Sprawę już analizują ochroniarze na całym świecie: od Japonii po Waszyngton. "Na przykładzie niedzielnych wydarzeń będą się uczyć, jakich błędów nigdy nie wolno popełnić. To wstyd dla całego Biura Ochrony Rządu" - mówi DZIENNIKOWI wysoki rangą oficer.

Reklama

Eksperci nie mają wątpliwości: pod gruzińskim Achalgori zostały złamane wszystkie procedury. Gdy rozległy się serie z broni automatycznej, funkcjonariusze nie mieli nawet szans na jakąkolwiek reakcję.

"Choć podczas zagranicznych wizyt 95 proc. odpowiedzialności za bezpieczeństwo biorą na siebie gospodarze, to zachowanie prezydenckiej ochrony było niedopuszczalne. Szef ochrony płk Krzysztof Olszowiec powinien walczyć o to, aby znaleźć się w prezydenckiej limuzynie. Mógł żądać usunięcia gruzińskiego kierowcy i np. zasiąść za kółkiem auta. Gdyby Gruzini się uparli, powinien zdecydować, że Polacy wymieszają się z gospodarzami i będą razem z nimi jechać w najbliższych samochodach osłony. Wówczas nie doszłoby do takiej sytuacji" - wylicza jeden z byłych szefów Biura Ochrony Rządu.

Funkcjonariusze BOR - zarówno ci, którzy awanse zawdzięczają rządom PO, ale i ci, którzy karierę robili w trakcie rządów PiS - zgodnie wskazują, że odpowiedzialność za ten incydent głównie ponosi płk Olszowiec. "Bo procedury zawodzą, kiedy profesjonalista staje się zausznikiem VIP-a. To w Polsce norma" - mówi DZIENNIKOWI jeden z rozmówców.

Reklama

Czy w innych krajach taka sytuacja byłaby możliwa? W Izraelu uznawanym za kraj, w którym ochrona VIP-ów jest bliska ideału, wprowadzono zasadę rotacji ochroniarzy. Dzięki temu ważni urzędnicy państwowi nie fraternizują się i profesjonalizmu nie zastępuje "zaufanie". Podobnie jest w USA, gdzie agenci Secret Service ochraniający amerykańskiego prezydenta i jego administrację również mają zakaz fraternizowania się z nimi.

Jak dowiedział się DZIENNIK, od kilku lat kolejni szefowie BOR starają się przeszczepić do Polski izraelski model. Nieskutecznie, gdyż politycy wyjątkowo zgodnie go torpedują. Nieprawidłowości są częste. Konsekwencji najczęściej brak. W obecnym rządzie za zaniedbania zapłacił jedynie wiceszef ochrony premiera Donalda Tuska, który stracił stanowisko po tym, jak w aucie, w którym jechał szef rządu, skończyło się paliwo.

Olszowiec ma jednak w BOR bardzo mocną, choć nieformalną pozycję. Konflikt z nim kosztował utratę stanowiska płk. Damiana Jakubowskiego, który szefem BOR został z rekomendacji...PiS w 2005 roku. Chciał on ograniczyć samodzielność Olszowca, obciął mu np. limit na służbową komórkę, blokował awans, o który zabiegał prezydent Kaczyński. Jakubowski do wykazania braku kompetencji Olszowca chciał wykorzystać incydent, kiedy przez przypadek na teren prezydenckiego ośrodka na Helu wpadła dziecięca piłka. Ostatecznie to jednak on stracił posadę szefa BOR, a prezydencki ochroniarz świętował upragniony awans. Kiedy BOR jesienią ubiegłego roku przejęła ekipa związana z PO, zapowiadała radykalne zmiany: ochroniarze mieli przestać się przyjaźnić z VIP-ami i wyręczać ich w prywatnych sprawach. Jak się dowiedzieliśmy, ludzie nadzorującego BOR wicepremiera Grzegorza Schetyny chcieli w pierwszej kolejności zmienić szefa prezydenckiej ochrony. Ale napotkali na zdecydowany opór prezydenta i z planów nic nie wyszło. "Ten najświeższy konflikt skończy się tak samo. Nowa ekipa <poszarpie> Olszowca, ale prezydent się postawi i Olszowiec wróci. Transakcja będzie dotyczyć nominacji generalskich, które blokuje prezydent" - ujawnia korytarzowe plotki oficer BOR. O takie awanse dla swoich zastępców zabiega gen. Marian Janicki, obecny szef rządowych ochroniarzy.