58-letnia radomianka Zofia Dygała od trzech tygodni leży na oddziale wewnętrznym w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu. "To zbrodnia, co się w tym szpitalu dzieje. Jeśli ewakuują nas do tych małych, miejskich, które nie mają wyposażenia, to będzie tragedia. Mam ropień na wątrobie i taka "wycieczka" to dla mnie wyrok śmierci" - mówi łamiącym się głosem i dodaje: "Boje się. Ci na górze lepiej by zrobili, gdyby się nami zajęli, a nie przeciągali linę z lekarzami! Nikt się nami tu nie przejmuje..."

Reklama

Lęku nie kryje również Andrzej Pszczoła z Radomia. 62-letni mężczyzna jest pacjentem oddziału kardiochirurgii. "Miałem poważną operację. Wymieniano mi bajpasy. Jak można dopuścić do takiej sytuacji, że likwiduje się szpital i chorych wyrzuca na bruk!" - denerwuje się Pszczoła. "Na moim oddziale leży 70 poważnie chorych ludzi. Co z nimi będzie? Żaden z nas nie dopuszcza do siebie myśli, że się nie dogadają, ciągle mamy nadzieję, że jakoś to się rozwiąże. Tu przecież chodzi o nasze życie...

Nadzieje na rozwiązanie konfliktu rozwiał wczoraj ostatecznie wicewojewoda mazowiecki Cezary Pomarański. Na konferencji prasowej stanowczo stwierdził, że żądania radomskich lekarzy są niemożliwe do spełnienia. Wtórowała mu wiceprezydent Radomia Anna Kwiecień, która dorzuciła, że realizacja postulatów komitetu strajkowego lekarzy doprowadziłaby do upadłości radomskich szpitali.

Zerwanie rozmów nie oznacza jednak najgorszego, czyli ewakuacji lecznic. Mimo braku lekarzy pacjenci pozostaną na oddziałach. Taką decyzję podjęli wczoraj dyrektorzy największych radomskich placówek. "Szpital będzie stał, jak stoi" - mówi twardo Luiza Staszewska, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu. W poniedziałek do pracy w jej szpitalu zgłosi się 38 z 240 zatrudnionych tam medyków. 135 złożyło wypowiedzenia, których termin upływa 1 października. Reszta jest na zwolnieniach lekarskich lub urlopach wychowawczych.

Reklama

"To i tak dwa razy więcej, niż się spodziewałam. Liczyłam, że będę pracowała tylko z 18 ordynatorami" - pociesza się Staszewska. Na pytanie, czy jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo 870 pacjentom, dyrektorka odpowiada pewnie: "Damy radę w tym składzie zaopiekować się tymi, którzy do nas już trafili. Jeśli zgłoszą się do nas pacjenci wymagający specjalistycznych zabiegów lub leczenia np. onologicznego, którego nie jesteśmy w stanie im zapewnić, będziemy ich odsyłać do Warszawy".

Lekarze są jednak decyzją dyrekcji zszokowani. Nie zgadzają się na transportowanie ciężko chorych ludzi do odległej o 100 km Warszawy ani na dokonywanie selekcji pacjentów. - Nikt nie weźmie na siebie tak ogromnej odpowiedzialności - oburza się radomski lekarz Julian Wróbel, przewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

Wraz z dziewięcioma kolegami podjął wczoraj strajk głodowy. "To na znak protestu przeciwko nieustannym szykanom dyrekcji i straszeniu nas, że zastąpią nas wojskowi lekarze i wszyscy pójdziemy w kamasze!"

Reklama

Taką ewentualność stanowczo dementuje jednak płk Andrzej Wiśniewski, szef Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia MON. "Żaden lekarz z jednostki się nie ruszy. Musiałaby być wojna. Nie opuścimy naszych szpitali, bo kto będzie w nich leczył chorych? Sami mamy ogromne problemy kadrowe. Jest nas garstka".

Masowa mobilizacja lekarzy, zdaniem rzecznika MON, Jarosława Rybaka, również nie wchodzi w rachubę. "Wojsko nie jest od tego, żeby zapewniać bezpieczeństwo w czasie pokoju. Od tego są inne służby" - kwituje i dorzuca, że trwające do soboty w Radomiu szkolenie lekarzy - rezerwistów nie jest próbą zastraszania strajkujących.

"Większość powołanych zignorowała ćwiczenia. Aż 21 przedstawiło zwolnienia lekarskie. Tak się przejęli swoim obowiązkiem wobec ojczyzny!" - ucina.
Napięta sytuacja panuje w całym kraju. Głodówki prowadzą też lekarze w Końskich i Warszawie. Dyrektorzy placówek w Łomży i Suwałkach przygotowują ewakuację pacjentów.



Nie będziemy selekcjonować pacjentów!

Katarzyna Bartman: Ilu lekarzy w poniedziałek przyjdzie do pracy?
Julian Wróbel*: 38.


Tylko tylu będzie w całym szpitalu?

Tak.

A ilu macie teraz pacjentów?
870. Jest prawie komplet.

To oznacza, że ewakuacja szpitala powinna rozpocząć się natychmiast.

Technicznie jest to niemożliwe do przeprowadzenia. W Radomiu strajkują wszystkie szpitale. Nikt nie zorganizuje tylu karetek z respiratorami i defibrylatorami. Najbliższe miejsce, do którego można byłoby przetransportować chorych, to Warszawa. Przy takich korkach, jakie są teraz, podróż trwałaby ok. 2 godzin. Wielu pacjentów nie przetrzymałoby jej.

Ale to właśnie wy, lekarze, doprowadziliście do takiego dramatu...

To nieprawda! Za tę sytuację odpowiada wyłącznie dyrekcja szpitala! Wie pani, że powołali oni nielegalny Zespół Reagowania Kryzysowego, który kazał nam wstrzymać przyjęcia wszystkich pacjentów i planowe zabiegi? Zignorowaliśmy to durne polecenie, bo żaden lekarz nie odmówi uratowania człowiekowi życia. To, co wyczynia ta dyrekcja, nie mieści się w głowie! Będą mieli ludzką krew na rękach!

A co ma zrobić dyrektor, kiedy straszycie go, że na oddziałach będą wkrótce pustki?

Powtarzam: żadnemu pacjentowi nie spadnie włos z głowy! Nie opuścimy ich nawet na chwilę. Wierzę, że w końcu dojdzie do porozumienia. To, że dzisiaj jest w Radomiu minister Religa, to najlepsza gwarancja, że się dogadamy. Nam nie chodzi jedynie o podwyżki naszych pensji, ale również pieniądze dla naszych pacjentów!

*Julian Wróbel, lekarz w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Radomiu i szef Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.




















Pacjenci Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu o lekarzach


Ewa Kotowska, pacjentka oddziału ginekologicznego

Chodziły w szpitalu słuchy, że od środy nie będą już przyjmowani nowi pacjenci, ale widzę, że lekarze nie dotrzymali groźby, nawet dostawiali łóżka. Wydaje mi się, że lekarze tylko straszą odejściem z pracy, bo skoro przyjmują nowych chorych, to znaczy, że nie opuszczą szpitala. Przecież nie zostawią ludzi bez opieki. Ja mam termin porodu na grudzień, więc w poniedziałek nic mi nie grozi. Ale jestem zaniepokojona, bo nie wiem, co zrobię, jeśli do grudnia sytuacja się nie wyjaśni. Czekam jeszcze na wyniki badań, które dostanę w piątek i być może już wyjdę do domu. Uważam, że każdy ma prawo strajkować, walczyć o swoje, inaczej wszyscy wyjadą za granicę, a w kraju nie będzie komu leczyć. To nie wina lekarzy, że tak mało zarabiają. Mają moralne prawo dochodzić swego, bo to oni ratują ludzkie życie.

Andrzej Wrzesień, po operacji stawu biodrowego

Kiedy usłyszałem, że lekarze mogą 1 października po prostu nie przyjść do pracy, pomyślałem, że jest to niemożliwe. Moim zdaniem do żadnej ewakuacji nie dojdzie. Lekarze w tym szpitalu to bardzo odpowiedzialni ludzie. A że strajkują? Robią to w słusznej sprawie, bo pieniądze im się należą. Wykonują odpowiedzialny zawód. To wykształceni ludzie, którzy powinni godziwie zarabiać. W tym szpitalu opieka jest wspaniała. Leżę tu od 6 września, zoperowano mój staw biodrowy i wreszcie mogę normalnie chodzić. Dlaczego więc, skoro ja jestem zadowolony jako pacjent, lekarze nie mogliby być zadowoleni z zarobków za swoją pracę?

Teresa Solecka, leży na ortopedii, po operacji stawów palców stóp

Doskonale rozumiem tych ludzi. Jestem z oświaty, a oświata i służba zdrowia to najgorzej opłacane sektory gospodarki. I lekarze, i nauczyciele muszą się cały czas kształcić, na bieżąco poznawać najnowsze metody pracy. A kiedy lekarz ma znaleźć czas na naukę, skoro szuka zarobku w trzech miejscach na raz, pracuje non stop? Dlatego rozumiem desperację lekarzy i popieram ich protest. Praca w tym zawodzie powinna być doceniana, lekarze powinni mieć pensje równe poborom posłów, bo posłem może zostać nawet prosty człowiek, a w szpitalu musi pracować fachowiec z górnej półki, który przez wiele lat ciężką pracą zdobywał doświadczenie, bez przerwy uczy się nowych rzeczy. W naszym szpitalu są świetni fachowcy, mamy ich do dyspozycji 24 godziny na dobę, a przecież to też ludzie, powinni mieć życie rodzinne. Są dla nas świetni, mili, z uśmiechem odpowiadają na każde, nawet naiwne pytanie.