Od kilku tygodni na łamach "Europy" toczy się dyskusja poświęcona najważniejszym celom polskiej polityki. Co jest priorytetem w polityce wewnętrznej? Jaki kierunek powinna obrać w najbliższej przyszłości polityka zagraniczna? Czy obecny rząd ma świadomość wyzwań stojących przed Polską? Na te pytania odpowiadali dotychczas m.in. Bronisław Łagowski, Andrzej Nowak, Kinga Dunin i Wiesław Chrzanowski. Dziś kolejne głosy - znanego socjologa Edmunda Wnuka-Lipińskiego oraz jednego z najważniejszych polityków Platformy Jacka Saryusz-Wolskiego. Ten ostatni zwraca uwagę, że polska polityka przekroczyła już etap gonienia Zachodu i nadrabiania wieloletnich opóźnień. Dziś pora na wejście do europejskiej pierwszej ligi, wzięcie realnej odpowiedzialności za kształt zjednoczonej Europy. Nie da się tego dokonać - twierdzi Saryusz-Wolski - bez zmiany wizerunku Polski. Musimy zerwać z obrazem kraju prowincjonalnego, który z trudem nadąża za europejską czołówką. Nie oznacza to, że Polska powinna zawsze agresywnie upominać się o swoje albo nieustannie prowokować konflikty. Nie oznacza też, z drugiej strony, całkowitej uległości wobec żądań europejskich wielkich. Rozsądna polityczna asertywność polega na tym, by zachowując wizerunek odpowiedzialnego partnera, jednocześnie umacniać swoją pozycję.

Reklama

p

Jacek Saryusz-Wolski*

Polska w pierwszej lidze Europy

Przez ostatnie 20 lat polska polityka zagraniczna była polityką nadganiania. Dziś jednak - z czego znakomicie zdają sobie sprawę PO i rząd Donalda Tuska - najwyższy czas na zmiany. Polska wyrosła już z krótkich spodenek. Zamiast wykorzystywać kolejne okazje do siedzenia cicho powinna aspirować do europejskiej pierwszej ligi, nawet jeśli nasz obecny potencjał gospodarczo-ludnościowy nadal pozostaje niższy od europejskiej czołówki. Tylko wtedy będziemy mogli aktywnie i konsekwentnie dążyć do realizacji najważniejszych celów, jakie dziś przed nami stoją: konsolidacji pozycji Polski w Unii Europejskiej oraz NATO, a także umacniania stosunków sąsiedzkich.

Reklama

Za najbardziej istotne wyzwania w ramach polityki unijnej uważam racjonalną eksploatację możliwości, jakie dają nam fundusze europejskie, wykorzystywanie naszej pozycji w Komisji Europejskiej i Parlamencie Europejskim oraz realizację wspólnej polityki obronnej Unii, która powinna być dla nas drugą - poza NATO - polisą ubezpieczeniową. W wypadku NATO mamy do czynienia z bardziej szczegółowymi celami. Kluczowe jest zwłaszcza dalsze podtrzymywanie znaczenia artykułu piątego statutu Sojuszu zrównującego ewentualny atak na jednego z członków z atakiem na cały blok. Za dobre dla naszego kraju uważam również to, że działalność NATO wykracza poza teatr euroatlantycki, czego przykładem jest misja w Afganistanie.

Osobną kwestią dotyczącą NATO jest konieczność multilateralizacji wielu istotnych pod względem strategicznym kwestii, jak choćby negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej. Polska od dawna dążyła do tego, by propozycja budowy tarczy omawiana była na forum całej organizacji, a nie wyłącznie w dwustronnych negocjacjach polsko-amerykańskich. To że tak się w końcu stało, uważam za rozwiązanie korzystne niezależnie od pewnych trudności, jakie obserwujemy aktualnie w negocjacjach z Amerykanami. Tym bardziej że obecna polityka rządu wobec Stanów Zjednoczonych zadaje kłam tezie Bronisława Łagowskiego, jakoby Polska była białym murzynem Waszyngtonu. Choć pogląd Łagowskiego jest bardzo radykalny i osobiście nie określiłbym żadnego etapu naszych relacji z USA po roku 1989 w tak drastyczny sposób, polska polityka w stosunku do Stanów Zjednoczonych rzeczywiście była często błędna. Przyczyn tych błędów doszukiwałbym się w tragicznych doświadczeniach historycznych i wynikającej stąd bardzo wyraźnej w Polsce potrzeby posiadania silnego zewnętrznego sojusznika. Współcześnie jednak - i moim zdaniem obecny rząd dostrzega tę potrzebę - polityka zagraniczna Polski powinna opierać się przede wszystkim na zaktualizowanej analizie priorytetów i zagrożeń naszego kraju przy traktowaniu doświadczeń historycznych jako wskazówki pomagającej zanalizować dzisiejsze pole widzenia, a nie jako permanentnego déja vu.

Reklama

Tego rodzaju ambitne cele nie mają jednak szans realizacji bez zmiany wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Z zadowoleniem stwierdzam, że obecny rząd tę zależność dostrzega. Nie możemy dłużej być uznawani za prowincjonalny kraj Europy Środkowo-Wschodniej, który małymi kroczkami, po cichu posuwa naprzód swoją transformację i któremu nieustannie można wypominać wiele obciążeń związanych z dawnym ustrojem, począwszy od mentalności homo sovieticus przez brak kultury politycznej aż po niewydolną administrację.

Zaznaczyć wypada jednak, że dobry wizerunek nigdy nie może być celem samym w sobie - praca nad nim musi być sprzężona z dążeniem do osiągnięcia realnych efektów. W przeciwnym razie efekty są zazwyczaj marne. Świat pełen jest bardzo miłych krajów, które w polityce zagranicznej znaczą niewiele. Prowadzi to często do paradoksalnej sytuacji, w której im lepiej dany kraj jest postrzegany, tym mniejsze są jego możliwości oddziaływania. Dlatego polityka wizerunkowa ma sens tylko wtedy, gdy jest ściśle sprzężona z polityką realnych efektów.

Inną ważną kwestią, o której polscy dyplomaci niejednokrotnie zapominali, jest to, że dobra polityka zagraniczna zaczyna się na własnym podwórku. Szczególnie dziś, gdy dyplomacja przestała już być domeną wąskiego kręgu ministrów i najwyższych urzędników. Nawet burmistrzowie średniej wielkości miast, współpracując z zagranicznymi ośrodkami partnerskimi, współtworzą politykę zagraniczną. Dlatego jednym z zasadniczych wyzwań dyplomacji pozostaje uspołecznienie polityki zagranicznej. Jej zasadnicze cele powinny zyskać zrozumienie i jak najpełniejszą akceptację społeczną.

Można mieć wątpliwości, czy wymienione przeze mnie projekty mają szansę na realizację bez zasadniczej przemiany tożsamości Polaków. Uważam jednak, że tożsamość najlepiej zbudują oni sami - opierając się na asertywności i realnych sukcesach, czyli polityce emancypacyjno-modernizacyjnej. Rolą polityków nie jest meblowanie dusz ludzi, ale jedynie tworzenie takich warunków funkcjonowania państwa i społeczeństwa, by obywatele mogli swoją duszę urządzać sami. Asertywność zaś wcale nie musi prowadzić do pieniactwa i wymachiwania szabelką. Przykładem jej skutecznego zastosowania jest Hiszpania, która po okresie izolacji pod władzą dyktatury bardzo szybko zdołała przekształcić się w wyemancypowany kraj europejskiej czołówki. Tego samego oczekuję od polityki polskiej. Równajmy w górę!

Jacek Saryusz-Wolski

p

*Jacek Saryusz-Wolski, ur. 1948, polityk Platformy Obywatelskiej, poseł do Parlamentu Europejskiego, dr nauk ekonomicznych. Był jednym z głównych uczestników negocjacji przed wejściem Polski do UE. W latach 2004 - 2007 pełnił funkcję wiceprzewodniczącego PE, a od 2007 roku przewodniczy tamtejszej komisji budżetowej. W kraju jest przewodniczącym Kolegium Europejskiego w Natolinie oraz wykładowcą Collegium Civitas. W "Europie" nr 213 z 2 maja br. opublikowaliśmy wywiad z nim "Polska musi wejść do pierwszej ligi UE".