Sprawa wyszła na jaw, gdy do tygodnika "Nie" zadzwonił anonimowo kolega kaprala. "Żołnierz, który w Afganistanie wywołał sprawę nieopancerzonych humvee, jest właśnie usuwany z armii. Po cichu, żeby nikt się nie dowiedział. Dowódca jednostki wystawił mu negatywną opinię, jakiej jeszcze w wojsku nie widziałem" - zaalarmował dziennikarzy.

Reklama

Dowódca 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej, podpułkownik Adam Stręk, w opinii o kapralu Ożdze stwierdza, że jego działania spowodowane były "brakiem osobistej odwagi".

Opinia pułkownika Stręka

"Pełniąc obowiązki dowódcy drużyny w I zmianie PKW Afganistan, st. kpr. Paweł Ożga na własną prośbę wcześniej powrócił do kraju. Przedstawiona przez niego motywacja nie była zasadna, a jedynie służyła za zasłonę dla braku osobistej odwagi. Takie postępowanie godziło bezpośrednio w morale jego podwładnych oraz innych żołnierzy pododdziału, podważając ich zaufanie do sprzętu, którego mieli używać przy wykonywaniu zadań. Pozostawiając swoich podwładnych osłabił zdolność bojową drużyny i plutonu oraz dał dowód swojego własnego nikłego poziomu odpowiedzialności wobec podwładnych i braku zaufania dla przełożonych” - tak brzmi pierwsza część opinii podpułkownika, którą opublikował tygodnik.

Reklama

Dalej oficer napisał, że kapral Ożga udowodnił, iż nie nadaje się do wykonywania zadań "w warunkach dużego zagrożenia". "Dlatego też uważam jego dalszą służbę w 18. bdsz (Batalionie Desantowo-Szturmowym) za niemożliwą” - kończy podpułkownik Stręk.

"Nie chcę tego komentować, bo nie lubię przeklinać" - podsumował w rozmowie dziennikiem.pl kapral Ożga i dodał: "Będę się odwoływał od tej opinii, bo jest w niej szereg nieprawidłowości formalno-prawnych".

"Żadnego buntu formalnie nie było. W zeszłym tygodniu odebrałem z żandarmerii wojskowej oficjalną decyzję prokuratora o umorzeniu postępowania. Zszargali mi opinię, nazwali buntownikiem i nikt mnie za to nie przeprosił" - mówi dziś kapral.

Reklama

Tygodnik twierdzi, że pułkownik Stręk w ogóle nie miał prawa wystawiać takiej opinii, bo powinien to zrobić bezpośredni przełożony kaprala. Problem w tym, że obaj jego przełożeni siedzą w areszcie za ostrzelanie wioski Nangar Khel. Został jeszcze dowódca kompanii, ale ten - zdaniem tygodnika - pewnie wystawiłby co najmniej dobrą opinię.

Dlaczego zatem sprawy w swoje ręce wziął bezpośrednio pułkownik Stręk? Bo, zdaniem tygodnika, chce się w ten sposób zemścić. "Jak się dowiedzieliśmy, <bunt> jego żołnierzy w Afganistanie pokrzyżował mu od dawna wyczekiwany awans. Do Warszawy. Podpułkownik mści się w ten sposób na tych, którym zawdzięcza zwichnięcie pięknie zapowiadającej się kariery" - pisze "Nie".

"Buntownik" Ożga

Kapral Paweł Ożga zwrócił jedynie uwagę, że przez pozbawione opancerzenia hummery mogą zginąć polscy żołnierze. Takimi pojazdami Amerykanie jeżdżą jedynie po terenie swoich baz, ale w życiu nie pojechaliby nimi na bojową misję. Polscy żołnierze mieli natomiast ryzykować w nich życie. Ożga i 10 jego kolegów zwrócili się z prośbą do dowództwa o dospawanie opancerzenia do podłóg. Dowódcy jednak nie wydali na to zgody. Wtedy tamci wystąpili z wnioskiem o powrót do kraju.

Po jakimś czasie polscy dowódcy kazali dołożyć dodatkowe opancerzenie do hummerów. Żołnierze wycofali wtedy swoje podania, ale kaprala Ożgę i jeszcze jednego żołnierza wysłano z powrotem do Polski jako prowodyrów całej akcji.

Kapral Ożga jest zawodowcem na kontrakcie, który jest mu przedłużany na podstawie opinii przełożonych. Negatywna opinia pułkownika Stręka nie postawia wątpliwości: armia już nie chce tego żołnierza.

"Ożga w swojej wojskowej karierze zaliczył wszystkie możliwe misje: Kosowo, Irak, Liban, Afganistan. Jest najlepiej wyszkolonym spadochroniarzem w swojej jednostce, zaliczył mnóstwo kursów i szkoleń natowskich. Koledzy z jego jednostki podkreślają też, że jest wyjątkowym człowiekiem, który nigdy nie zawahał się, gdy trzeba było pomóc innemu żołnierzowi" - zauważa "Nie".