Mierniki bólu, czyli wąskie paseczki ze skalą od 0 do 10, funkcjonują od dwóch lat w Szpitalu Wojewódzkim w Opolu. Pacjent sam zaznacza na nich subiektywny poziom bólu, który potem jest wpisywany do karty wiszącej przy łóżku. Od czasu ich wprowadzenia na szpitalnych oddziałach trudno znaleźć narzekających na ból pooperacyjny pacjentów.

Reklama

>>>Sprawdź, ilu Polaków cierpi z bólu

34-letnia Izabela Parwela z okolic Prudnika w zeszłym tygodniu miała wycinany pęcherzyk żółciowy. "Czuję się świetnie, tylko pierwszego dnia po operacji bolało mnie na <czwórkę>. Ale od razu dostałam lek i przeszło. Tu w szpitalu personel nie dopuszcza do tego, by ktoś cierpiał, co chwilę ktoś pyta o samopoczucie" - opowiada.

>>>Przeczytaj o pacjentach, którzy z bólu odebrali sobie życie Kobieta dodaje, że bardzo bała się tej operacji, bo 20 lat temu wycinano jej wyrostek robaczkowy i do dziś pamięta to jako traumatyczne przeżycie. "Straszliwie się męczyłam przez tydzień, każda zmiana pozycji ciała była mordęgą. I wcale nie chodzi o przestarzałe techniki medyczne. Po prostu człowiek nie mógł się doprosić czegoś na uśmierzenie bólu. Pokutowała opinia, że jak ktoś miał operację, to musi boleć, a szpital to nie uzdrowisko" - wspomina Izabela Parwela.

Reklama

Nie cierpiał również 54-letni Jerzy Czuwak, księgowy z Brzegu, który w zeszły poniedziałek miał laparoskopowo wycinany woreczek żółciowy. Przez cały pobyt w szpitalu miał tylko jedną "czwórkę". "To było drugiego dnia po operacji i trwało dosłownie przez chwilkę. Gdy tylko zasygnalizowałem ból, od razu dostałem lek. Jestem naprawdę pod wrażeniem, że tak można się zaopiekować pacjentem" - opowiada Czuwak.

Panicznie bał się szpitala 48-letni Andrzej Daniłow z Opola. "Od lat mam hemoroidy, ale ze strachu przed bólem odwlekałem moment operacji, męczyłem się upiornie przez dwa lata. Żałuję. Wczoraj miałem zabieg i czuję się jak nowo narodzony" - mówi mężczyzna. Bolało go tylko raz, "na piątkę". Ale tylko dlatego, że nie potrafił leżeć w łóżku i zbyt szybko wybrał się na spacer.

Wszyscy troje wybrali Szpital Wojewódzki w Opolu ze względu na jego dobrą opinię. To bowiem jedna z pięciu placówek w Polsce, która dostała od Polskiego Towarzystwa Badania Bólu certyfikat "Szpital bez bólu". Wcześniej przez dwa lata brała udział w pilotażowym projekcie finansowanym przez opolski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia. "Fundusz płacił nam od każdej osoby, która została objęta serwisem bólowym, 50 złotych. Miesięcznie dawało to około kilkunastu tysięcy złotych" - opowiada Renata Ruman-Dzido, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala w Opolu. Dzięki dotacji powstały tam specjalnie wydzielone zespoły składające się z anestezjologów, chirurgów i pielęgniarek, których zadaniem było monitorowanie u pacjentów bólu, tak jak się to robi z temperaturą czy ciśnieniem.

Reklama

"Mieliśmy specjalne szkolenia, na które przyjechali profesorowie z Krakowa z PTBB. Na kartach szpitalnych zaczęliśmy uwzględniać dodatkowy parametr: ból. Sam pacjent określa go w skali 0-10, a my w zależności od tego, jak go oceni, stopniujemy podawanie mu leku przeciwbólowego" - tłumaczy siostra Iwona Charyło koordynująca serwis bólowy w szpitalu.

Kiedy na początku tego roku NFZ przestał dotować szpitalny serwis bólowy, dyrekcja ani przez chwilę nie pomyślała, by wrócić do starych praktyk. "Nie wyobrażam, że mogłabym nagle powiedzieć ludziom: drodzy państwo, było tak pięknie, ale się skończyło" - mówi dyrektor Ruman-Dzido. Jej zdaniem fundusz powinien premiować szpitale walczące z bólem. Argumentuje to przede wszystkim korzyściami ekonomicznymi. "Pacjent, który nie cierpi, krócej przebywa w szpitalu, po wypisie do domu rzadziej korzysta z refundowanych przez państwo środków przeciwbólowych, no i nie faszeruje się zwykłymi lekami dostępnymi na rynku, niszcząc sobie wątrobę czy żołądek i nie trafia ponownie do szpitala. NFZ powinien to sobie dobrze przeliczyć" - wyjaśnia dyrektorka.

O przyznanie certyfikatów "Szpital bez bólu" ubiega się już kilkanaście kolejnych placówek. Zdecydowana większość z nich zgłosiła się w ciągu ostatniego miesiąca. "Tak duże zainteresowanie naszą akcją to z pewnością efekt publikacji o bólu, jakie ukazały się w DZIENNIKU” - mówi przewodniczący towarzystwa prof. Jan Dobrogowski.