Inne / Michal Rozbicki

Po co prokuratorom te informacje? Logiczna odpowiedź jest jedna - śledczy badają nasze bilingi. Analizują, do kogo dzwoniliśmy, z kim mieliśmy kontakt przed publikacją tekstów. Na śledzenie tego, z jakimi numerami łączą się dziennikarze, prokuratorzy nie muszą mieć zgody sądu. Prawo pozwala im również sprawdzać, w jakich stacjach przekaźnikowych logowały się nasze telefony komórkowe. Mogą więc bez trudu, i nie oglądając się na zgodę sądu, ustalić, jak poruszaliśmy się po mieście, zanim powstały artykuły. Śledzenie dziennikarzy ma doprowadzić do znalezienia informatora DZIENNIKA.

Reklama

Czego dokładnie chce prokuratura?

Robert Makowski, naczelnik wydziału V śledczego w warszawskiej prokuraturze okręgowej przesłał do naszej redakcji pismo. Domaga się w nim podania dokładnej godziny zamknięcia wydania DZIENNIKA, w którym ukazała się pierwsza informacja na temat kompromitującego raportu ABW o gruzińskiej strzelaninie. Makowski chce także wiedzieć, o której dokładnie godzinie na stronie internetowej (www.dziennik.pl) ukazała się pełna wersja poufnego dokumentu służb. "Proszę o potraktowanie sprawy jako bardzo pilnej" - ponagla.

Reklama

ABW skierowała sprawę do prokuratury już kilka godzin po pierwszej publikacji. Politycy Platformy grozili, że kret zostanie złapany. Po takich zapowiedziach partii rządzącej prokuratura rozpoczęła intensywne śledztwo. Zaraz potem mediach pojawiła się seria tekstów o tym, że: kopie raportu były oznakowane, informator jest niemal namierzony, pojawiło się nawet nazwisko rzekomego źródła DZIENNIKA. Politycy PO, którzy domagali się głowy informatora, bez żadnej refleksji przeszli nad tym, że gruziński raport ABW był skandalem i naraził służby na śmieszność. W dokumencie analitycy z Centrum Anyterrorystycznego ABW opierali się jedynie na analizie internetu i wycinków z gazet. Nie mieli wiadomości od agentury czy zaprzyjaźnionych wywiadów. Mimo tak miałkich źródeł ABW przedstawiła trzy hipotezy. Według pierwszej strzały padły przypadkowo. Według drugiej - mogła to być sprawka Rosjan, Osetyjczyków, a nawet nie wiedzieć dlaczego Abchazów. Trzecia hipoteza mówiła: sytuację wykreowali sami Gruzini, aby udowodnić, że Rosjanie łamią ustalenia planu pokojowego.

Trzecią wersję ABW uznała za najbardziej prawdopodobną. Dlaczego? Bo Micheil Saakaszwili ma trudną sytuację wewnątrz kraju, a w dodatku gdy padły strzały, nie okazał, podobnie jak jego ochroniarze, zaniepokojenia. Taki raport w gorącym momencie został wysłany do najważniejszych osób w państwie.

Szybko okazało się, że radykalna teza ABW nie miała pokrycia w faktach. Kilkadziesiąt godzin po awanturze, same władze separatystycznej Osetii Południowej przyznały się, że to ich wojska strzelały w powietrze w czasie incydentu. Rząd po cichu odciął się od stwierdzeń podpisanych przez szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Oficjalnie opinii publicznej został przedstawiony raport Jacka Cichockiego, ministra odpowiedzialnego za tajne służby. Cichocki analizuje w nim przebieg zdarzenia i wskazuje na błędy ochrony BOR i organizatorów.