O planowanym przesłuchaniu autora kosztownej ekspertyzy doniosło "Życie Warszawy". Śledczy uznali, że opinia wymaga uzupełnienia. Prokuratura milczy na ten temat. Jednak Radio ZET potwierdziło te informacje i donosi, że ekspertyza analizuje trzy przypadki.

Reklama

Pierwszy dotyczy pacjenta, któremu wszczepiono mechaniczną sztuczną zastawkę aortalną.

Po operacji w obrębie komory serca pozostał gazik (rolgaza). Po godzinie zauważyła to pielęgniarka instrumentariuszka. Jeszcze tego samego dnia i dzień po doktor G. zaprzeczył, że używał rolgazy.

Ale ponieważ było podejrzenie, że ciało obce pozostało w ciele pacjenta zrobiono echo serca. Nie wiadomo kiedy. W jednym miejscu czytamy, że "...badanie echokardiograficzne zostało wykonane niezwłocznie i (...) nie przyniosło oczekiwanych rezultatów". A już na następnej stronie niemiecki ekspert pisze: "Należy przy tej okazji skrytykować fakt, że kontrola echokardiograficzna nie została wykonana o wiele wcześniej, ponieważ już w pierwszych dniach od operacji pojawiły się problemy zdrowotne u pacjenta (...). Gazik został usunięty po kilku dniach, a jego pozostawienie zostało uznane za "błąd w sztuce lekarskiej".

Reklama

Niemiecki ekspert pisze też, że za wszystko, co dzieje się na sali operacyjnej odpowiedzialność spada na operującego. "Naszym zdaniem operator jest odpowiedzialny za wszystkie zdarzenia, które występują w czasie operacji (...) z medycznego punktu widzenia instrumentariuszka ponosi tylko część odpowiedzialności".

Obrońca doktora G. mecenas Magdalena Bentkowska-Kiczor uważa, że w tym przypadku wina nie leży po jego stronie. A poza tym najważniejsza jest sama konkluzja. "Według mojej wiedzy, instrumentariuszka zapewniała, że stan wszystkich instrumentów używanych podczas operacji, gazików, rolgazy, zgadza się ze stanem sprzed operacji. Oczywiście za całość procesu odpowiada operator, niemniej jednak operator został w tym przypadku wprowadzony w błąd" - mówi. I dodaje: konkluzja jest jednoznaczna. I nie można obciążać pana doktora Mirosława G. za śmierć pacjenta, który zmarł, przypominam, bodaj w siedemdziesiątej dobie po operacji.

Drugi z pacjentów opisywany w ekspertyzie, miał przeszczep serca. Po czterech dniach zmarł.

Reklama

W przypadku transplantacji decydujące znaczenie ma ustalenie poziomu oporów płuc. I to była kwestia sporna wg biegłego. "(...) czy można zakwalifikować do operacji pacjenta z wysokim poziomem oporów płucnych, których odwracalność nie mogła być zbadana". W jednym miejscu ekspert pisze, że istniało "względne przeciwskazanie do zabiegu". W innym, że "..wskazania do zabiegu (...) należy ocenić bardzo krytycznie...

Według mecenas Bentkowskiej-Kiczor, jej klient, znany z tego, ze operował najcięższe przypadki, nie miał innego wyjścia w tej sytuacji. ."Jednym ośrodkiem, który zgodził się to uczynić, był ośrodek warszawski. Przeszczep to zawsze jest pięćdziesiąt procent szans na życie. Natomiast pozostawienie pacjenta, który jest w stanie umierającym, to skazanie go na śmierć w stu procentach. Pacjent wyraził zgodę na przeszczep serca i przeszczep był jedynym ratunkiem w tym czasie. A co by było gdyby pacjent zmarł? Wówczas można by postawić dokorowi Mirosławowi G. zarzut zaniechania"- dowodzi Bentkowska-Kiczor.

I rzeczywiście prof. Hetzer bierze w obronę kolegę po fachu. Że istniała presja czasu, bo "po stwierdzeniu śmierci mózgowej u dawcy pozostaje tylko kilka godzin na pobranie organów, gdyż potem organy dawcy stają się bezużyteczne" a inne metody ratowania w warszawskiej klinice nie były możliwe. "Inne metody ratowania życia (...) wszczepienie systemu wspomagania serca, transplantacja serca i płuc, na które my byśmy się zdecydowali, w klinice pana dr G. nie były, wegług naszej wiedzy, możliwe".

Czy rzeczywiście, nie dysponował innymi środkami? Chcieliśmy w szpitalu MSWiA zweryfikować te informacje. Bezskutecznie. Rzeczniczka szpitala odmówiła informacji, bo sprawa jest w prokuraturze.