"Byliśmy pół kilometra od podszybia. Gdzieś z oddali słychać było krzyki, żeby uciekać" - relacjonował DZIENNIKOWI Krieger. Mówił też o przerażających ranach najciężej poszkodowanego górnika - Leszka Roślaka. "Dopiero kiedy dotarliśmy do windy, zacząłem pomagać mu zdjąć ubranie. To była jedna wielka rana" - mówi Krieger.
DZIENNIK ustalił, że Roślak był telefonistą w szybie. Naprawiał połączenie przy stacji transformatorowej, kiedy z urządzenia poszedł łuk elektryczny, dotkliwie parząc mu ręce, twarz i tułów. Teraz górnik leży w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Pozostałym 18 górnikom, którzy pracowali w tamtym rejonie, nic nie grozi. Zostali przewiezieni do szpitali w Rudzie Śląskiej i Świętochłowicach.
DZIENNIK ustalił też, że napięcie w transformatorze mogło sięgać nawet 6 kV. Na razie nie wiadomo, dlaczego nie zadziałał bezpiecznik odcinający wypływ prądu na zewnątrz urządzenia. Ale już rok temu związki zawodowe w kopalni zwracały uwagę na nieprawidłowe zamontowanie transformatorów. "Powinny być we wnękach. Osłonięte od chodnika" - powiedział DZIENNIKOWI Zbigniew Domagała szef "Sierpnia 80" na "Halembie".
"Zobaczyłem, że w moim kierunku biegnie człowiek bez kasku, z popalonymi włosami" - tak relację z dzisiejszego wybuchu w kopalni "Halemba" zaczyna jeden z górników. "Nie mam pojęcia, jak człowiek w tym stanie mógł przebiec aż kilometr o własnych siłach" - opowiadał DZIENNIKOWI Krzysztof Krieger, który pracował przy pechowym urobisku.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama