10 tysięcy złotych - tyle Renata Beger może zapłacić za to, jak - według śledczych - zdobywała podpisy na listach wyborczych. "Była posłanka nie przyznała się do winy. Korzystając z przysługującego jej prawa odmówiła też składania wyjaśnień" - mówi prokurator Paweł Gryziecki.

Reklama

O tej sprawie było głośno tuż przed październikowymi wyborami. Dziennikarze "Gazety Wyborczej" ukrytą kamerą nagrali, jak Beger negocjowała ze swoją pełnomocniczką partyjną w Szamotułach, Renatą Jankowiak. Na filmie widać, jak posłanka płaci kobiecie 240 złotych za 240 podpisów.

Jankowiak uprzedziła posłankę, że część podpisów jest "kombinowana". Były to podpisy spreparowane przez dziennikarzy - przypominała niedawno gazeta.pl. "Dobrze, dobrze" - rzuciła krótko Beger i kupiła wszystko, co dostała od Renaty Jankowiak.

Na tym jednak sprawa się nie skończyła. Bo posłance Samoobrony było mało. Stawka za podpis wzrosła więc ze złotówki do trzech złotych. "Ile pani uzbiera, od kogo, to mnie nie interesuje. Jak, to mnie gówno obchodzi" - mówiła Beger na nagraniu.