"Skóra"

Posłuszne powszednie odzienie,
Nie zachowasz tej świeżej
Unikalnej faktury.
Przyswoisz sobie linijki:
Gniewu, radości, snu;
Owe złowrogie piętna




Nieustannej wichury
Siekącej piachem - Czasu.
Zużyjesz się, rozciągniesz,
Przemienisz w stary worek
Z wypłowiałym imieniem.
Wyschniesz, zrogowaciejesz.




Wybacz mi, że nie miałem
W czasach twojej świetności
Ani jednej okazji,
By się w tobie pokazać,
Do czego każdy strój
Ma prawo, póki jest modny.




Reklama

"Potomność"

Jake Balokowsky, mój monografista,
Ma przed oczami mikrofilm tej strony.
W dżinsach i tenisówkach, w pokoiku
Kennedy Center, klimatyzowanym,
Siedzi i skarży się na swoją dolę:
"Już prawie rok się pieprzę z tym pierdzielem;




Chciałem wykładać w szkole w Tel Awiwie,
Lecz starzy Miry" - tutaj gest "mamona" -
"Cisną, bym zrobił profesurę... Dzieci!" -
Wzdryga się: "Co za temat! Dno zupełne!
Gdy tylko to odwalę, tego gniota,
Zwalniam się na co najmniej dwa semestry




Reklama

I o Teatrze Protestu coś walnę."
Wstali. Podchodzą do gabloty z colą.
"Co to za typ? O Jezu! Szkoda słów!
Takie wypisy z cegieł z psychologii,
Żadnego czadu, zero akcji, nic -
Jeden z tych dawnych, mętnych naturszczyków".




"Wybuch"

W dniu wybuchu cień się kładł
W stronę wieży ponad szybem:
Hałda żużlu spała w słońcu.

Chłopy ścieżką szły w gumiakach,
Kaszląc dymem, przekleństwami,
Odpychając świeżą ciszę.

Któryś za królikiem pobiegł,
Wrócił z gniazdem pełnym jajek.
- Skowronkowe. - Złożył w trawie.

Zarośnięci, w burych bluzach,
Przeszli przez otwartą bramę:
Śmiech, przezwiska, ojciec, brat.

O dwunastej gdzieś tąpnęło,
Krowy aż przestały żuć;
Słońce jakby mgła przyćmiła.

Zmarli wyprzedzają nas:
Wcześniej goszczą w domu Pana,
Wkrótce znów spotkamy ich.

Słowa te jak dzwon zabrzmiały,
Tak że żony tych z wybuchu
Zobaczyły ich przez chwilę,

Nie jakimi byli w życiu,
Lecz jak na monecie złotej,
Jakby ku nim szli ze słońca,
A z nich jeden niósł przed sobą


Ptasie jajka, nie rozbite.

p

Tłusty buchalter w okularach
Philip Larkin (1922 - 1985), jeden z najwybitniejszych poetów języka angielskiego XX wieku, urodził się w Coventry i ukończył uniwersytet w Oxfordzie. Poza wierszami, które pisał rzadko, zajmował się również krytyką jazzową. Swój dorobek w tym zakresie opublikował w tomie "All What Jazz: A Record Diary 1961 - 1968". Był człowiekiem niebywale skromnym i wyobcowanym. Gdy po śmierci Johna Betjemana zaproponowano mu tytuł i stanowisko Poety Laureata (Poety Nadwornego), odrzucił ten zaszczyt i pozostał bibliotekarzem uniwersyteckim, którą to funkcję piastował od 1943 r.

Jego poezja pełna ironii, sarkazmu, wulgaryzmów i kolokwialnych wyrażeń, przesycona jest głębokim pesymizmem, który być może najlepiej wyraża pamiętna fraza, że "życie to naprzód nuda, a potem trwoga". Larkina posądzano nieraz o nihilizm. Na jego czarnowidztwo zżymał się m.in. Czesław Miłosz. Poezje Larkina pierwszy przyswajał polszczyźnie Stanisław Barańczak ("44 wiersze", Arka 1991). Niedawno nakładem Biura Literackiego (Wrocław 2008) ukazał się tom "Zebrane" zawierający wszystkie utwory poety w przekładzie i starannym opracowaniu Jacka Dehnela.