Monika Olejnik, publicystka Radia Zet

W sprawie 14-letniej Agaty została przekroczona jakaś granica. Straszne, że nagle o jej życiu rozprawia cała Polska. To wielki dramat, kiedy tak młoda dziewczyna znajdzie się nagle na ustach wszystkich. Gdyby rzeczywiście była zgwałcona, a lekarze odmawiali jej zabiegu, wówczas dziennikarze powinni się zaangażować w ochronę jej praw. Tym razem jednak wcale nie wiemy, czy rzeczywiście doszło do gwałtu, czy ona chce tego dziecka, kto ją namawiał do aborcję, albo kto ją jej utrudniał. Ewidentnie na samym początku tej historii doszło do jakiegoś przekłamania. Nie wiem, kto ją opowiedział dziennikarzom i czy opowiedział ją rzetelnie. Wiem jednak na pewno, że za 14-letnią dziewczyną z ogromnym życiowym problemem nie mają prawa chodzić obcy ludzie: zarówno ci, którzy namawiają ją do aborcji, jak i ci, którzy chcą ją od tego odwieść. To jest sprawa tej dziewczynki, ojca jej dziecka oraz ich rodziców. Sama byłam wstrząśnięta historią o rzekomym gwałcie i o lekarzach, którzy nie chcieli pomóc. Poruszyłam ten temat w niedzielę na antenie Radia Zet, ale później okazało się, że są różne wersje zdarzeń. "Gazeta” opisuje, że dziewczynka była zgwałcona, a DZIENNIK, że nie. Być może Agata sama zmienia zdanie, być może nie wszystko powiedziała policji - mała dziewczynka w szoku nie musi być racjonalna. Wygląda jednak na to, że dziennikarze, chcąc pomóc, zaszkodzili; dali się zmanipulować i niepotrzebnie wdali w dyskusję o czyimś bardzo prywatnym życiu. Co więcej, ci którzy się modlą, by urodziła dziecko, w tej modlitwie ogłosili całemu światu jej prawdziwe nazwisko. Niestety.

Reklama

Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów

Nagłaśnianie w mediach historii - zgwałconej czy nie - 14-latki w ciąży jest w moim przekonaniu złą decyzją, i to niezależnie od komentarza, jaki towarzyszy opisowi: czy jest to komentarz akcentujący jej prawo do przerwania ciąży, czy wręcz przeciwnie. Ogromny rozgłos poważnie naraża na szwank wrażliwość tej dziewczynki i tak wystawionej na bardzo trudną życiową próbę. Dziennikarze nie są od tego, żeby opisywać przypadki niechcianej ciąży i roztrząsać na łamach, czy należy ją usunąć, czy nie. Rozumiem, że na tak trudny temat można napisać jakiś pogłębiony reportaż - za zgodą głównej bohaterki i jej bliskich. W tym przypadku jednak wykorzystano tę historię jako pretekst do dyskusji ideowej, i źle się stało. Jestem dziennikarzem i pisałam reportaże o najróżniejszych życiowych dramatach, ale nie przyszłoby mi do głowy tak obcesowo wystawiać konkretną, młodą dziewczynę na publiczny widok i zainteresowanie. Zamiast z należną delikatnością przygotować - ewentualnie - reportaż, zastosowano publicystykę: wykorzystano dramat żywej, konkretnej osoby dla rozpętania dyskusji światopoglądowej. To postępowanie naganne, zwłaszcza w gazecie, która uchodzi za opiniotwórczą, a - chcąc nie chcąc - weszła w buty kreatorów sensacji. Sensacji niezdrowej i niepożądanej, nagłaśnianej ze szkodą dla konkretnego człowieka. To żerowanie na bolesnej i bardzo intymnej sytuacji ludzkiej. Nawet jeśli bohater takiej historii chce o sobie opowiadać i - często nie do końca świadomie - godzi się na publikację, dziennikarz i tak ma obowiązek zachować najwyższą wstrzemięźliwość i delikatność, bo ciąży na nim odpowiedzialność za upublicznienie ludzkiej intymności.

Dorota Gawryluk, Publicystka TV Biznes

"Gazeta Wyborcza” ewidentnie popełniła błąd w sztuce dziennikarskiej. Błąd podyktowany tym, że konkretna historia młodej dziewczyny miała posłużyć dziennikarzom do osiągnięcia ideologicznego celu. A rzetelność dziennikarska polega na tym, że media zamiast uprawiać ideologię, rzetelnie relacjonują wydarzenia z wysłuchaniem wszystkich stron. Niestety, sprawa rzekomej odmowy aborcji zgwałconej dziewczynce znakomicie nadawała się do wciągnięcia na sztandar politycznej walki o liberalizację przepisów aborcyjnych, którą "Gazeta” prowadzi od dawna. W tym opisie tyleż chodziło o pomoc Agacie, ile o wykorzystanie jej historii na ideologicznej wojnie. A jak się idzie na wojnę, trzeba się liczyć z ofiarami. Tym razem w sposób oczywisty polegli dziennikarze: swoją publikacją niesprawdzonych faktów ponieśli porażkę. To jest niestety często nadużywana metoda, by jednostkowe, dramatyczne i najbardziej skrajne przypadki wykorzystywać dla zilustrowania problemu i podbudowania swojej tezy. Tym razem ucierpiał rzetelny opis przypadku po to, by udowodnić tezę o inwazji "szwadronów życia”, które osaczają skrzywdzone dziewczynki i zmuszają je do rodzenia niechcianych dzieci. Rozprawianie w ogólnopolskiej, opiniotwórczej gazecie, czy 14-latka z Lublina powinna przerwać ciążę ,czy nie, jest poważnym niezrozumieniem roli dziennikarza. Pewnie w ogóle by mnie to jednak nie interesowało, gdyby nie to, że dziennikarze "Gazety Wyborczej” są mistrzami w wytkaniu błędów innym i próbują wszystkim wmówić, że etyka jest zawsze po ich stronie.

Larry Kilman, World Association of Journalists

Sytuacja, w której nazwisko niepełnoletniej przedostaje się do mediów - bez względu na to, czy rzeczywiście zgłosiła przypadek gwałtu, czy tego nie zrobiła, a takie podejrzenie istnieje - nie jest zgodne ze standardami dziennikarstwa, które obowiązują w krajach zachodnich. Rozumiem, że na trop dziewczynki wpadli internauci i to oni podali jej nazwisko do wiadomości, ale dziennikarze mieli obowiązek dbać o to, by tożsamości bohaterki artykułu nie ujawniać, jeśli nie chciała jej zdradzać ani ona sama, ani nie zgadzali się na to jej opiekunowie. Nie wydaje mi się, żeby ten przypadek miał jakikolwiek związek z obroną wolności słowa. Nikt nie zabrania dziennikarzom, by prowadzili własne śledztwo i zdawali relacje z jego wyników. Trzeba jednak pamiętać o dochowaniu dziennikarskiej rzetelności i brać pod uwagę, jakie mogą być następstwa takich publikacji.

Reklama

Jarosław Gugała, redaktor naczelny "Wydarzeń” Polsatu

Im dłużej zastanawiam się nad historią 14-letniej Agaty, tym mam głębsze poczucie, że dziennikarze przekroczyli granicę dziennikarskiej ciekawości. Mam wrażenie, że cała dyskusja służy jedynie roznieceniu światopoglądowego sporu, bez liczenia się z losem tej dziewczyny. Nastolatki zachodzą w ciążę w całej Polsce, w każdym mieście, miasteczku i wsi, i nikt się nad nimi specjalnie nie pochyla i nie zastanawia, dlaczego do tego doszło i jak można im pomóc. W aktualnej dyskusji znów chodzi jedynie o wymianę argumentów w odwiecznym sporze, czy wolno przerywać ciążę, czy nie - zresztą bez nadziei na porozumienie. Ta historia daje się świetnie wykorzystać w różnych celach: żeby dowieść nieżyciowości przepisów, żeby rytualnie powtórzyć stanowisko tych czy innych publicystów na temat zabijania nienarodzonych dzieci, wreszcie żeby wzbudzić niezdrową sensację i zwyczajnie podbić wyniki sprzedaży gazety. Nie da się ukryć, że w Polsce jest potrzebna społeczna debata nad dopuszczalnością przerywania ciąży, ale na pewno nie jest potrzebna debata nad dramatycznym wyborem, przed jakim stanęła 14-letnia Agata z Lublina. Górę nad jej dobrem wzięły jednak emocje i sensacyjność tematu. Pogoń za sensacją jest zaś zawsze podlana chęcią zysku i niczym więcej. Jest więc dramatem, jeśli dla pieniędzy media poświęcają dobro, intymność, wrażliwość ludzkiej jednostki. Zwłaszcza że wkrótce dziennikarze nasycą się tą historią, a Agata i jej rodzina zostaną sami, naznaczeni piętnem tego dramatu na bardzo długo. I tego aspektu w rozpętanej przez media dyskusji nie widać wcale. Dziennikarze zachowali się niestety jak stado kupców, którzy usiłują zrobić na życiowym problemie dziewczyny jak największy szmal.

Tim Dowling, dziennikarz "The Guardian”

Niesprawdzone wiadomości niestety coraz częściej stają się pożywką dla mediów. Są nabojem do pustych często dziennikarskich armat. I mam wrażenie, że historia polskiej 14-latki jest właśnie takim mięsem armatnim, wydarzeniem wykreowanym na potrzeby gazety. W Wielkiej Brytanii tego typu sytuacje niestety również mają miejsce. Najgłośniejsza z nich to historia porwania Madeleine McCann. "Daily Express”, korzystając z zainteresowania tematem, starał się opowiedzieć historię o Madeleine, koncentrując uwagę na wątkach, które sugerowały, że to rodzice upozorowali porwanie dziewczynki. W każdym z artykułów pojawiały się sprawdzone i niesprawdzone informacje, które potwierdzać miały winę rodziców. Działo się tak z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że jeśli zaserwujemy czytelnikom tak atrakcyjną historię, to sprzedaż gazety rośnie. Zresztą w tym przypadku samo porwanie nie wystarczało - dlatego podkręcono temat tak, by żyła nim cała Europa. Po drugie dziennikarze bardzo często - częściej, niż nakazuje im to dziennikarski obowiązek - posiłkują się informacjami niesprawdzonymi. Zwyczajną plotką. Najsmutniejsze jest jednak to, że do takiego plotkarskiego poziomu schodzą nawet poważne gazety. Pogodziliśmy się z tym, że tabloidy prowokują czy wręcz piszą nieprawdę, by podnieść sprzedaż, licząc się przy tym z kosztownym procesem sądowym. Ale to już nie jest dziennikarstwo. A z pewnością nie dziennikarstwo opiniotwórcze.

Krzysztof Skowroński, dyrektor Programu III Polskiego Radia

Gdyby "Gazeta Wyborcza” była tabloidem, pewnie nie zastanawiałbym się, czy mogła opisać w taki sposób historię 14-latki, czy nie. W tabloidach to się zdarza. Smutne jest właśnie to, że "Wyborcza” uważana jest za dziennik opiniotwórczy, a posunęła się do manipulacji, przesądzając, że Agata została zgwałcona i nie chce tego dziecka, a księża ścigają ją po Polsce i zmuszają, by urodziła. Tymczasem fakty okazały się inne i nie tak jednoznaczne. Bo w Polsce lewica ma do zaproponowania dwa tematy: aborcję i związki homoseksualne. Oba są ideologiczne, a ideologia zaślepia. Powoduje, że człowiek - również dziennikarz - chwyta się kurczowo tezy i dopasowuje do niej fakty. Nie bada się poszczególnych przypadków, nie wysłuchuje wszystkich stron, tylko ślepo się brnie w pożądaną stronę. I tak postąpiła z przypadkiem 14-latki z Lublina "Gazeta Wyborcza”. Ideologia przesłoniła pewne niedociągnięcia faktograficzne: że być może nie było gwałtu, że być może dziewczyna nie chce aborcji itp. Chodziło o to, by historia była ckliwa i trafiła do elektoratu, który szuka potwierdzenia dla tezy, że aborcja jest zbyt trudno dostępna. Zgwałcona 14-latka przedstawiona jako ofiara bezdusznych lekarzy i fanatyków religijnych nadawała się dla ilustracji tej tezy doskonale. Zdaje się, że dziennikarze nie zadali sobie trudu, by sprawdzić, czy ta historia jest prawdziwa, bo najważniejsze, że pasowała do linii "Gazety”. Nie zadali sobie też pytania, czy w ogóle taki przypadek można opisywać: czy można 14-latkę czynić bohaterką ogólnopolskich mediów, czy można cały świat informować o intymnych sprawach młodej dziewczyny i czy można z jej prywatności robić małe piekło. Agata mogła wyjechać z miasta, urodzić dziecko z dala od ludzkich spojrzeń, oddać je do adopcji - "Gazeta Wyborcza” być może pozbawiła ją tego prawa wyboru. Dziś całe środowisko dziewczyny wie, że to o nią chodzi, a jej najbardziej prywatne problemy są na językach połowy miasta. I niezależnie od tego, jaką ostatecznie podejmie decyzję, znajdą się tacy, którzy będą ją pokazywać palcami.

Ks. Kazimierz Sowa, dyrektor kanału Religia.tv

Na tle ewidentnego nieszczęścia, które stało się udziałem tej dziewczyny, okazało się, jak bardzo zideologizowane są polskie media. Próbuje się dowieść słuszności swoich poglądów, wykorzystując ten przypadek dla własnych celów. W jego opisie mieliśmy ewidentnie do czynienia z manipulacją faktami: w pierwszym materiale wydrukowanym w "Gazecie Wyborczej” jasne było, że dziewczyna jest zgwałcona i że nie chce rodzić dziecka, które w wyniku gwałtu zostało poczęte. Potem okazało się, że nie wszystko jest tak oczywiste. Przy czym o pewnym cywilizacyjnym wyborze świadczy to, że w tekście nie został zaakcentowany inny poważny dylemat: życie albo śmierć nienarodzonego dziecka. Ta kwestia zniknęła. Dla dziennikarzy - zwłaszcza "Gazety Wyborczej” czy Radia TOK FM - ważniejsze stało się uzasadnienie własnego światopoglądowego stanowiska, opartego na radykalnie feministycznej wizji praw człowieka, w której prawa człowieka to bardziej prawa kobiety niż prawa dziecka. Dziennikarze pochylają się dziś nad losem Agaty mniej ze współczucia, a bardziej dla udowodnienia własnych racji. To niedopuszczalne. Moje stanowisko jest oczywiste: uważam, że jedno nieszczęście - dziewczyny - nie może pociągać za sobą kolejnego - śmierci niewinnego dziecka. Są inne rozwiązania niż aborcja. Zawsze można oddać dziecko do adopcji. Jednak próba znalezienia tych rozwiązań nie była najwyraźniej celem publikacji. Chodziło jedynie o wydanie światopoglądowego wyroku: co jest słuszne i jak powinno się wg "Gazety Wyborczej” postępować.