To czwarta edycja Diagnozy Społecznej - przekrojowych, wielowątkowych badań kondycji i jakości życia polskiego społeczeństwa. Poprzednia została opublikowana w 2005 r. Obecna analizuje różnice, jakie zaszły przez dwa lata oraz w całym okresie transformacji. "Diagnoza różni się od zwykłych statystyk tym, że daje wiedzę na temat procesów społecznych" - mówił wczoraj na konferencji prasowej prof. Janusz Czapiński, jeden z jej autorów.

Reklama

Pierwsza badania przeprowadzono w 2000 r. "Żeby je zrealizować, potrzebowaliśmy kogoś bogatego, kto je sfinansuje" - wspomina prof. Czapiński. "Pierwsze pieniądze dała nam ówczesna minister do spraw reform społecznych Teresa Kamińska. Potem miała nieprzyjemności, bo diagnoza ujawniła to, czym rząd Jerzego Buzka wolałby się nie chwalić". Dziś badania socjologów, ekonomistów i psychologów cieszą się już renomą. Choć finansują je prywatni sponsorzy, gruba księga z wynikami i wnioskami z badań jest ogólnie dostępna w internecie.

Co przyniosło tegoroczne prześwietlenie Polaków? Wiadomości dobre i zaskakujące. Rzeczywiste bezrobocie w Polsce, o czym już pisaliśmy, jest mniejsze, niż to wynika z liczby zarejestrowanych bezrobotnych. "Żyjemy już w zupełnie innym kraju niż dwa lata temu, jeśli dziś ktoś naprawdę chce, to znajdzie pracę" - mówi prof. Irena Kotowska ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, którą w badaniach interesowała szczególnie aktywność zawodowa Polaków. "A mimo to Polacy nie pracują. Mężczyźni wolą wcześniejsze emerytury, a kobiety zajęcia domowe".

"W dobie kolejek do lekarza i protestów służby zdrowia 73 proc. Polaków jest zadowolonych z opieki zdrowotnej w swoim miejscu zamieszkania" - konstatuje dr Katarzyna Tymowska z Uniwersytetu Warszawskiego. "Natomiast korupcja w służbie zdrowia jest mniejsza, niż to sugerują media i politycy. 95 proc. naszych respondentów nie dało w ostatnich dwóch latach lekarzom dowodów wdzięczności".

Reklama

"Jakość życia wzrosła właściwie wszystkim grupom społecznym, oprócz emerytów" - relacjonował swój wycinek badań prof. Janusz Czapiński. Najlepiej żyje się mieszkańcom Gdyni, Warszawy i Gdańska, a najgorzej Lublina, Kielc i Bydgoszczy. Choć fakty przemawiają jednoznacznie za tym, że kobiety są dyskryminowane w pracy - bo w każdej z wybranych do badań grup zawodowych, oprócz robotników niewykwalifikowanych, zarabiają mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach - to jednak nie czują się dyskryminowane. Najbardziej dyskryminowani w naszym kraju czują sią za to ateiści i ci, którzy chodzą do kościoła więcej niż cztery razy tygodniowo.

Jednak najbardziej pocieszające, a jednocześnie zaskakujące są badania na temat skali ubóstwa. "Wynika z nich, że w ubóstwie żyje w Polsce 4,8 proc. gospodarstw domowych. To o 3 punkty procentowe mniej niż dwa lata temu" - ogłosił prof. Tomasz Panek z Instytutu Statystyki i Demografii SGH. Informacji takich nie potwierdziliby zapewne sami pytani. Bo ubóstwo w odczuciu subiektywnym wynosi 52,7 proc. Oznacza to, że tyle właśnie respondentów uważa, że żyje w nędzy.

Autorzy Diagnozy uważają, że problem ubóstwa najbardziej dotyka w Polsce rencistów i ludzi, którzy żyją z zasiłków, a nie z tego, co zarobili. "Ale emerytów już nie" - zauważa prof. Panek. Zmniejszyła się też liczona socjologicznymi metodami głębokość ubóstwa. Ponad dwa razy więcej gospodarstw domowych wyszło ze sfery ubóstwa, niż w nie wpadło.

Reklama

Co na te pocieszające wiadomości odpowiadają ludzie, którzy na co dzień zajmują się najbiedniejszymi? "Faktycznie udaje nam się wyciągnąć z biedy coraz więcej osób" - przyznaje Sylwia Ressel, rzecznik gdańskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. "Taki optymizm panuje jednak tylko w większych miastach, gdzie jest znacznie łatwiej o pracę i jest więcej pomysłów na aktywizowanie bezrobotnych" - dodaje.

Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, uważa, że naszą rosnącą z roku na rok zamożność widać gołym okiem. "Z roku na rok PAH dysponuje coraz większymi funduszami, które otrzymujemy przecież od zwykłych ludzi" - mówi. "Mamy coraz więcej pieniędzy, by dzielić się z innymi".

Kto zarabia 900 złotych, nie żyje w ubóstwie

KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Jak to możliwe, że w Polsce nie ma ubóstwa? Na co dzień słyszymy przecież zupełnie co innego.
TOMASZ PANEK*: Bo liczba ludzi żyjących w ubóstwie zależy od tego, jak zmierzymy to zjawisko. My za ubogich uznaliśmy tych, którzy żyją poniżej minimum egzystencji, czyli za mniej niż około 360 zł. Kiedy jednak policzyć ich według minimum socjalnego, czyli 900 zł, to okaże się, że 50 proc. mieszkańców Polski żyje w ubóstwie. My się z takim sposobem liczenia nie zgadzamy.

900 zł to niewiele mniej niż przeciętna pensja w hipermarkecie albo średnia emerytura.
No właśnie. Jest jeszcze inny sposób liczenia, ten z kolei forsuje Komisja Europejska. Linię ubóstwa wyznaczamy na poziomie 60 proc. od przeciętnych dochodów w państwie. Moim zdaniem ten sposób pokazuje tylko, jak zmieniają się dochody, a nie ilu jest ubogich ludzi. Według takich obliczeń najmniej ubogich ludzi jest w Korei Północnej, a najwięcej w Stanach Zjednoczonych. Sposób pomiarów tego zjawiska jest bardzo ważny, bo od niego zależy, kogo uznamy za ubogiego. Czy tego, kto ma na jedzenie, ale nie starczy na dobra kulturalne? Czy ten, kto żyje poniżej granicy bezpieczeństwa biologicznego? Od tego zależy nasze podejście do problemu, rozmiar pomocy państwa ludziom najuboższym, nasza postawa wobec nich.

Można więc pańskim zdaniem powiedzieć, że ubóstwo to nie jest problem społeczny Polski?
Można, choć nie wolno zapominać, że wciąż jest u nas bardzo dużo ludzi, którzy jednak tkwią w biedzie i będą się w niej pogrążać. Mieszkańcy terenów popegeerowskich, regiony, w których poupadały zakłady produkcyjne. Ci ludzie sami nie mają szansy wyjść z marazmu, w który wpadli. Trzeba też zauważyć, że u nas jest większe ubóstwo niż w starej Unii, bo tam, gdzie zamożność jest większa, ubóstwo jest mniejsze. W starej Europie więc ubogim żyje się lepiej niż u nas. U nas też obszary ubóstwa są o wiele większe niż tam.

Co więc z nim zrobić?

Skończyć z patologiami, które prowadzą do tego, że państwa nie stać na prawdziwą pomoc dla prawdziwych ubogich. Liczyć ich tak, jak my. Zastanowić się, dlaczego w Polsce jest dwa razy więcej rencistów niż np. w Niemczech. Czy oni mają zdrowsze społeczeństwo? Nie. Podobnie jest z bezrobotnymi. Z kolei unijne programy aktywizacji bezrobotnych są nieefektywne. Nie prowadzi się badań, ilu przeszkolonych bezrobotnych znalazło pracę. Szacuje się, że kilka procent. Więc może warto się zastanowić, czy szukać pieniędzy na takie programy, czy na pomoc ludziom, którzy sami nigdy nie nauczą się żyć z własnej pracy.

Tomasz Panek jest profesorem w Instytucie Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie


Udało mi się wyjść z biedy

KATARZYNA TEKIEŃ: Dlaczego zwróciła się pani o wsparcie do ośrodka pomocy społecznej?
BOŻENA SKONIECZNA*: Przez kilkanaście lat byłam bezrobotna. Miałam wówczas dwójkę dzieci w wieku szkolnym i ledwo wiązałam koniec z końcem. Dwa lata temu pracownica gdańskiego MOPS-u zaproponowała mi zajęcie w kancelarii w ramach programu prac społecznie użytecznych. Osoby bezrobotne i nieposiadające prawa do zasiłku mogą zostać skierowane do wykonywania takich prac przez kilka godzin tygodniowo. Mimo że zarobki były niewielkie, chętnie się zgodziłam, bo liczył się dosłownie każdy grosz.

Czy po tylu latach na bezrobociu ciężko było pani rozpocząć pracę?
Bardzo ciężko. Bałam się, że po tych kilkunastu latach bez pracy już do niczego się nie nadaję i nie sprostam nowym obowiązkom. Niezwykle trudno jest zacząć życie od nowa, gdy ma się prawie 50 lat.

Ale udało się. Dziś ma pani stały etat.
Tak. Niedawno z pracy zwolniła się jedna ze sprzątaczek i zaproponowano mi jej etat. Teraz mam stałą miesięczną pensję i powoli wychodzę na prostą. Tylko osoby na długoletnim bezrobociu mogą sobie wyobrazić, jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa.

Czy szukała pani pracy, zanim zatrudniono panią w gdańskim MOPS-ie?
Oczywiście, ale niestety bez skutku. Nikt nie chce zatrudnić osoby w moim wieku. Pozostała mi więc jedynie praca na czarno: dorywcze sprzątanie, zbieranie owoców. Pieniądze były z tego jednak marne, bo pracowałam tylko kilka godzin tygodniowo.

Jak zatem udawało się pani utrzymać rodzinę, zanim znalazła pani pracę?
Żyliśmy dzięki zasiłkom z ośrodka pomocy społecznej oraz tym kilku groszom, które udało mi się zarobić na czarno. Bywały dni, że na wyżywienie trzyosobowej rodziny miałam tylko 5 złotych. Nie załamałam się jednak. Zawsze mogłam liczyć na wsparcie matki, która w kryzysowych sytuacjach nigdy nie poskąpiła nam choćby kromki chleba. Dziś sama zarabiam i mogę pomóc matce.

Bożena Skonieczna (48 lat) przez kilkanaście lat była bezrobotna, obecnie pracuje w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Gdańsku.