia gospodarskiego z nakazu powiatowego lekarza weterynarii.
Żadna z ustawowych przesłanek zabicia zwierząt nie została spełniona. Na filmie widzimy uśmiercanie kurczaków w sposób arbitralny i okrutny. W sposób, który nie gwarantuje spełnienia warunku humanitaryzmu. Mamy tu do czynienia z naruszeniem przepisów art. 35 ustawy o ochronie zwierząt, a także art. 33 ust. 1a oraz art. 6 ust. 1 – informuje Krüger.
To co zrobić w przypadku konieczności bezzwłocznego uśmiercenia zwierząt? Przede wszystkim o potrzebie zakończenia cierpienia zwierzęcia musi zadecydować lekarz weterynarii bądź inne osoby wskazane przez ustawodawcę.
Czynność uśmiercenia zwierzęcia może mieć miejsce przez podanie środka usypiającego przez weterynarza. W przypadku udokumentowanym na filmie zwierzęta są zabijane w sposób okrutny, poprzez uderzenie lub zdeptanie. Prawdopodobnie dokonuje tego pracownik fermy – wskazuje Krüger.
Rozporządzenie Rady (WE) nr 1099/2009 z dnia 24 września 2009 r. w sprawie ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania dopuszcza uderzenie w głowę jako jedną z metod uboju drobiu do pięciu kilogramów. Ale, jak twierdzi Krüger, ten przepis nie ma tu zastosowania.
Konieczność uśmiercenia stwierdzić musi lekarz weterynarii. Rozporządzenie wskazuje też, że taka metoda ogłuszania nie może być stosowana rutynowo, a jedynie wtedy, gdy nie ma innej metody – wyjaśnia prawnik.

Liczy się masa

Jak wynika z decyzji marszałka województwa lubuskiego, ferma w Sidłowie pod koniec 2017 r. mogła pomieścić jednorazowo ponad 120 tys. ptaków. Z dokumentu dowiadujemy się, że hodowla drobiu prowadzona jest w systemie grzędowym z naturalną ściółką. Kurniki mają być podzielone na pododdziały do karmienia i pojenia, spania oraz wypoczynku. Jako zaletę tego systemu wskazano, że warunki te są zbliżone do naturalnych warunków bytowania ptaków. W decyzji czytamy też, że „hodowla brojlerów związana jest nieodłącznie ze stratami, które pojawiają się w trakcie cyklu. Padłe zwierzęta gromadzone są w konfiskatorze, skąd na podstawie zawartej umowy są przekazywane firmie Fonteva Fishing Baits Sp. z o.o.”.
Dlaczego wśród brojlerów występuje tak wysoka śmiertelność, zapadalność na różne choroby oraz deformacje ciała? Ten typ użytkowy kur został tak wyselekcjonowany, by jak najszybciej urosnąć. Linie brojlerów wykorzystywane do hodowli w Polsce to Hubbard Flex, Cobb 500 i Ross 308, 508, 708, PM3. Masa kurcząt w piątym tygodniu odchowu to ok. 2,1 kg, a w szóstym tygodniu – ok. 2,7 kg. Tempo przyrostu ras hybrydowych jest nienaturalnie wysokie, co przekłada się na problemy zdrowotne ptaków. Cierpią one z powodu kalectwa – odczuwają ból, niektóre nie mogą stać. Chorują na liczne choroby układu krążenia, metaboliczne (niedotlenienie serca, przeciążenie wątroby), choroby mięśni, doznają bolesnych urazów (zerwania ścięgien, pęknięcia kości), a także częstszych zespołów nagłej śmierci – część tych przypadków utrwalono na filmie.
Cierpienie brojlerów wpisane jest w specyfikę tej branży. Większość sytuacji, do których dochodzi na fermach, nie może być jednak uznawanych za nielegalne, bo cierpienie zwierzęcia nie jest bezpośrednim zamiarem sprawcy. Żeby doszło do skazania, trzeba wykazać, że ten kierował się chęcią skrzywdzenia zwierzęcia – tłumaczy Anna Iżyńska z Otwartych Klatek.
Cierpienie zwierząt gospodarskich jest trudno dostrzegalne, gdyż dochodzi do niego w miejscach trudno dostępnych dla postronnych. Trudno zatem zobrazować pełną skalę tego zjawiska. I jeszcze – jak zauważa Dawid Karaś ze Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt EKOSTRAŻ, ludzie wykazują mniejszą empatię w stosunku do zwierząt przeznaczonych do konsumpcji niż do domowych.
Wśród wszystkich przestępstw przeciwko ochronie zwierząt jedynie 10–12 proc. dotyczy zwierząt gospodarskich. Skazania, do których dochodziło przed sądami, związane były głównie z niehumanitarnym uśmiercaniem lub z dokonywaniem tej czynności przez osoby do tego nieuprawnione. Nie znam wyroków skazujących za niezapewnienie dobrostanu zwierząt. Taka sytuacja nie wynika bowiem z chęci skrzywdzenia zwierzęcia. To dzieje się raczej przy okazji prowadzenia przedsiębiorstwa, więc możemy mówić jedynie o zamiarze ewentualnym przestępstwa, który uniemożliwia orzeczenie kary – wyjaśnia Dawid Karaś.
Trudno w tym kontekście wyrokować, jaki finał będzie miała opisywana przez nas historia.
Pomimo usilnych prób nie udało nam się skontaktować z właścicielką fermy w Sidłowie. Rozmawialiśmy natomiast z powiatowym lekarzem weterynarii Krzysztofem Węgrzynem. Jak wynika z przekazanych przez niego informacji, ostatnia kontrola dobrostanu na fermie przeprowadzona była 9 kwietnia 2018 r. i nie wykazała nieprawidłowości. Krzysztof Węgrzyn podkreślił również, że na fermę przyjeżdżają już zdrowe i wyselekcjonowane kurczaki. Dodał, że na miejscu nie powinno dochodzić do zabijania zwierząt.