1. Kto i kiedy zdecydował o wyjeździe na posterunek?
Decyzja zapadła już w Gruzji, gdy kawalkada z Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim zmierzała w stronę wioski zamieszkałej przez uchodźców z terenów kontrolowanych przez rosyjską armię. Wyprawę w góry na posterunek zaproponował prezydent Gruzji. Kaczyński miał zobaczyć, że Rosjanie nie realizują planu pokojowego. Decyzja zapadła nagle w samochodzie podczas podróży. Reszta kolumny dowiedziała się o niej, gdy samochody skręciły z wytyczonej trasy.

Reklama

2. Czy od początku było wiadomo, że są tam obce wojska?
Tak. Potwierdzają to Gruzini i nasi politycy. "Od dawna widziałem, że w tej miejscowości stoją rosyjskie wojska, choć powinny ją opuścić" - mówił wczoraj prezydent. Sprzeczne wersje dotyczą tego, kto obsadzał posterunek. Prezydent twierdzi, że Rosjanie. Jego współpracownicy mówią już o posterunku osetyjskim i rosyjskim. Biuro prasowe prezydenta Gruzji pisze o inspekcji kontrolowanego, a nie obsadzonego przez Rosjan posterunku. Władze Osetii Południowej twierdzą z kolei, że posterunek obsadzali ich pogranicznicy, nie wiadomo, czy byli tam też Rosjanie. To oświadczenie ucina spekulacje jakie pojawiały się zaraz po zdarzeniu, że mogli je zainscenizować sami Gruzini.

3. Czy politycy zakładali, że na posterunku ktoś może zacząć strzelać?
Saakaszwili i Kaczyński mówią, że nie. Jednak zastrzeżenia polskiego BOR świadczą, że taka ewentualność powinna być brana pod uwagę. Tym bardziej że kolumna zjawiła się przed posterunkiem bez zapowiedzi, kiedy było ciemno. Nie można było wykluczyć, że komuś po drugiej stronie np. puszczą nerwy. "Wola polityczna wzięła górę nad bezpieczeństwem" - ocenia w rozmowie z RMF FM szef Biura Ochrony Rządu Marian Janicki.

4. Kto strzelał?
Z relacji dziennikarzy wynika, że pierwsze strzały padły ze strony osetyjskiego posterunku. "Słyszałem najpierw kłótnię między gruzińską policją a żołnierzami z posterunku, a następnie dwie serie z karabinu" - opowiada Andrzej Mitrowski z IAR. Wojciech Bojanowski z TVN 24: "Widziałem Gruzina z ochrony, który strzelał. Jego broń była wymierzona w stronę posterunku". Gruzini zaprzeczają, że strzelali.

Reklama

Dziennikarze byli w busie. Od posterunku dzieliły ich tylko dwa gruzińskie radiowozy. Zgodnie mówią o dwóch seriach ze strony posterunku i jednej ze strony gruzińskiej.

5. Czy strzelano do prezydentów?
Wszystko wskazuje na to, że ktoś z posterunku strzelał w powietrze na ostrzeżenie. Gdyby było inaczej, raczej mało prawdopodobne jest, żeby strzelec nie trafił w któryś z pojazdów kolumny.

Gruzini, Rosjanie i Osetyjczycy zaprzeczają, by to ich żołnierze otworzyli ogień. Tuż po incydencie Rosjanie i Osetyjczycy zaprzeczali jedynie, że strzelali w kierunku terytorium Gruzji. Resort obrony Rosji: "Rosyjscy żołnierze znajdujący się na terenie bazy wojskowej w Osetii Płd., a także na posterunkach kontrolnych w tej republice żadnego ognia, a tym bardziej w stronę gruzińskiego terytorium nie otwierali". Dopiero wczoraj szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow zapewniał: "Żadnych strzałów z naszych stanowisk, a także ze stanowisk wojsk południowoosetyjskich nie było."

Reklama

p

Grzegorz Osiecki: Jaki był cel wyjazdu na posterunek?
Michał Kamiński*: To była inicjatywa pana prezydenta Saakaszwilego, na którą prezydent Kaczyński się zgodził. Spontaniczna, wynikająca z tego, że ten posterunek znajduje się w miejscu, gdzie nie powinien się znajdować.

Czyli było wiadomo, że tam stacjonują jednostki osetyjskie czy rosyjskie?
Oczywiście prezydent był poinformowany i podjął taką decyzję świadomie. Bo to jasno świadczy o niewykonaniu planu pokojowego przez Rosjan. To teren, który był niepodlegającą dyskusji częścią Gruzji przed 7 sierpnia tego roku. A dziś jest kontrolowany przez wojska rosyjskie.

I wiedząc, to podjęto tak lekkomyślną decyzję?
Dlaczego lekkomyślną?

Padły strzały...
Tak padły, oczywiście była to sytuacja nieprzyjemna. Nikt się nie spodziewał tych strzałów, ale prezydent jest odważnym człowiekiem. Musi dawać świadectwo w takich sytuacjach, w których należy udowadniać Europie, że jest oszukiwana w kwestii Gruzji.

Jak więc prezydent chciał to udowodnić?
Plan był taki: prezydent razem z prezydentem Saakaszwilim zwiedzają te tereny i przekonują się naocznie, że plan pokojowy jest niewypełniany. Bo na terenie, który powinien być wolny od obcych wojsk, jest stanowisko armii osetyjskiej i rosyjskiej.

A wzięto pod uwagę, że są tam ludzie, którzy mają broń i mogą jej użyć?
Na tej samej zasadzie można było brać pod uwagę, że Rosjanie maja MiG-i i mogą zestrzelić samolot prezydenta. Prezydent podjął świadomą decyzję, że jedzie do kraju, który znajduje się w niebezpiecznej strefie. Nie zrobił niczego, co można by uznać za prowokację, jechali oznakowanymi samochodami, zatrzymali się przed posterunkiem. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że to nie interwencja zbrojna.

To dlaczego nie poinformowano uczestników delegacji i dziennikarzy: jedziemy na punkt kontrolny przekonać się, że Rosjanie się nie wycofali?
Bo nikt tego nie wiedział. Decyzja została podjęta przez obu prezydentów w samochodzie podczas podróży. Nawet ja nie wiedziałem, gdzie jedziemy.

Narażone zostało bezpieczeństwo polskiego prezydenta, były strzały, zrobił się szum. Warto było?
Myślę, że tak. Bo celem było pokazanie Saakaszwilemu, że nie jest sam, a światu, że plan pokojowy nie jest realizowany. Przecież widać, że Unia została ośmieszona przez Rosjan. Pan i inne media za barbarzyństwo Rosjan oskarżacie polskiego prezydenta! Przecież to absurd.

Prezydent nie znalazł innego sposobu przekonania opinii publicznej?
A jaki? Inni prezydenci też takie rzeczy robią.

BOR uważa, że zostały naruszone reguły bezpieczeństwa?
Nie znam się na tym. Wiem jedno: podczas takich podróży główną odpowiedzialność za bezpieczeństwo ponoszą gospodarze.

*Michał Kamiński jest ministrem w Kancelarii Prezydenta