"W tej sprawie na szczęście toczy się już postępowanie. W takiej sytuacji do mojej żony - która znajdowała się pod różnego rodzaju presjami, i do teściowej, którym też postawiono zarzuty, w moim przekonaniu wyłącznie po to, by uniemożliwić mi widzenia, bo aktów oskarżenia do dziś nie ma - przychodzili różni ludzie, obiecując pomoc" - żali się dalej Dochnal.

Reklama

Zwolniony niedawno z aresztu lobbysta narzeka też na sposób prowadzenia śledztwa. "Prokuratorzy pod kierownictwem Olejnika szukali czegoś w różnych zabezpieczonych u mnie dokumentach. Zresztą określenie zabezpieczenie brzmi absurdalnie, bowiem gdy zabierano je z mojego biura, spisano po prostu: 117 segregatorów, każdy po ok. 500 kart. I tyle. Jakie to pole do nadużyć!" - mówi Dochnal.

Opowiada też o kulisach rozprawy sądowej, podczas której zdecydowano o jego dalszym aresztowaniu.

"Odbywało się to w nocy, a sprawę rozpatrywała pani asesor sądu rejonowego, która miała dziecko pozostawione bez opiekunki i tylko o tym myślała, bo przez telefon komórkowy ciągle do kogoś dzwoniła powtarzając: <tak, tak, zaraz wychodzę>. Otóż prokurator, występując o areszt, stawiał zarzut dodatkowy, ale w oparciu o wszystkie poprzednie zarzuty. Wówczas ona, młoda osoba, spojrzała na prokuratora Rocha, który do dziś prowadzi moją sprawę, i prawie krzycząc na niego, z takim charakterystycznym gestem rozłożenia rąk w bezradności czy rozpaczy, mówiła: panie prokuratorze, te zarzuty… niech pan wybierze z tego jakiś jeden, ale sensowny! Wybrał to niby pranie brudnych pieniędzy. Ona wtedy powiedziała: no, dobrze. Może miała nawet poczucie, że zrobiła coś dobrego, bo wprawdzie zastosowała areszt, ale walczyła" - opowiada Marek Dochnal.

Reklama