p

Richard N. Haass*

Skutki zmierzchu dominacji USA

Podstawową cechą XXI-wiecznych stosunków międzynarodowych jest niebiegunowość: nie ma dominacji jednego, dwóch lub kilku państw - istnieją dziesiątki podmiotów dysponujących różnego rodzaju władzą. Jest to zasadnicza zmiana w porównaniu z przeszłością.

Reklama

XX wiek na początku był wielobiegunowy, ale po prawie półwieczu wojen światowych i wielu mniejszych konfliktów wyłonił się świat dwubiegunowy. Z kolei po zakończeniu zimnej wojny i upadku Związku Radzieckiego dwubiegunowość ustąpiła miejsca jednobiegunowości - w systemie międzynarodowym dominowało jedno państwo, a mianowicie Stany Zjednoczone. Dzisiaj jednak władza jest rozproszona i to nadejście niebiegunowości rodzi wiele ważnych pytań. Czym niebiegunowość różni się od innych form porządku międzynarodowego? Jak i dlaczego się wykrystalizowała? Jakie są jej prawdopodobne konsekwencje? Jak powinny na nią zareagować Stany Zjednoczone?

Nowy porządek światowy

Niebiegunowy system międzynarodowy charakteryzuje się tym, że ośrodków władzy jest wiele i mają one zróżnicowany charakter. W systemach wielobiegunowych nie dominuje jeden ani dwa podmioty - systemy te mogą opierać się na współpracy, a nawet przybierać formę przymierza państw (kiedy kilka wielkich mocarstw wspólnie ustanawia reguły gry i dyscyplinuje tych, którzy ich nie przestrzegają). Mogą być konkurencyjne, czyli oparte na równowadze sił, lub konfliktowe - kiedy równowaga załamuje się.

Reklama

Na pierwszy rzut oka dzisiejszy świat wygląda na wielobiegunowy. Największe mocarstwa - Chiny, Unia Europejska, Indie, Japonia, Rosja i Stany Zjednoczone - obejmują ponad połowę ludności świata, wytwarzają 75 procent globalnego PKB i finansują ze swoich budżetów 80 procent światowych wydatków wojskowych. Pozory mogą jednak mylić. Obecny świat zasadniczo odbiega od wielobiegunowości: ośrodków władzy jest znacznie więcej, a spora ich część nie należy do kategorii państw narodowych. Do kardynalnych cech współczesnego systemu międzynarodowego zalicza się właśnie to, że państwa narodowe utraciły monopol na władzę, a na niektórych obszarach także swój prymat. Władza państwa jest ograniczana od góry przez organizacje regionalne i globalne, od dołu przez rozmaite grupy zbrojne i z boku przez organizacje pozarządowe i wielkie przedsiębiorstwa. Władza znajduje się w wielu rękach i w wielu miejscach.

Oprócz sześciu największych mocarstw mamy wiele potęg regionalnych: Brazylię (i być może również Argentynę), Chile, Meksyk i Wenezuelę w Ameryce Łacińskiej, Nigerię i RPA w Afryce, Egipt, Iran, Izrael i Arabię Saudyjską na Bliskim Wschodzie, Pakistan w Azji Środkowej oraz Australię, Indonezję i Koreę Południową w Azji Wschodniej i Oceanii. Na listę liczących się ośrodków władzy można wpisać wiele organizacji: globalnych (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Organizacja Narodów Zjednoczonych, Bank Światowy), regionalnych (Unia Afrykańska, Liga Arabska, Stowarzyszenie Państw Azji Południowo-Wschodniej, Unia Europejska, Organizacja Państw Amerykańskich, Południowoazjatyckie Stowarzyszenie Współpracy Regionalnej) i branżowych (Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, OPEC, Szanghajska Organizacja Współpracy, Światowa Organizacja Zdrowia). Za ośrodki władzy można również uznać regiony państw narodowych, takie jak Kalifornia i Uttar Pradesh, oraz miasta, takie jak Nowy Jork, Sčo Paulo i Szanghaj. Następnie mamy wielkie globalne przedsiębiorstwa dominujące w takich dziedzinach jak energia, finanse czy wytwórczość. Inne podmioty, które należy w tym kontekście wymienić, to media o zasięgu światowym (Al-Dżazira, BBC, CNN), milicje (Hamas, Hezbollah, Armia Mahdiego, talibowie), partie polityczne, instytucje i ruchy religijne, organizacje terrorystyczne (Al-Kaida), kartele narkotykowe i organizacje pozarządowe (Fundacja Gatesów, Lekarze bez Granic, Greenpeace). Dzisiejszy świat w coraz większym stopniu jest światem rozproszonej, a nie skoncentrowanej władzy.

W tej nowej rzeczywistości Stany Zjednoczone nadal będą skupiały w swoim ręku największą władzę. Wydają pół biliona dolarów rocznie na swoje siły zbrojne - a jeśli uwzględnić operacje w Afganistanie i Iraku to 700 miliardów - i dysponują najsprawniejszymi na świecie wojskami lądowymi, powietrznymi i morskimi. Ich gospodarka, wytwarzająca około 14 bilionów dolarów dochodu, jest największa na świecie. Stany Zjednoczone dominują również w dziedzinie filmu, telewizji, informacji i wynalazczości. To wszystko nie powinno przesłaniać względnego spadku potęgi USA, a co za tym idzie - spadku ich wpływów w świecie. Udział Ameryki w światowym imporcie wynosi dzisiaj zaledwie 15 procent PKB Stanów Zjednoczonych stanowi dziś jedną czwartą produktu globalnego, ale proporcja ta będzie malała, ponieważ azjatyckie potęgi gospodarcze i wiele innych krajów rozwija się znacznie szybciej niż USA.

Są również inne wskaźniki schyłku amerykańskiej dominacji ekonomicznej, na przykład powstanie państwowych funduszy inwestycyjnych w takich krajach jak Chiny, Kuwejt, Rosja, Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Łączne zasoby tych funduszy pochodzące w większości z eksportu ropy i gazu sięgają obecnie trzech bilionów dolarów. Według prognoz ich majątek będzie się powiększał o bilion dolarów rocznie. Stanowią one coraz ważniejsze źródło płynności finansowej dla amerykańskich przedsiębiorstw. Wysokie ceny energii windowane przede wszystkim przez popyt chiński i indyjski nieprędko się obniżą, co oznacza dalszy wzrost znaczenia funduszy państwowych. Zagraniczne giełdy papierów wartościowych odciągają kapitał od parkietów amerykańskich. Nowy Jork traci pozycję światowej stolicy finansowej na rzecz Londynu, który prześcignął już swego rywala pod względem liczby debiutów giełdowych. Dolar słabnie wobec euro i funta brytyjskiego i przypuszczalnie czeka go również dewaluacja względem walut azjatyckich. Ponad połowa światowych rezerw walutowych jest obecnie denominowana w walutach innych niż dolar. Nie można również wykluczyć, że państwa naftowe przejdą na rozliczenia w euro. Gospodarka amerykańska byłaby wtedy jeszcze bardziej zagrożona inflacją i kryzysami walutowymi.

Prymat Ameryki jest podważany także w innych dziedzinach, takich jak efektywność militarna i dyplomacja. Budżet obronny nie jest jedynym miernikiem skuteczności wojska. 11 września pokazał, że stosunkowo niewielkim nakładem środków terroryści mogą doprowadzić do ogromnych strat ludzkich i materialnych. Większość współczesnej drogiej broni na niewiele się zdaje w wypadku konfliktów, w których tradycyjne pola bitwy są zastępowane wielkomiejskimi strefami bojowymi. W takich warunkach duża liczba lekko uzbrojonych żołnierzy potrafi dotrzymać pola mniejszej liczbie doskonale wyszkolonych i lepiej uzbrojonych wojsk amerykańskich.

W epoce niebiegunowości potęga i wpływy są coraz mniej powiązane ze sobą. Amerykańskie apele o reformy z reguły będą ignorowane, amerykańskie programy pomocy będą mniej skuteczną marchewką, a narzucane pod naciskiem Ameryki sankcje mniej skutecznym kijem. W negocjacjach dotyczących północnokoreańskiego programu nuklearnego Phenian najbardziej liczył się ze zdaniem Chin. Zdolność Waszyngtonu do wywierania presji na Teheran jest wzmacniana przez udział kilku krajów zachodnioeuropejskich - oraz osłabiana przez niechęć Chin i Rosji do ukarania Iranu. Pekin i Moskwa skutecznie sabotują również międzynarodowe działania mające na celu położenie kresu wojnie w Darfurze. Oprócz Iranu i Korei Północnej odporność na amerykańskie naciski wykazały również Pakistan, Wenezuela i Zimbabwe.

Schyłek amerykańskiej potęgi jest zauważalny także w świecie kultury i informacji. Bollywood produkuje więcej filmów niż Hollywood. Rośnie liczba kanałów i filmów telewizyjnych konkurencyjnych wobec produkcji amerykańskiej. Udział amerykańskich stron internetowych i blogerów w dostarczaniu wiadomości i komentarzy systematycznie spada. Przejście od hegemonii Ameryki do niebiegunowości dokonuje się za sprawą rozprzestrzeniania nie tylko broni, ale również informacji.

Pożegnanie z jednobiegunowością

Charles Krauthammer miał więcej racji, niż sądził, kiedy prawie dwie dekady temu pisał o momencie jednobiegunowym. Dominacja USA była wtedy oczywistością, ale trwała tylko 15 - 20 lat. W wymiarze historycznym był to rzeczywiście jedynie moment. Tradycyjna teoria realistyczna przewidywała koniec jednobiegunowości i nadejście świata wielobiegunowego zgodnie z następującą logiką: wielkie mocarstwa pobudzają konkurencję ze strony innych państw, które się ich obawiają lub zazdroszczą im wpływów. Zwolennikiem tej teorii był również Krauthammer, kiedy pisał: "Bez wątpienia z czasem nadejdzie wielobiegunowość. Za mniej więcej jedno pokolenie pojawią się państwa dorównujące swoją potęgą Stanom Zjednoczonym i świat będzie w swojej strukturze przypominał epokę sprzed pierwszej wojny światowej".

Tak się jednak nie stało. Antyamerykanizm jest zjawiskiem powszechnym, ale nie widać potężnego rywala lub grupy rywali konkurujących ze Stanami Zjednoczonymi na scenie światowej. Do głównych przyczyn tego stanu rzeczy należy zbyt wielka rozbieżność między charakterem potęgi Ameryki i jej potencjalnych rywali. Takie kraje jak Chiny mogą z czasem doścignąć USA pod względem poziomu PKB, ale znaczną część tych środków pochłoną potrzeby gigantycznej ludności (w większości nadal biednej), co oznacza, że środki te nie zostaną przeznaczone na finansowanie rozwoju militarnego i przedsięwzięć zagranicznych. Utrzymanie stabilizacji politycznej w okresie dynamicznego, ale nierównomiernego rozwoju nie będzie łatwym zadaniem. Przed podobnymi wyzwaniami demograficznymi stoją Indie, których rozwój dodatkowo hamuje za bardzo rozbudowana biurokracja i za mało rozbudowana infrastruktura. PKB Unii Europejskiej już dzisiaj jest większy od amerykańskiego, ale UE nie funkcjonuje w zunifikowany sposób charakterystyczny dla państwa narodowego, a ponadto nie ma możliwości i ochoty prowadzić agresywnej polityki typowej dla historycznych wielkich mocarstw. Ludność Japonii kurczy się i starzeje, a w Kraju Kwitnącej Wiśni nie ma już kultury politycznej pozwalającej odgrywać mu rolę mocarstwa. Większe po temu skłonności wykazuje Rosja, ale musi się zmagać z takimi problemami, jak przestarzała gospodarka, kryzys demograficzny i liczne separatyzmy.

To, że moment jednobiegunowy nie ustąpił miejsca klasycznej rywalizacji wielkich mocarstw, po części wynika również z zachowania Stanów Zjednoczonych. Nie chcę przez to powiedzieć, że Ameryka rządzona przez ekipę George'a W. Busha nie zniechęcała do siebie innych państw, bo z pewnością tak było, ale z reguły postępowała w taki sposób, że inne państwa nie dostrzegały w USA zagrożenia dla swoich żywotnych interesów narodowych. Pojawia się wiele zastrzeżeń co do słuszności i legalności amerykańskiej polityki zagranicznej, ale z reguły kończy się na potępieniach (i braku współpracy), a nie kontratakach.

Kolejną przeszkodą na drodze do wielobiegunowości jest to, że dla wielu potencjalnych rywali USA obecny system jest korzystny z punktu widzenia rozwoju gospodarczego i stabilizacji politycznej, toteż nie chcą go destabilizować. Ich interes narodowy jest ściśle powiązany ze swobodą przepływu towarów, usług, ludzi, energii, inwestycji i technologii, a Stany Zjednoczone są najważniejszym strażnikiem tego modelu. Potrzeba integracji z globalnym systemem łagodzi rywalizację i konflikty.

Mimo że nie pojawiły się konkurencyjne supermocarstwa, epoka jednobiegunowości dobiegła jednak końca. Jej kres tłumaczą trzy czynniki. Pierwszy ma charakter historyczny. Państwa rozwijają się, coraz lepiej wytwarzają i wykorzystują zasoby ludzkie, finansowe i techniczne, które przesądzają o zamożności kraju. To samo dotyczy korporacji i innych organizacji. Procesu powstawania nowych ośrodków władzy nie da się zatrzymać. W rezultacie mamy coraz więcej regionalnych podmiotów i globalnych wpływów.

Czynnik drugi to polityka realizowana przez samą Amerykę. Z powodu swoich posunięć i zaniedbań Stany Zjednoczone przyspieszyły proces powstawania alternatywnych ośrodków władzy na świecie i osłabiły własną pozycję wobec nich. Do grona zabójców jednobiegunowości należy amerykańska polityka energetyczna, a raczej jej brak. Od czasu pierwszych kryzysów naftowych w latach 70. zużycie ropy w USA wzrosło o prawie 20 procent, a import tego surowca jest teraz ponad dwa razy większy. Ten wzrost popytu w ciągu niecałej dekady wywindował cenę ropy z 20 do grubo ponad 100 dolarów za baryłkę. Skutkuje to gigantycznym transferem pieniędzy i wpływów do potentatów naftowych. Jednym słowem amerykańska polityka energetyczna doprowadziła do tego, że producenci ropy i gazu dołączyli do grupy geopolitycznych potęg.

Swoją rolę odegrała również polityka gospodarcza USA. Prezydent Lyndon Johnson był powszechnie krytykowany za jednoczesne prowadzenie wojny w Wietnamie i zwiększanie wydatków wewnętrznych. Prezydent Bush toczy kosztowne wojny w Afganistanie i Iraku, pozwala instytucjom federalnym na zwiększanie wydatków uznaniowych w tempie ośmiu procent rocznie i tnie podatki. W rezultacie Stany Zjednoczone, które w 2001 roku zanotowały 100 miliardów dolarów nadwyżki budżetowej, w 2007 roku miały 250-miliardowy deficyt. Istotniejszy jest jednak deficyt na rachunku bieżącym, który przekroczył 6 procent PKB. Wywiera to presję na obniżanie wartości dolara, pobudza inflację i oznacza transfer bogactwa - a tym samym władzy - w inne rejony świata. Do zaostrzenia tych problemów przyczynił się kryzys hipoteczny wynikający ze zbyt mało rygorystycznych przepisów regulujących rynek kredytów mieszkaniowych.

Swój udział w obniżeniu pozycji USA w świecie ma również wojna w Iraku kosztowna z wojskowego, gospodarczego, dyplomatycznego i społecznego punktu widzenia. Przed wielu laty historyk Paul Kennedy postawił tezę o imperialnym przeszarżowaniu, z której wynikało, że podobnie jak dawne imperia Amerykę czeka schyłek wynikający z tego, że podporządkowała sobie - niekoniecznie w sposób formalny - obszary zbyt duże w stosunku do możliwości utrzymania tam swojej władzy. Teoria Kennedy'ego sprawdziła się najpierw w wypadku Związku Radzieckiego, ale również Stany Zjednoczone - przy całej swojej dynamice i mechanizmach korekcyjnych - okazały się jej doskonałym potwierdzeniem. Amerykańska armia będzie odczuwała skutki Iraku jeszcze przez wiele, wiele lat, ale istotniejszy od tego jest fakt, że Ameryka nie posiada dostatecznego potencjału militarnego, aby kontynuować obecne operacje na dotychczasowym poziomie, nie mówiąc już o braniu na siebie jakichś nowych poważnych ciężarów.

Trzecim czynnikiem, który doprowadził do dzisiejszej niebiegunowości, jest globalizacja zwiększająca ilość, tempo i znaczenie międzynarodowych przepływów prawie wszystkiego - od narkotyków, e-maili, gazów cieplarnianych, towarów i ludzi po sygnały telewizyjne, wirusy (komputerowe i prawdziwe) czy broń.

Globalizacja wzmacnia niebiegunowość na dwa zasadnicze sposoby. Po pierwsze, wiele wspomnianych przepływów odbywa się poza kontrolą i bez wiedzy rządów, co oznacza spadek znaczenia państw, w tym także wielkich mocarstw. Po drugie, te same przepływy często zwiększają możliwości podmiotów niepaństwowych, takich jak eksporterzy energii (bogacący się kosztem importerów), terroryści (wykorzystujący internet do werbunku i szkolenia, międzynarodowy system bankowy do przenoszenia zasobów finansowych, a globalny system transportowy do przenoszenia zasobów ludzkich), państwa bandyckie (działające na czarnych i szarych rynkach) oraz wielkie korporacje (które mogą dokonywać szybkich transferów personelu i kapitału). Coraz lepiej widać, że bycie najsilniejszym państwem nie oznacza już quasi-monopolu na władzę gromadzoną i sprawowaną przez jednostki i grupy.

Niebiegunowy nieporządek

Narastająca niebiegunowość będzie niekorzystna dla Stanów Zjednoczonych, ale także dla wielu innych krajów. Waszyngtonowi trudniej będzie stanąć na czele zbiorowych inicjatyw mających na celu rozwiązanie regionalnych i globalnych problemów. Jeden z powodów jest czysto arytmetyczny: im więcej silnych podmiotów realizujących swoje wpływy, tym trudniej o skoordynowane i spójne działania. Pouczającym tego przykładem jest brak porozumienia podczas rozmów o wolnym handlu w Dosze.

Niebiegunowość zwiększy również liczbę zagrożeń dla państw takich jak Stany Zjednoczone. Zagrożenia te to państwa bandyckie, eksporterzy nośników energii, którzy mogą zdecydować o zmniejszeniu ich wydobycia, czy banki centralne, których działania bądź zaniechania mogą zdestabilizować kurs dolara. Rezerwa Federalna dwa razy się zastanowi, zanim kolejny raz obniży stopy procentowe, by nie pogłębiać tendencji do rezygnacji z amerykańskiej waluty. Są na świecie gorsze rzeczy niż recesja.

Kolejny przykład to Iran, który może realizować politykę nuklearyzacji właśnie dzięki niebiegunowości. Korzystając ze wzrostu cen ropy, państwo ajatollahów stało się regionalnym mocarstwem, które ma wpływ na sytuację w Iraku, Libanie, Syrii, na terytoriach palestyńskich i w innych krajach, jak również w OPEC. Dysponuje wieloma źródłami pozyskiwania technologii i rynkami zbytu na surowce energetyczne. Wreszcie w wyniku niebiegunowości Waszyngton nie może rozprawić się z Iranem w pojedynkę, ponieważ większość możliwych do zastosowania środków - sankcje polityczne i gospodarcze oraz zablokowanie Teheranowi dostępu do technologii jądrowej i materiałów rozszczepialnych - wymaga współpracy ze strony innych.

Nawet jeśli przejście do niebiegunowości było nieuchronne, to jej konkretny kształt już nie. Parafrazując teoretyka stosunków międzynarodowych Hedleya Bulla, globalna polityka zawsze jest mieszanką anarchii i porządku. Proporcje tych składników podlegają jednak zmianom. Nad światem niebiegunowym trzeba pracować, bo porządek nie wyłoni się w nim sam. Wręcz przeciwnie, puszczony na żywioł, świat ten będzie nabierał coraz bardziej chaotycznego charakteru, co wynika z prawa entropii: systemy złożone z dużej liczby cząstek przy braku oddziaływania z zewnątrz zmierzają ku większej przypadkowości.

Stany Zjednoczone mogą i powinny podjąć kroki zmniejszające prawdopodobieństwo tego, że świat niebiegunowy stanie się kotłem destabilizacji. Nie jest to apel o unilateralizm, lecz o zrobienie porządku we własnym domu. Jednobiegunowość jest już historią, ale Stany Zjednoczone nadal mają największy wpływ na kształt systemu międzynarodowego. Pozostaje pytanie, czy ten wpływ zachowają.

Najważniejszą kwestią jest energia. Obecny poziom jej zużycia i importu przez Amerykę sprzyja niebiegunowości, przyczyniając się do transferu ogromnych środków finansowych do producentów ropy i gazu. Zmniejszenie zużycia osłabiłoby presję cenową, zredukowało podatność amerykańskiego rynku na manipulacje ze strony dostawców i spowolniło tempo zmian klimatycznych. Na dodatek można to zrobić bez szkody dla amerykańskiej gospodarki. Niezwykle istotne jest także wzmocnienie bezpieczeństwa wewnętrznego. Terroryzmu, podobnie jak chorób, nie da się wykorzenić. Zawsze będą ludzie nieumiejący zintegrować się ze społeczeństwem i dążący do celów, których nie można zrealizować metodami tradycyjnej polityki. Niekiedy, nawet przy najlepszych staraniach sił bezpieczeństwa terroryści będą odnosić sukces. Potrzeba zatem działań, które pozwolą złagodzić efekty skutecznych zamachów.

Kolejna ważna sprawa to zahamowanie procesu rozprzestrzeniania broni jądrowej i materiałów rozszczepialnych. Jednym z rozwiązań jest wprowadzenie międzynarodowego systemu wzbogacania uranu do celów energetycznych i systemu składowania odpadów. Państwom, które dążą do zdobycia broni jądrowej do obrony przed agresywnymi sąsiadami należy udzielić gwarancji bezpieczeństwa i wzmocnić ich systemy antyrakietowe. Wobec państw z nuklearnymi ambicjami można stosować surowe sankcje, a w ostateczności interweniować zbrojnie.

Ta ostatnia kwestia wymaga szerszego omówienia. Ataki prewencyjne - zapobiegające bezpośredniemu zagrożeniu - są powszechnie akceptowane jako forma samoobrony, ale budowa arsenału jądrowego (czy biologicznego) nie spełnia definicji bezpośredniego zagrożenia. Takich ataków nie należy całkowicie wykluczać, ale nie można też podnosić ich do rangi zasady - i to z trzech powodów: są trudne do skutecznego przeprowadzenia, mogłyby skłonić rządy do prób pozyskania broni jądrowej jako środka odstraszającego i podważyłyby zakorzenioną w prawie międzynarodowym normę, zgodnie z którą siły można użyć tylko w obronie własnej.

Jeśli nie chcemy, by epoka niebiegunowości była epoką destabilizacji, musimy skutecznie zwalczać terroryzm. Istnieje wiele metod osłabiania organizacji terrorystycznych za pomocą środków wywiadowczych, policyjnych i wojskowych, ale jesteśmy z góry skazani na porażkę w tej grze, jeśli nie zmniejszymy liczby terrorystycznych rekrutów. Rodzice, duchowni i politycy muszą zdelegitymizować terroryzm, piętnując jego wyznawców. Co jeszcze istotniejsze - rządy muszą znaleźć sposób na zintegrowanie wyalienowanych młodych ludzi ze społeczeństwem, przede wszystkim stwarzając im atrakcyjne możliwości polityczne i gospodarcze. Skutecznym narzędziem integracji może być handel. Rozbudowane stosunki handlowe dają rządom silny bodziec do unikania konfliktów, a ponadto handel jest istotnym czynnikiem rozwoju, zwiększając możliwości samorealizacji przez obywateli. Należy kontynuować dążenia do rozbudowy i pogłębienia systemu wolnego handlu, zmniejszenia dotacji dla krajowych producentów, obniżenia ceł i likwidacji barier pozataryfowych. Jak wiadomo, dążenia te napotykają opór niektórych grup mieszkańców krajów rozwiniętych, trzeba więc zaproponować im rekompensaty w postaci zwiększenia środków na służbę zdrowia, systemy emerytalne, edukację, szkolenia zawodowe i zabezpieczenia społeczne. Reformy te są kosztowne i nie zawsze uzasadnione (przyczyną utraty pracy częściej jest innowacja techniczna niż konkurencja zagraniczna), ale per saldo warto je podjąć ze względu na polityczne i gospodarcze korzyści z ekspansji wolnego handlu. Podobną ochroną należy objąć swobodę przepływu kapitału. Należałoby powołać światową organizację inwestycji, która walczyłaby z inwestycyjnym protekcjonizmem, dbałaby o transparentność inwestorów i tworzyłaby mechanizmy rozstrzygania sporów w sytuacjach, gdy państwa blokowałyby inwestycje, powołując się na względy bezpieczeństwa narodowego.

Wreszcie Stany Zjednoczone powinny wzmocnić swoje możliwości radzenia sobie z problemem państw upadłych: jak temu zjawisku zapobiegać i jak uporać się z jego konsekwencjami. Wymaga to zwiększenia liczebności armii, stworzenia cywilnej instytucji, która wspomagałaby wojsko w dziele budowy struktur państwowych w takich krajach jak Afganistan i Irak oraz kontynuowania pomocy gospodarczej i wojskowej dla państw, którym grozi upadek.

Nie aż tak samotne supermocarstwo

W świecie niebiegunowym niezbędny będzie multilateralizm, ale tak zrekonstruowany, by odzwierciedlał nowe realia. Należy zmodyfikować skład Rady Bezpieczeństwa i grupy G8. Za wzór może posłużyć niedawne spotkanie na forum ONZ poświęcone koordynacji międzynarodowych działań w sytuacjach zagrożeń epidemiologicznych. Wzięli w nim udział przedstawiciele rządów, agend ONZ, organizacji pozarządowych, firm farmaceutycznych, fundacji, instytutów badawczych i uniwersytetów. Podobny był skład uczestników konferencji na temat zmian klimatycznych, która odbyła się w grudniu 2007 roku na Bali. Niewykluczone, że nowy multilateralizm będzie musiał przybrać mniej formalną i mniej całościową postać, przynajmniej w fazie początkowej. Obok organizacji potrzebne będą sieci. Uzyskiwanie zgody wszystkich podmiotów na wszystkie propozycje będzie coraz trudniejsze. Stany Zjednoczone powinny rozważyć zawężenie celów i podpisywanie porozumień z mniejszą liczbą partnerów. Za wzór może posłużyć handel: umowy dwustronne i regionalne wypełniają próżnię powstałą w wyniku fiaska ostatniej rundy negocjacji o wolnym handlu. Podobna metoda powinna się sprawdzić w wypadku problemu zmian klimatycznych: można zawierać porozumienia dotyczące tylko pewnych aspektów tego zjawiska (na przykład wyrębu lasów) albo tylko niektórych krajów (na przykład emitujących najwięcej dwutlenku węgla). Innymi słowy, najbardziej pożądany byłby multilateralizm a` la carte.

Niebiegunowość komplikuje dyplomację. W świecie niebiegunowym nie tylko istnieje więcej podmiotów. Jego cechą jest też brak pewnych bardziej przewidywalnych struktur i relacji, które charakteryzowały światy jednobiegunowe, dwubiegunowe i wielobiegunowe. Przede wszystkim stracą na znaczeniu sojusze jako wymagające przewidywalnych zagrożeń, ideałów i zobowiązań, które w świecie niebiegunowym będą towarami deficytowymi. Relacje staną się bardziej selektywne i sytuacyjne. Trudniej będzie zaklasyfikować inne kraje do grona sojuszników albo przeciwników. Zaobserwujemy wiele przypadków współpracy w jednych kwestiach i konfliktu w innych. Wzrośnie wartość konsultacji, budowania koalicji i dyplomacji koncyliacyjnej. Stany Zjednoczone stracą luksus prowadzenia polityki zagranicznej według zasady: Kto nie z nami, ten przeciwko nam.

Niebiegunowość będzie trudna i niebezpieczna, ale dążenie do pogłębienia globalnej integracji zaowocuje wzrostem stabilności. Stworzenie grupy rządów i innych podmiotów lansujących multilateralizm oparty na współpracy byłoby wielkim krokiem do przodu. Nazwijmy to niebiegunowością sprzymierzoną. Niebiegunowość nie zostałaby wyeliminowana, ale łatwiej byłoby ją kontrolować. Wzrosłyby też szanse na to, że system międzynarodowy nie zdegeneruje się i nie rozpadnie.

Richard N. Haass

© 2008 Council on Foreign Relations, publisher of Foreign Affairs. All rights reserved. Distributed by Tribune Media Services.

przeł. Tomasz Bieroń

p

*Richard N. Haass, ur. 1951, amerykański politolog i dyplomata, ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych. Od 2003 roku pełni funkcję przewodniczącego Council on Foreign Relations. W latach 1989 - 1993 był doradcą prezydenta Busha seniora oraz jednym z dyrektorów w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa USA, gdzie zajmował się sprawami Bliskiego Wschodu. Wykładał na Harvardzie, pracował też jako ekspert w Departamencie Stanu oraz w Brookings Institution. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Economic Sanctions and American Diplomacy" (1998) oraz "The Opportunity: America's Moment to Alter History's Course" (2006). Po polsku ukazała się książka "Rozważny szeryf: Stany Zjednoczone po zimnej wojnie" (2004).